W kontekście kadry narodowej dużo mówi się o Jodłowcu, Krychowiaku, czy Mączyńskim, a tymczasem niepozornie (albo całkiem wyraźnie) wyrasta na naszych oczach poważny kandydat do gry w reprezentacji. Szczerze mówiąc, chyba większość postawiła już na nim krzyżyk i częściej zaczęto mówić o zimowym transferze niż o tak wielkim wyróżnieniu jakim jest występowanie z orzełkiem na piersi. O kim mowa?
Oczywiście o Cezarym Wilku – zawodniku Deportivo La Coruna, który nagle wyrósł na największą gwiazdę swojej drużyny i ulubieńca miejscowych kibiców.
Cezary Wilk był skazany na sport od samego początku. Jego ojciec, Sławomir, był bowiem kolarzem i przykładał dużą wagę do aktywności fizycznej wśród pozostałych członków rodziny. Swoją pasją zaraził też Czarka, który postanowił pójść w ślady ojca i wystartować w wyścigu kolarskim. Chłopak wygrał nawet zawody w podstawówce, ale został zdyskwalifikowany, bo nie posiadał numeru startowego. Do dziś zresztą śmieje się, że może gdyby nie ten fakt, dziś ścigałby się w Tour de France. W 1993 Wilk chciał spróbować swoich sił w futbolu, jednak trenerzy nie przyjęli go do klubu, bo chłopak był zwyczajnie za młody. Dopiero Piotr Strejlau wypatrzył go i powiedział, że może przychodzić na treningi starszego rocznika (1983, a Wilk jest z 1986). Warszawiak, podobnie jak wielu jego kolegów z drużyny, trafił do słynnej szkoły sportowej nr 72. Nigdy nie miał problemów z nauką i chyba widać to obecnie w jego dojrzałych i inteligentnych wypowiedziach. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie lepiej byłoby porzucić sportowe marzenia i nie zająć się studiowaniem, ale sukcesy w juniorskiej piłce rozwiały jego wątpliwości. W 2005 roku został przecież wicemistrzem Polski juniorów i zarazem najlepszym pomocnikiem imprezy. To wielkie wyróżnienie miało mu otworzyć drzwi do poważnej – seniorskiej piłki, ale tu pojawiły się pierwsze problemy.
Owszem, „Czarne koszule” zaproponowały mu półzawodową umowę, on sam bardzo chciał zostać w klubie. Trener Dariusz Kubicki też podkreślał, że chce mieć tego grajka u siebie, ale odmienną wizję miał prezes Jan Raniecki, który powiedział: „takich piłkarzy jak Wilk, to w Warszawie i okolicach jest na pęczki…”. Rozczarowany piłkarz musiał więc wyruszyć w świat. Może świat to za dużo powiedziane, bo chłopak miał do wyboru Amicę i Koronę i to kielczanie byli bardziej zdeterminowani.
Na debiut musiał trochę poczekać, bo w pierwszym meczu swojej nowej ekipy zagrał dopiero w październiku i to na pozycji prawego obrońcy. Od początku zwracano uwagę na walory motoryczne Wilka. Szkoda tylko, że nikt nie chciał dać mu prawdziwej szansy. Wchodzenie z ławki na ostatnie minuty, występy w Pucharze Polski ze słabeuszami to nie było to o czym marzył młody pomocnik. Dlatego postanowił zmienić otoczenie, ale kto by chciał zatrudnić młokosa, który rzadko kiedy wącha murawę? Co prawda zgłosiła się Odra Wodzisław Śląski, ale uznała, ze szuka bardziej doświadczonych graczy i Wilk chcąc nie chcąc musiał więc zacisnąć zęby, ułożyć wygodnie kocyk na ławce i czekać na swoją szansę w Kielcach. Zbawieniem okazało się wypożyczenie do ŁKS-u, które przyszło w styczniu 2007 roku. Marek Chojnacki często stawiał na swój nowy nabytek, a ten odwdzięczał mu się wspaniałymi występami. Może trochę za bardzo karateckimi, ale nie można powiedzieć, że grał słabo i że nie wywierał wpływu na resztę zespołu. Dla niedowiarków warto dodać, że wkrótce po przenosinach do Łodzi zadebiutował w kadrze u-21 i był w niej ważnym ogniwem.
