Sadio Mane to zawodnik, którego poznał już cały piłkarski świat. Senegalczyk miał być w Liverpoolu jednym z wielu, tym, który jest po prostu solidny i robi swoje. Tymczasem okazuje się, że w sezonie, w którym „The Reds” odzyskali Puchar Europy, mógł dać ofensywie więcej, niż sam Salah.
Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!
Kariera Mane układa się idealnie. Najpierw z Metz, w którym jego statystyki były raczej mizerne, trafił do Red Bull Salzburg, w którym już w pierwszym sezonie zdobył 19 bramek w 29 występach. Ogromny progres, który pokazuje, jak dobrze wybrał kolejny klub.
Po dwóch udanych sezonach w austriackiej Bundeslidze wiadomo było, że czas na kolejny krok. Jak wiemy Senegalczyk trafił ostatecznie do Southampton, gdzie znów wszedł do ligi jak po swoje. Okazuje się, że wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej.
– Ten transfer był trudny i skomplikowany. Powiem wam prawdę. Southampton to bardzo dobry klub, ale nie chciałem do niego iść. Moim celem było dołączenie do Borussi, w której chciał mnie Klopp. Salzburg doszedł do porozumienia ze Spartakiem Moskwa, który oferował więcej pieniędzy, jednak powiedziałem „nie”. Chciałem grać w topowych ligach – wyznał Mane.
Kto wie, czy gdyby wtedy dopisało trochę więcej (nie)szczęścia, Mane biłby się parę tygodni temu o triumf w Bundeslidze, a nie o Ligę Mistrzów i koronę króla strzelców Premier League. Southampton był niechcianym przystankiem, dzięki któremu Senegalczyk ostatecznie trafił do wielkiego klubu, jak i pod skrzydła Kloppa. Jak widać życie czasem prowadzi nas krętymi ścieżkami do tego, czego chcemy…