Takiej rewolucji kadrowej świat dawno nie widział, czyli transfery po rosyjsku

Pamiętacie czasy, kiedy na piłkarskiej mapie wyrósł wzmacniający się w szaleńczym tempie rosyjski klub? Grali tam Samuel Eto’o, Roberto Carlos, Willian czy Lassana Diarra, a jako trener dorobić chciał m.in. Guus Hiddink. Mowa o Anżym Machaczkała, klubie, który zbyt dużo pieniędzy zbyt źle rozporządził i dziś znajduje się po drugiej stronie finansowego świata. Klubie, który w zimowym okienku pozyskał aż 20 piłkarzy!

Nie łudźcie się, nie są to transfery na miarę wymienionych we wstępie. Rosjanie musieli zatrudnić aż tylu nowych piłkarzy, bo w kadrze zostały ostatki, z których nie udałoby się złożyć składu na ligowy mecz. Wszystko przez wciąż pogłębiające się problemy finansowe klubu, który kilka lat temu zasilał lokalny oligarcha Sulejman Kerimow.

Brak pieniędzy przyczynił się do spadku Anży z rosyjskiej elity, ale zespół zdołał do niej powrócić. Dziś jednak już nie aspiruje do zdobycia mistrzowskiego tytułu, a jest zaledwie ligowym średniakiem. Średniakiem, który musiał wyprzedać swój skład, żeby utrzymać się przy życiu.

W ten sposób z klubu odeszło kilka jego gwiazd, w tym m.in. Bernard Berisha, Jonathan Mensah, Gabriel Obertan, Aleksandr Belenow, Yannick Boli i Cédric Yambéré. To oni pobierali najwyższe gaże i to ich klub musiał się jak najszybciej pozbyć. Co jednak z kadrą, kim grać? Na miejscu zostało kilku zawodników, ale zbyt mało, żeby realnie myśleć o ligowym graniu. Pozyskano więc dwudziestu następców, w tym tylko jeden – Paweł Dołgow – cokolwiek kosztował, a jeszcze jeden – Mekti Dżenetow – wrócił z wypożyczenia.

bi

Taki oto skład otrzymał trener Anży Aleksandr Grigoryan i jakoś musi to poukładać. Łatwo z pewnością nie będzie, bo jak tu zgrać zespół złożony z ludzi, którzy od kilku dni mówią sobie „cześć” i to nie w jednym języku. O team spirit póki co nie ma więc mowy, a jak zazwyczaj takie kadrowe rewolucje się kończą pokazał przykład Lechii Gdańsk, choć sytuacja nieco inna.