Po powrocie do Korony znów musiał jednak przełknąć gorycz i rozpocząć sezon w mniej ważnej roli – w Młodej Ekstraklasie. Dopiero Jacek Zieliński wyciągnął do niego pomocną dłoń i zauważył, że może to być istotny element w jego układance. Parę środkowych pomocników tworzył z Mariuszem Zganiaczem. Może więc szału nie było jeśli chodzi o efektowne dryblingi i rajdy, ale cały zespół spisywał się na tyle dobrze, że zajął szóste miejsce w lidze, a Wilk zaczął być zawodnikiem od którego sztab zaczynał ustalać skład. W kolejnych sezonach zmieniali się trenerzy, ale u każdego defensywny pomocnik miał pewny plac gry.
Nic dziwnego, że po tak udanym okresie zainteresowały się nim mocniejsze kluby z Wisłą na czele. Sam zawodnik też chciał zmienić otoczenie i powalczyć o coś więcej. Choć trafił do multikulturowej szatni, nie miał problemu z aklimatyzacją i wywalczeniem sobie miejsca w składzie. Wielu zaczęło w nim widzieć nawet następcę Radosława Sobolewskiego – rzeczywiście styl obu panów jest nieco podobny. Zresztą Wilk wielokrotnie podkreślał, że wiele nauczył się od starszego kolegi i dzięki niemu jest lepszym piłkarzem. Tak dobre występy zaowocowały też powołaniem do reprezentacji Polski, choć zawsze dziennikarze i kibice traktowali jego kandydaturę jakoś tak mało poważnie…
Być może dzięki temu w Wiśle stał się jeszcze ważniejszą postacią. Choć wiele zależało też od ilości Polaków składzie, a tych w krakowskiej drużynie było jak na lekarstwo. W dodatku ciągle kontuzjowany był Radosław Sobolewski. Maaskant postanowił więc powierzyć opaskę kapitana właśnie Czarkowi, gdyż widział w nim cechy przywódcy, a zarazem uważał, że jest sercem i płucami jego zespołu i po prostu to naturalny kandydat na takie stanowisko. Dobry sezon zaowocował pierwszym w karierze mistrzostwem Polski, jednak prawdziwy sprawdzian dla Wilka miał przyjść dopiero w eliminacjach do Ligi Mistrzów. W meczu z Liteksem Łowecz gra jak z nut – asysta, a w rewanżu bramka! Natomiast w starciu z bardziej wymagającym rywalem wyszły wszystkie braki. Poważne problemy z przerywaniem ataków i regulowaniem tempa zamazała bramka strzelona w drugim meczu z APOEL-em Nikozja. Dzięki niej Polak mógł się stać legendą Wisły, ale niestety „Biała Gwiazda” straciła gola w ostatnich minutach i bramka nie miała już znaczenia…
Wszyscy wiedzą ile zamieszania zrobili Holendrzy w Wiśle, więc szkoda miejsca i czasu, żeby to wszystko wałkować jeszcze raz, ale trzeba sobie uzmysłowić, że to dzięki „Tulipanom” Wilk trafił na Reymonta i to przez nich zmienił otoczenie trochę szybciej niż zamierzał. To przez wspomniany duet Valckx-Maaskant pojawił się deficyt środków na koncie i tym samym wielu piłkarzy nie mogło liczyć na terminowe płace. Niektórzy, jak Pareiko, tylko narzekali w mediach. Wilk poszedł dalej i zgłosił całą sprawę do PZPN-u, który przyznał mu rację i wychowanek Polonii znów mógł cieszyć się wolnością. Kibice byli zmartwieni z dwóch powodów: po pierwszej odszedł zawodnik, mający niezłe umiejętności, doświadczenie i mogący zapełnić lukę po Sobolewskim. Po drugie odszedł gość, który zakładał opaskę kapitana, która jednak dla fanów w Krakowie znaczy coś więcej niż tylko dyskutowanie z sędziami i wymienianie proporczyków. Jest taka mantra, że kapitan powinien schodzić z pokładu ostatni, a Wilk niestety odszedł jako jeden z pierwszych…
Jarosław Kołakowski postarał się jednak o miękkie lądowanie dla swojego klienta i to nie w jakimś polskim klubie, czy w rosyjskim średniaku, a w Deportivo La Coruna, czyli marce samej w sobie. Oczywiście to już nie ta sama firma co kiedyś, ale który polski piłkarz ostatnio grał w Hiszpanii choćby w drugiej lidze (Krychowiak i Tytoń przyszli później)? Inna sprawa to fakt, że Deportivo ma podobnie jak Wisła problemy finansowe, czyli ucieczka ku stabilizacji i utopijnych wizjach „pensji na czas” nie udała się Polakowi za bardzo, a przecież o to mu chodziło.
