Piotr Laboga – komentator NC+, to taki facet, z którym o piłce można rozmawiać godzinami. Jego wiedza o futbolu jest tak potężna, że łatwo można stracić rachubę czasu i oddać się niezwykłym anegdotkom z polskich i hiszpańskich stadionów, przy których często uśmiech nie schodzi z twarzy. My postaraliśmy się wybrać zaledwie ułamek, wierzchołek góry lodowej, cząstkę z tej rozmowy, ale uwierzcie nam, że mogło być tego znacznie więcej!
Oprócz tego, że komentuje pan ligę hiszpańską, zajmuje się pan też ligą polską. Czy taki przeskok związany z komentowaniem rozgrywek o innym poziomie i specyfice nie jest trudny dla komentatora?
Dla komentatora fajną możliwością jest jeśli może komentować różne ligi, różne rozgrywki. To ubogaca, bo ogólnie każda liga ma swoją specyfikę. Oczywiście większy przeskok jest jeśli komentuje się ligę polską i ligę hiszpańską, niż gdyby się komentowało na przykład niemiecką i hiszpańską. Natomiast mnie sprawa to dużą przyjemność. Oczywiście La Liga jest moją ulubioną ligą, od wielu wielu lat, ale to jest taki fajny bodziec, jeśli mogę poznać inną specyfikę, inny klimat, inny sposób grania. Poza tym jak to się mówi: „koszula bliska ciału”. Liga polska, co by o niej nie mówić, jest naszą ligą i gdzieś zawsze pozostają w głowach wspomnienia z dzieciństwa. Bo wiadomo, że za moich czasów nie jeździło się na mecze zagranicznych drużyn, co dziś powoli staje się normą wśród kibiców. Ligi zagraniczne oglądało się wyłącznie w telewizji i najczęściej czarno-biało. Natomiast u nas chodziło się na mecze, można było zobaczyć wszystko z bliska. Poza tym za każdym razem u komentatora jest taka nadzieja co sezon, że gdzieś tam będzie lepiej, że zbliżamy się do tych elit futbolowych, albo chociaż średniaków. Mam nadzieję, że zbliżamy się do elit! Nie tylko pod względem organizacji, ale także samego poziomu piłkarskiego.
Trzeba też dostrzegać negatywy…
Oczywiście komentując trzeba też dostrzegać negatywy, nie brakuje ich, ale ja staram się znaleźć zawsze jakąś wartość dodatnią. To co dla mnie jest dużą korzyścią w komentowaniu ligi polskiej to to, że mogę to notorycznie robić z perspektywy murawy. Na żywo jest jednak zupełnie inna atmosfera, impuls, czucie. Jest możliwość rozmowy z trenerami i piłkarzami. Dzięki temu ma się dużo większy pogląd tego co się dzieje niż w lidze hiszpańskiej. Bo media nigdy nie oddadzą tego co można dowiedzieć się bezpośrednio od trenerów i zawodników.
No właśnie, wspomniał Pan też o tych sentymentach związanych z ligą polską. Z racji, że pochodzi Pan z Poznania, pewnie z większą uwagą przygląda się Pan Lechowi. Podoba się Panu Lech w tym sezonie i ten pomysł na ściąganie zawodników ze Skandynawii i Węgier i uzupełnianie składu młodymi zawodnikami z akademii?
Rynek piłkarski niestety jest brutalny i drużynie, której marzy się odniesienie sukcesu w tej krótkiej perspektywie, czyli zdobycie przez Lecha czy Legię mistrzostwa, ale w dłuższej wymaga zbudowanie klubu opartego o zdrowe zasady, wymaga właśnie tego typu polityki. Niestety w Polsce dalej przekonuje takie przekonanie, że sprzedać piłkarza Legii czy Lechowi to złoty interes i trzeba postawić zaporową cenę. To nie jest na zasadzie: „ok sprzedajemy piłkarza, ale dajemy mu szansę i pośrednio wzmacniamy naszą ligę, bo ta drużyna będzie nas reprezentowała w europejskich pucharach”. Te realia są zupełnie inne.
