N’Golo Kante to prawdziwy fenomen. Dwa lata temu znany tylko fanom Ligue 1, rok temu ogromna niespodzianka i nieoszlifowany diament, dziś maestro destrukcji porównywany do Claude’a Makelelego. Nagle duża część menedżerów uświadomiła sobie, że drużynie potrzebny jest zawodnik o takiej charakterystyce, i zaczęły się poszukiwania. Odkrywca N’Golo – Steve Walsh – już go znalazł.
Z niemal całkowitą pewnością można powiedzieć, że bez Kante Leicester nie zdobyłoby mistrzostwa. To on był tym niesamowicie szybkim, wolnym elektronem między obroną i atakiem, który błyskawicznie odbierał piłki i przekazywał kolegom z przodu. Jak bardzo cenny był dla drużyny, pokazuje forma, jaką „Lisy” prezentowały po jego odejściu. Być może nie był to kluczowy czynnik, ale wciąż bardzo ważny.
Co ciekawe, to nie Claudio Ranieri wypatrzył, czy też chciał u siebie, N’Golo. Idąc dalej – nawet gdy Steve Walsh mu go polecił, ten miał wątpliwości co do słuszności sprowadzania zawodnika, który nie imponuje warunkami fizycznymi i może mieć problemy w Premier League. Ostatecznie zaufano Walshowi, a efekty obserwujemy co tydzień na angielskich boiskach, choć już nie w Leicester.
Kante furorę zrobił już rok temu, ale wtedy być może nie był aż tak doceniany – ot, trafił się trenerowi zawodnik, który idealnie pasował pod jego styl gry, kto wie, jakby wyglądał w innej drużynie. Po przenosinach do Chelsea już takich wątpliwości nie ma. Co więcej, Kante zaczął być utożsamiany ze świetnymi wynikami i zaczęto mówić, że kto ma N’Golo, ten wygrywa. Nic dziwnego, że trenerzy coraz bardziej myślą o szukaniu piłkarzy o takiej charakterystyce.
Everton uczynił to już latem. I to nie kwestia przypadku, bo za transferem stał nie kto inny, jak Steve Walsh, który zamienił pracę w Leicester na niebieską część Liverpoolu. Od razu zabrał się za rekomendowanie piłkarza Aston Villi – Idrissy Gueye, którego ostatecznie ściągnięto za nieco ponad siedem milionów funtów. Na szczęście Koeman nie kręcił nosem, jak robił to Ranieri w przypadku Kante, a „Gana” do nowo budowanej układanki Holendra wpasował się idealnie. Z marszu zaczął grać od deski do deski i nie zmieniło się to do teraz. Opuścił jedynie mecz spowodowany zawieszeniem za kartki oraz te, kiedy reprezentował Senegal na Pucharze Narodów Afryki.
Patrząc na statystyki, nie ma ich gorszych niż jego dwa lata młodszy, francuski pierwowzór. W 2016 roku Kante wykonał 157 ataków w celu odebrania piłki, Idrissa „Gana” Gueye – 176. Nic dziwnego, że na pytanie dziennikarza „The Times” o następce N’Golo, Steve Walsh odpowiedział: – Właściwie już go znalazłem. Nie trzeba dopowiadać, kogo miał na myśli…
Obu piłkarzy charakteryzuje wiele podobnych cech: nieimponujące warunki fizyczne, zwrotność, szybkość, agresywne doskoki, dobre czytanie gry, żelazne płuca. Nie są wirtuozami w grze ofensywnej, nie strzelają bramek, nie asystują, ale z tyłu wykonują mrówczą pracę. Można się domyślać, że latem wiele klubów będzie pytać o Gueye. Jednak Everton to nie Leicester i wcale nie tak łatwo podebrać mu zawodników. Dobrze obrazuje to przykład chociażby Romelu Lukaku. Bez względu na to, co stanie się latem, jedno jest pewne: albo Everton ma defensywnego pomocnika na lata, albo inny zespół od nowego sezonu będzie miał z „Gany” dużą pociechę.