Od razu po przyjeździe Wilk wzbudził większe emocje swoim wyglądem niż dokonaniami piłkarskimi. Uwierzcie, że w mediach mniej przytaczało się same statystyki, niż mówiono o aparycji i innych aspektach z życia osobistego. Marca pisała, że bardziej przypomina modela niż piłkarza, ktoś powiedział, że to aktor Hollywood, inni rozpisywali się, że z pewnością będzie miał wiele fanek, więc już może czuć się wygranym, natomiast jeden portal porównał go do Kena Barbie.
Na szczęście nasz „Ken” nie musiał zbyt długo czekać na debiut w lidze, bo już 24. sierpnia zagrał w spotkaniu z Cordobą. Pech Wilka polegał na tym, że jego zespól przegrał, a on sam miał mocnych konkurentów do gry w wyjściowej jedenastce. O przywilej występowania w pierwszym składzie walczył wtedy Alex Bergantinos, który choć może furory nie robi, to jednak od wielu lat występował w różnych klubach hiszpańskich, a w Deportivo cieszył się sporym uznaniem kibiców. Juan Dominguez sprawiał wrażenie zawodnika o klasę lepszego od Czarka, natomiast było też kilku młodych usposobionych nieco bardziej ofensywnie, lub doświadczonych obrońców jak Marchena, którzy czasem wcielali się w rolę przecinaka w środkowej strefie.
Widać więc, że nasz rodak wcale nie miał tak łatwo – przynajmniej na początku. Po porażce z Murcią trener Vazquez znów zaczął mieszać w składzie. Swoją drugą szansę dostał więc i Wilk i można powiedzieć, że wykorzystał ją najlepiej jak mógł. Nawet w przypadku porażki swojego zespołu on zbierał pozytywne recenzje. Kibice doceniali jego waleczność i to, że potrafi biegać od pierwszej do ostatniej minuty w szalonym tempie. W drugiej lidze hiszpańskiej czasem piłkarze poruszają się jak muchy w smole, piłka jest techniczna, a Wilk pokazał coś zupełnie innego jak na te realia. Wskoczył więc do podstawowego składu i miejsca nie oddał jeszcze długo. Co więcej, słynna Marca zamieściła na swoich łamach obszerny artykuł o byłym pomocniku Wisły, w którym pisała o jego karierze, ale też poświęciła dużo miejsca na analizę jego gry często chwaląc go za dobrze wykonaną robotę. Trzeba dodać, że tak nie dzieje się codziennie, bo jednak druga liga to nie to samo co pierwsza.
Niestety jak to często bywa w takich historiach Wilk doznał kontuzji. Z początku myślano, że to nic groźnego i stopa szybko się zagoi, ale okazało się, że to coś znacznie poważniejszego i trzeba wziąć znacznie dłuższy rozbrat z piłką. Dziewięć opuszczonych kolejek i już głosy, że Deportivo musi poszukać wzmocnienia na tej pozycji. Dobrze, że Czarek zamknął usta wszystkim ekspertom. Powrót okazał się co najmniej dobry, ale niestety po porażce i słabym występie musiał znów sprawdzić twardość miejscowych krzesełek. Żeby było śmieszniej, Deportivo przegrało wtedy z Murcią, a więc los w pewnym sensie zadrwił z Wilka. Od tego czasu odbudowywanie swojej pozycji szło mozolnie, a w dodatku chyba wciąż w poważnym graniu przeszkadzała nieszczęsna stopa. Wynik 20 rozegranych spotkań w Segunda trzeba chyba odebrać pozytywnie.