Ale podobnie jest za granicą…
Tak! Podobnie jest za granicą, ale u nas pokutuje nadal to, że przejście piłkarza z Legii do Lecha, czy z Legii do Wisły odbywa się w takich, a nie w innych okolicznościach, a to jedyny sposób na poprawę. Szkoda, że temat przejścia takiego gracza do Legii, Lecha, czy Wisły jest potem mocno rozdmuchiwany. Natomiast cieszy mnie, że w przypadku (TYLKO) Legii i Lecha odbywa się to w oparciu o młodych zawodników. Te kluby starają się zbudować przyszłość klubu w oparciu o młodych. Na razie odnoszę wrażenie, że lepszą politykę promowania juniorów, szkolenia ma Lech, bo łatwo zobaczyć, że to on ma lepszą, spójną taktykę taktyczno-organizacyjną. To jest zbudowane od poziomu juniorskiego, aż do samego końca – do pierwszej drużyny. Wiem też, że różne kluby z Wielkopolski, czy też szkoły sportowe współpracują z Lechem. Pod tym względem „Kolejorz” jest bliżej Europy.
A Legia?
Legia robi to z większym rozmachem. Można to zobaczyć choćby po transferach, np. Dominika Furmana. Oczywiście nie wszystkie transakcje wypaliły, ale to głośne nazwiska, które narobiły i mogą dalej narobić dużo szumu. Polskie kluby dalej się uczą i muszą zjeść sporo zębów, żeby osiągnąć jakiś optymalny model. Ale dobrze, że się edukują i że idą w tym kierunku.
Co do nauki to był przecież taki moment, że Lech miał idealną rękę do transferów, bo pamiętamy przecież Lewandowskiego, Rudnevsa, Krivtsa i kilku innych, a potem przyszła taka gorsza seria i na Bułgarską przyszli zawodnicy, którzy głównie rozczarowali. Kompletnie nie rozumiem ściągnięcia takiego zawodnika jak Kebba Ceesay. O Vojo Ubiparipie też nie mogę powiedzieć nic dobrego, bo to, że on strzela gole w jednym meczu, a potem się rozsypuje karze zadać pytanie czy ktoś tego zawodnika dobrze prześwietlił od A do Z. Lista kontuzji tego gracza jest zatrważająca.
Niemniej jednak dobrze jest, że mamy teraz tę najmocniejszą Legię, ale też, że jest choćby jeden zespół, który może się jej postawić – bo Lech stara się za Legią nadążać. To jest stara zasada: „im mocniejszą masz ligę, tym mocniejszy jesteś w pucharach”. Niestety u nas Legia jest w stanie wystawić rezerwy i zremisować z Koroną – będąc na dodatek stroną przeważającą. Jestem jednak dobrej myśli i jestem pewien, że idzie to wszystko w dobrym kierunku.
Celowo przywołałem przykład obcokrajowców, bo jestem ciekaw czy według pana poziom sprowadzanych graczy z zagranicy wzrósł czy jednak wciąż utrzymuje się na takim przeciętnym poziomie i wiele w tym wszystkim przypadku?
Generalnie idzie to wszystko w lepszym kierunku. Kluby chcą szukać, choć oczywiście mają pewne ograniczenia, ale trafiło w ostatnim czasie wielu całkiem dobrych zawodników i coraz mniej w tym przypadku. Trenerzy też ciągle się dokształcają, jeżdżą na staże zagraniczne. Oczywiście ciągle daleko nam do Europy jeśli chodzi o scouting, ale już nie jest tak jak w latach 90-tych, że trafiają do nas całkowicie przypadkowi zawodnicy z Bałkanów. Teraz sami piłkarze widzą też, że nasza liga się rozwinęła, są piękne stadiony, duże zainteresowanie kibiców, więc chętniej przybywają do naszego kraju.
