Uff, po kilku tygodniach ponownie wracamy z najlepszym podsumowaniem ligi hiszpańskiej. Teraz miejmy nadzieję, że już na dobre i będziecie mogli co tydzień czytać o tym co wydarzyło się na boiskach La Liga i za kulisami wielkich aren. Weekend jak zwykle przyniósł grad goli i mnóstwo emocji. Przy okazji doczekaliśmy się debiutu Moyesa na ławce Realu Sociedad, nowego rekordu Messiego i efektownej wygranej Realu z beniaminkiem.
1. Złoty Leo
Siłą rzeczy musimy zacząć właśnie od wyczynu Messiego. Argentyńczyk nie musi już niczego udowadniać i niewiele już zostało rekordów, które mógłby pobić, ale ten z pewnością smakuje wyjątkowo. Hattrick w meczu z Sevillą oznacza, że Leo został najlepszym strzelcem w historii Primera Division. Jego poprzednik zdobył 251 bramek i długo wydawało się, że nikt mu nie dorówna aż do pojawienia się dwóch piłkarzy z innej planety – Messiego i Ronaldo. Wyczyn Messiego tym bardziej zasługuje na uwagę, bo napastnik Barcelony ma dopiero 27 lat i jeżeli tylko ominą go kontuzje może wyśrubować ten rekord do granic nieosiągalnych dla następnych pokoleń. Trzeba też dodać, że jubileusz został uczczony nie jakąś byle jaką dobitką na pustą bramkę, a pięknym trafieniem z rzutu wolnego.
Oczywiście hiszpańskie media nie byłyby sobą gdyby nie znalazły tu kolejnej sensacji. Niedługo po meczu z Sevillą „AS” opublikował artykuł, w którym próbuje się doliczyć ile tak naprawdę zdobył bramek Telmo Zarra. Dziennikarzom popularnej gazety wyszło, że Hiszpan mógł zdobyć od 242 do 265 goli, co karze zastanowić się czy Messi rzeczywiście pobił ten rekord. Upierdliwym pismakom proponujemy poczekać do końca sezonu i zobaczyć ile trafień będzie mieć Argentyńczyk, bo chyba pokona nową granicę nadaną przez „AS” i wtedy nie będzie już żadnych wątpliwości.
2. Debiut Moyesa
Wszyscy wiedzą jak Szkot zakończył przygodę życia w Manchesterze. Mnóstwo szyderczych wypowiedzi pod jego adresem, pierwszy sezon United poza Ligą Mistrzów od wielu lat i na dodatek zniszczenie nazwiska, na które pracował tyle lat w Evertonie. Patrząc na grę „Czerwonych diabłów” trudno się dziwić, czemu został tyle miesięcy na bezrobociu. Postanowił mu zaufać dopiero charyzmatyczny prezes Jokin Aperribay, choć wielu uważało, że faworytem w tym wyścigu jest Pepe Mel.
Koniec końców Moyes dostał angaż i zadebiutował w ostatniej kolejce z Deportivo La Coruna, czyli przeciwnikiem na fali wznoszącej. Trudno oczekiwać, żeby w ciągu tygodnia słaba gra Sociedad nagle uległa diametralnej poprawie. Tego samego zdania był zresztą nowy szkoleniowiec, który powiedział: Pierwszy tydzień treningów dostarczył mnie i piłkarzom mnóstwo radości. Byli bardzo otwarci i chłonęli przekazywane informacje. Ciężko pracowaliśmy, ale im większy wysiłek, tym większe sukcesy. Chciałbym, by drużyna szybciej wymieniała podania, ale nie jestem w stanie wpoić jej tego w tydzień.
Na koniec rozważań o Moyesie warto dodać tak mały, ale ważny szczegół – Xabi Prieto od razu po zatrudnieniu nowego trenera udzielił wywiadu, w którym stwierdził, że cieszy się, że do San Sebastian trafił tak dobry trener i zapewnił, że drużyna w pełni popiera tę decyzję. Niby taki pokaz dyplomacji, ale jednak w Manchesterze chyba czegoś takiego nie było i zabrakło wiary w możliwości swojego guru.
3. Real dalej w gazie
W ostatnich pięciu meczach Real Madryt strzelił aż 18 bramek, co daje zawrotną średnią 3,6 bramki na mecz. Nawet kontuzja Luki Modricia, czyli mózgu całego zespołu nie zaburzyła rytmu gry „Królewskich”. Eibar to niewygodny rywal, ale sprawił problemy podopiecznym Carlo Ancelottiego tylko do momentu straty pierwszego gola. Od tego czasu goście dostali takich skrzydeł i tak bawili się piłką, że aż przykro było patrzeć na biegających zawodników Garritano. Od kilku spotkań genialnie gra James Rodriguez i prezentuje się o niebo lepiej od Garetha Bale’a, który wciąż jest przecież porównywany do Cristiano Ronaldo, a ostatnio gra na poziomie Emanuela Sarkiego – dużo wiatru, mało piłki.