Negatywną wiadomością był natomiast fakt, że Vazquez został zwolniony, a w jego miejsce przyszedł nowy szkoleniowiec z nowymi porządkami. Victor Fernandez od początku zapowiedział, że potrzebuje wzmocnień na każdej pozycji i z pewnością ma on odmienną wizję niż jego poprzednik. Kontrakt z Deportivo podpisał też doświadczony reprezentant Bośni – Haris Medunjanin. Na pozycji naszego bohatera może też grać sprowadzony latem Jose Rodriguez, a więc Wilkowi przybyło dwóch naprawdę silnych rywali. Początek okazał się więc stracony, bo tak należy powiedzieć o przesiedzeniu dwóch spotkań na ławie. Potem było jeszcze gorzej, bo sztab szkoleniowy uznał, że taki piłkarz w ogóle mu nie jest potrzebny i odstawił go na trybuny. Sześć kolejek w La Liga i nasz pomocnik nie dotknął nawet murawy. Nie pomogły nawet „efektowne” porażki i bezbarwna gra w środku pola. Dopiero, gdy La Coruna przegrywała z Sevillą Victor Fernandez postanowił dać szansę Wilkowi. A co mu tam, przecież i tak już mecz przegrany…
Od tej chwili rozpoczęło się 5 minut Wilka. Nawet w debiutanckim spotkaniu wywarł bardzo pozytywne wrażenie, a przecież wchodził w momencie, gdy było już pozamiatane. W kolejnym meczu dano mu więc zagrać od pierwszej minuty i po raz kolejny Polak pokazał charakter i jeszcze raz charakter. Tak trzeba walczyć o miejsce w składzie na zachodzie nawet gdy sytuacja jest już beznadziejna. Spotkanie Deportivo – Valencia to chyba jeden z najdziwniejszych meczów w tym sezonie, a kolosalną rolę w tym spektaklu odegrał właśnie Wilk. Kibice pytali nawet na forach: „gdzie trenerzy mieli oczy do tej pory”?, albo „póki co to najlepszy zawodnik naszej drużyny”. Pewnie się dziwicie, że tak surowy gracz pod względem techniki daje radę w tak silnej lidze, ale to nic nadzwyczajnego. Po prostu Hiszpanie uwielbiają takich „loco”, którzy ganiają za piłką po całym boisku, są twardzi i walczą jak na wojnie. Dlatego też, nie ujmując umiejętności, Krychowiak jest tak lubiany na Półwyspie Iberyjskim.
Dobre występy przyćmił mecz z Getafe, a powiedzienie: „jesteś tak dobry jak Twój ostatni mecz” idealnie pasuje do całej sytuacji. Tylko 46 minut i spore niezadowolenie Fernandeza po meczu z gry swoich podopiecznych.
Zobaczymy czy na tej czarnej liście będzie też Wilk, ale nie zmienia to faktu, że już dziś zrobił milowy postęp w swojej karierze. Jeszcze niedawno grał w zdegradowanej Koronie, a dziś wychodzi naprzeciw piłkarzom nietuzinkowym jak Paco, Stuani i wielu innych, których do tej pory oglądał chyba tylko w telewizji. Nawet, gdy Deportivo nie przedłuży z nim kontraktu w lecie, to może spokojnie znaleźć pracodawcę, który zapewni mu godziwe zarobki i ciekawą przyszłość. Poza tym pozostaje najważniejszy aspekt – sportowy. Tu warszawiak pokazał ile można zdziałać determinacją i wolą walki. Nie oszukujmy się przecież – w wielu aspektach jest to przeciętny zawodnik, a strzały z dystansu to już w ogóle w jego wykonaniu piłkarski kryminał, ale pozostaje jeszcze kilka innych umiejętności, które pozwoliły mu odnieść sukces. Może być on jeszcze większy, gdy Nawałka zaglądnie wreszcie do Hiszpanii nie tylko w celach turystycznych. Trudno dziś powiedzieć czy jest to facet, który coś da tej reprezentacji, ale jeżeli mogą występować w niej piłkarze tacy jak: Mączyński, Pazdan, czy do niedawna nie mogący złapać tchu Mariusz Lewandowski, to dlaczego nie miałby w niej zagrać ktoś taki jak Cezary Wilk?
Na koniec jeszcze jeden cytat, który chyba najlepiej podsumowuje Wilka.Chyba najlepiej pokazuje słuszność słów o determinacji i osiąganiu czegoś ciężką pracą:
-Nigdy przecież nie miałem talentu piłkarskiego (…). Taka jest prawda. Maksimum trzydzieści procent tego co prezentuję, wynika z wrodzonych cech (www.krakow.sport.pl)
while hand wagons followed with their mountains of baggage
weight loss tips Risks of Keratin Hair Treatment
rob kardashian weight lossMore Popular For Colognes or Suits
free gay porn pure orange asia xx
Plans for a Pilot Christian Recovery Program
hd porn You can have a brick and mortar store
Are levi’s shrink to fit jeans any good
black porn Nolte played frazzled middle aged cops
Celebrity beauty tips and secrets
cartoon porn only for it to all go wrong
Tips of Choosing a Quinceanera Dress
girl meets world turning 17 seems slightly uneventful and unexciting
A White Silk Aviator Scarf
how to lose weight fast Shirt is one size too big
I’m the founder of British menswear brand S
snooki weight loss Rendering ReleasedNEWPORT BEACH Newport Beach
David Van Knapp’s Comments Page 2
christina aguilera weight loss The classics are back