To też dla nich takie okno wystawowe na Europę…
Tak. Ja zresztą zawsze byłem za tym, żeby Polacy wzięli sobie pod lupę kilka tych teoretycznie słabszych lig typu: Litewska, Węgierska, Łotewska i tam konsekwentnie infiltrowali ten rynek i wyławiali największe talenty sprowadzali je do polskiej ligi i potem sprzedawali tych graczy do zachodnich klubów. Ważne są też takie transfery, pojedyncze strzały jak Danijel Ljuboja. Owszem miał mankamenty, przeginał często pałę, ale z pewnością młodzi zawodnicy mogli wiele się od niego nauczyć. Poza tym zobaczmy też, że tacy piłkarze ściągają jednak widzów na stadiony dlatego każdy klub powinien mieć chociaż po jednym takim zawodniku. A jak nie każdy to przynajmniej w takie zespoły: jak Lechia Gdańsk, Legia Warszawa, Lech Poznań, czy Wisła Kraków, bo te kluby muszą też jakoś zapełnić te duże obiekty. Pamiętam przecież jaka moda była w Poznaniu – chodziło się na Stilicia, chciało się go oglądać i podobnie było właśnie z Luboją. Generalnie, żeby uporządkować: ściągajmy dużo młodych i dobrych zawodników spoza naszego kraju i od czasu do czasu kogoś takiego jak Ljuboja. Natomiast takim antyprzykładem jest Lechia Gdańsk. Ktoś kompletnie tam zwariował i te absurdy związane ze sprowadzaniem i zwalnianiem piłkarzy po kilku miesięcy przypominają komedię Bareii. To nie chodzi o błędy, które można przecież popełniać, tylko o zdrową logikę. Nawet moja mama złapała się za głowę jak usłyszała co tam się robi.
Bardziej wyglądało to na takie „House of Cards” niż na zarządzanie klubem sportowym. Natomiast zostawmy może Ekstraklasę i przejdźmy do Pana ukochanej ligi hiszpańskiej. Ostatnio można było usłyszeć, że włoska Parma zostanie zdegradowana za potężne długi i ciekaw jestem czy zaraz nie będziemy świadkami podobnego problemu w Hiszpanii, bo kilka klubów ma poważne problemy finansowe. Słyszymy o jakichś inwestycjach ze wschodu, ale niektórzy są w dużych tarapatach.
Powiem szczerze, że przykład Parmy boli mnie bardzo, bo w dzieciństwie ten klub darzyłem wielką sympatią. Co do ligi hiszpańskiej: na szczęście większość klubów za pięć dwunasta, albo nawet za minutę dwunasta połapała się, że tak dalej być nie może. Rzeczywiście jest kilka zespołów, które trzymają się na włosku i jakoś funkcjonują. Dobrze, że rząd hiszpański wymyślił coś takiego jak zarząd przymusowy, gdzie wchodzi człowiek z zewnątrz i próbuje w imieniu wierzycieli zarządzać tak, aby nie dopuścić do upadku tego klubu. Ten system upadłości kontrolowanej już uratował kilka zespołów – czego dowodem jest choćby Rayo. Oczywiście jest też wiele klubów jak Elche, w którym brakuje pieniędzy. Czasem słychać też o jakichś inwestorach ze Wschodu, ale tutaj też trzeba uważać, bo pamiętam przecież doskonale przykład Racingu Santander czy Realu Saragossa. Tam też kilka lat temu myślano, że zrobiono doskonały interes, a tymczasem właściciel okazał się zwykłym hochsztaplerem.
Natomiast wierzę, że hiszpańskie kluby nie spotka ten sam smutny los co Parmę, bo są one też nieco inaczej zarządzane. Tu nie wszystko jest w rękach jednego klanu, rodziny, a duży wpływ mają też socios. Widzę też, że kluby wykazują się coraz większym zdrowym rozsądkiem. Nie ma już, może poza Realem czy Barceloną szastania pieniędzmi na lewo i prawo. System, który wprowadziła LFP polegający na tym, że wydatki na transfery są odzwierciedleniem budżetu powoduje, że nie ma zmiłuj się i kluby muszą tego przestrzegać – muszą się tego pilnować. I nawet przy tych ograniczeniach do La Liga trafiają przecież bardzo ciekawi zawodnicy, a poszczególne zespoły dobrze radzą sobie w pucharach.
