Jeżeli zastanawiacie się, dlaczego w Polsce młode talenty bardzo rzadko, a przynajmniej dużo rzadziej niż w innych krajach, dojrzewają piłkarsko i zamieniają się w wielkich zawodników, Mariusz Stępiński może być odpowiedzią na wasze pytania. Dlaczego żaden z mistrzów Europy do lat 21 z 2001 roku nie zrobił kariery na miarę oczekiwań? Dlaczego Mariusz Stępiński, okrzyknięty największym talentem młodego pokolenia, od ponad ośmiu miesięcy gnije w rezerwach Norymbergi? Odpowiedź jest prosta i zawiera się w jednym zaledwie słowie: głowa.
To nie tak, że nad Wisłą nie rodzą się młodzi, zdolni i perspektywiczni zawodnicy. Popularnego ostatnio tłumaczenia „sorry, taki klimat” też nie warto brać pod uwagę. Głowa – to powód zastopowania wielu dobrze zapowiadających się karier młodych i nawet inteligentynych piłkarzy. Radosław Matusiak uchodzi za jednego z najinteligentniejszych polskich futbolistów – gra na giełdzie, mówił o tym, że dba o umysł rozwiązując łamigłówki, testy IQ czy sudoku – ale jak potoczyła sie jego kariera, wszyscy wiemy.
Mariusz Stępiński na pewno nie jest stereotypowym przykładem polskiego piłkarza – po swoim ekstraklasowym debiucie z Wisłą Kraków, przepytywany przez dziennikarza Canal+ wypowiadał się mądrze, składnie, trochę odbiegał od typowych rozmówek tego typu. A miał wtedy szesnaście lat! W reprezentacjach juniorskich robił furorę, mieszanka świetlanej przyszłości i braku konkurencji dała mu miejsce w pierwszym składzie Widzewa, wszyscy wróżyli mu wspaniałą karierę, być może na miarę Roberta Lewandowskiego.
Różnica pomiędzy Lewandowskim a Stępińskim jest jednak taka, że ten pierwszy przychodząc do Lecha nie kalkulował, tylko chciał grać w piłkę. Brzmi banalnie? Nie po niektórych wypowiedziach Stępińskiego, który na każdym kroku podkreślał, jak ważna dla niego jest nie jak największa liczba minut spędzonych na boisku czy zdobywane bramki, a… umiejętne wprowadzanie.
„Umiejętne wprowadzanie” – dwa słowa kluczowe, jeśli mówimy o Stępińskim, ciagle powtarzane przez samego zawodnika, byłego trenera Mariusza – Radosława Mroczkowskiego, który wprowadził go na ekstraklasowe boiska, czy do niedawna także dziennikarzy. Nie wyszedł mu mecz? Trudno, jeszcze przyjdzie czas na wielkie spotkania. Więcej bramek w drużynie od Stępińskiego ma… boczny obrońca? Najważniejsze jest dobro drużyny, poza tym jest jeszcze młody i niedoświadczony!
Kiedyś, żeby zaistnieć w futbolu młody zawodnik musiał nie dość, że być dużo lepszy od swojego starszego konkurenta, to jeszcze nie pozwolić sobie na choćby minutę przestoju. Obserwowałem Stępińskiego, kiedy ten najpierw wchodził na końcówki meczów łódzkiego Widzewa, a później był jego podstawowym zawodnikiem. Wniosek? Młody napastnik nie dawał swojej drużynie kompletnie nic. Oczywiście, trudno oczekiwać od niego by brał ciężar gry na swoje barki, ale nie widać w jego grze było żadnej iskry, chęci pokazania się. Z meczu schodził w czystych spodenkach, jakby miał z góry zapowiedziane, że w następnym meczu i tak dostanie szansę.
O tym mówił już dawno Zbigniew Boniek, najlepszy piłkarz w historii polskiej piłki, a obecnie prezes PZPN-u: – My za bardzo muchamy i chuchamy na młodych. To się musi zmienić. Rozwijamy jakiś dziwny parasol ochronny. Nie rozumiem tego. Młodzi musza po prostu ciężko trenować i grać. Jak ktoś ma 19 czy 20 lat i jest za słaby, by przebić się do składu, to jeszcze nie jest za późno na kupienie książek.
Temat obecnej młodzieży i przyczyn, dlaczego kiedyś mogła ona zdobywać brązowe medale mistrzostw świata, a dziś nie jest w stanie jechać na kolejne dwa mundiale, mogłaby wyczeprać historia wchodzenia do piłkarskiej szatni Bońka. Tak opisuję ją w „Wielkim Widzewie” Marek Wawrzynowski: Rzucił torbę na pierwszym wolnym miejscu i zaczął się przebierać. Któryś z kolegów się oburzył: „To jest miejsce Heńka Dawida”. Młody odparł: „Pierdolę, nie interesuje mnie to, przyszedłem tu grać”.
Stępiński odchodził w maju ubiegłego roku do Norymbergi nie po to, by grać. Bundesliga? „Nie ma co ukrywać, będę potrzebował trochę czasu, by się do niej przyzwyczaić”. Szło mu to bardzo opornie, nawet w trzecioligowych rezerwach nie błyszczał, więc zaczęto mówić o wypożyczeniu. Były napastnik Widzewa skomentował to krótkim: „nie ma mowy!”. Młodzieżowy reprezentant Polski więc… czeka. Boje się tylko, że może się nie doczekać i pewnego dnia obudzić z łatką zmarnowanego talentu. Im szybciej napastnik rezerw Norymbergi zrozumie, że życie futbolowe to nie scenariusz do filmu albo gra komputerowa, w której ciągle się rozwija i przechodzi kolejne poziomy, tym lepiej. Dla niego i dla polskiej piłki.
/Bartek Stańdo/