Przy okazji widać jak świetna atmosfera panuje w szatni Realu. Jasne, że to głównie za sprawą dobrych wyników, ale coś nam podpowiada, ze spora w tym zasługa Ancelottiego. Ten gest, gdy naśladuje Ronaldo pokazuje jak dobre relacje panują na Santiago Bernabeu. Doświadczonemu trenerowi udało się to czego nie mogli osiągnąć jego wielcy poprzednicy, czyli Jose Mourinho, czy Manuelowi Pellegriniemu.
Jedyny problem to w tej chwili chyba nowy kontrakt dla włoskiego szkoleniowca. Rozmowy już się rozpoczęły, więc kibicie mogą chyba spać spokojnie, ale dopóki nie będzie podpisu pewnie przybędzie jeszcze trochę plotek na temat przyszłości tego pana.
4. Arruabarrena za słaby na Legię
Pamiętacie jeszcze Mikela Arruabarrenę? Jeden z wynalazków duetu Józkowiak-Urban, który trafił wraz z kilkoma innymi Hiszpanami do Legii kilka lat temu. Na początku reklamowano go jako świetnego zawodnika, który może w pojedynkę zdobyć dla warszawian mistrzostwo. Rzeczywistość pokazała wtedy, że rzeczywiście może piłka nie odskakuje mu przy przyjęciu na kilka metrów, ale też do miana gwiazdy brakuje mu bardzo dużo. Nieporadność, spowolnione ruchy i przede wszystkim brak asyst i goli. Był taki mecz z Wisłą, kiedy Urban po raz kolejny dał szansę swojemu nowemu zawodnikowi. Ten odpłacił się zadyszką już po dziesięciu minutach. Jednym słowem – katastrofa! Już chyba nic z tego goście nie będzie –mówiono w kuluarach, a kierownictwo z Łazienkowskiej szybko odesłało go na Półwysep Iberyjski.
Tymczasem Mikel wrócił do swojej ojczyzny, gdzie trafił do malutkiego klubu o nazwie Eibar. Prawdopodobnie podpisano z nim kontrakt dlatego, że był za darmo, a jego menedżer był wyjątkowo zaradny i elokwentny. Okazało się, że Arruabarrena jednak potrafi grać i to na wyższym poziomie niż polska liga. Nie dość, że bardzo pomógł swojej drużynie awansować do pierwszej ligi to dziś jest jej motorem napędowym. Piękne bramki, najskuteczniejszy gracz w ekipie beniaminka i zapewnienie sobie kontraktu na kolejne lata.
Po raz kolejny widać, że albo w Legii nie potrafi się wkomponować zawodnika do drużyny, albo w futbolu nie ma logiki.
5. Coś się ruszyło…
Ciekawe są losy Levante w tym sezonie. Jest to drużyna, która pomimo swojego topornego stylu gry jak na hiszpańskie realia powinna spokojnie się utrzymać, a tymczasem wciąż zamieszana jest w walkę o utrzymanie. Postanowiono nawet zmienić trenera, gdyż uznano, że drużynie potrzebny jest nowy impuls. Rzeczywiście efekt nowej miotły działa na razie imponująco. Wygrana z Almeirą, remis z Sevillą i przede wszystkim wygrana w derbach z Valencią sprawiła, że Lucas Alcaraz jest już prawie noszony na rękach. Do poprawy jest jednak jeszcze dużo, bo „Żaby” wciąż tracą bramki – wygrywają w tej niechlubnej klasyfikacji (29 goli).
Na dzień dzisiejszy cieszą natomiast dwie rzeczy: Levante znów potrafi zdobywać bramki po stałych fragmentach – patrz Cadasesus i trzeba powiedzieć, że jest naprawdę groźne w tym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Drugą sprawą jest waleczność piłkarzy. W tym sezonie jej brakowało, a przecież na tym bazował zespół z Walencji. Dziś po straconej bramce już nie snują się po boisku modląc się kiedy będzie koniec ich męki i rzeźni, a biorą sprawy w swoje ręce. W derbach błyskawicznie odpowiedzieli na trafienie Parejo i pokazali, że mają jaja!
cul turkish trends company name encourages promotion like interesting range through paris , europe ,
snooki weight loss Ecco WOMEN’S COMFORT SWING HYDRO
weight loss tipsFollow Budget Note Buy Used Clothes Online