Z jednej strony jest roztoczony parasol ochronny przez LFP, a z drugiej wciąż powraca jak bumerang temat podziału środków za transmisje w TV. To już temat skończony dla tych słabszych zespołów, czy mogą jeszcze powalczyć?
Ja uważam, że jeżeli liga hiszpańska chce być ligą topową i chce w dłuższej perspektywie konkurować z ligą angielską pod względem atrakcyjności to innego wyjścia nie ma i kluby muszą sprawiedliwie się dzielić. Hiszpanie patrzą z zazdrością, że w Premiership padają takie ogromne sumy. Natomiast to też jest kwestia tego, że tam o mistrzostwo walczy więcej zespołów. To nie są dwa, trzy zespoły, tak jak w hiszpańskiej. To jest właśnie efekt mądrego dzielenia kapitału. W Anglii też nie ma czegoś takiego, że zespół spada i jest zostawiony sam ze swoimi wszystkimi problemami. To się musi zmienić, ale nie będzie to tak radykalna zmiana jak w Anglii. Myślę, że ci wielcy odkroją po kawałeczku tego tortu i dadzą tym biednym – zrzucą okruszki ze stołu, bo będzie na to nacisk. Jest też taka świadomość, że bez silnej ligi trudno będzie iść w górę. Choć oczywiście to ma też drugą stronę medalu, bo Chelsea nie może sobie pozwolić przed Ligą Mistrzów na wystawienie rezerw ze Stoke, a na przykład Real może bardziej manewrować składem i na spotkanie z Almerią może desygnować rezerwowych, bo i tak ma dużą przewagę. To jest po prostu taka specyfika tej ligi!
A jeśli chodzi o Polaków w La Liga. Grzegorz Krychowiak, Przemysław Tytoń, Cezary Wilk – zrobili dobrą reklamę naszym rodakom, czy raczej kluby będą sporadycznie sięgać po Polaków?
Natrafiamy niestety na taki problem, że Polacy są drodzy! A wiem to, bo rozmawiam często z działaczami różnych klubów i oni mówią: „słuchaj no, obserwujemy kilku graczy z Polski, którzy się wyróżniają, ale ceny są potężne”. Poza tym w naszym kraju bardzo kuleje przygotowanie motoryczne i taktyczne, a to w La Liga, rzecz jasna, bardzo ważne. Hiszpanie tego nie nauczą naszych piłkarzy, bo oni chcą mieć już gotowych zawodników w tych elementach. Szczęściem Grzegorza Krychowiaka jest to, że swoje pierwsze kroki stawiał we Francji, dlatego bardzo szybko przyswaja sobie te niuanse taktyczne w Sevilli. Zresztą pozycja defensywnego pomocnika jest w Hiszpanii pozycją kluczową, ale w przypadku Krychowiaka to taka pozycja piwota ułomnego, który siłą odbiera piłkę i odgrywa ją do najbliższego. Choć oczywiście ma momenty, gdzie potrafi zagrać ciekawą piłkę do przodu, lub wykonać udany przerzut, ale to nie on jest piłkarzem od tej roboty. Dlatego na tej pozycji po prostu łatwiej grać niż na takiej bardziej ambitnej pozycji jak choćby Cezary Wilk. To przesympatyczny facet, bardzo ambitny, ale w starciu z mocniejszymi rywalami miał duże problemy i często patrzył tylko jak piłka lata wokół niego – nie wiedział jak się poruszać. Wybierał najłatwiejsze rozwiązania, a to nie o to chodzi w lidze hiszpańskiej, nawet jak się gra w Deportivo. Dlatego właśnie już teraz wiadomo, że w tym klubie nie zostanie już dłużej i po sezonie odejdzie.
A do tego dochodzi jeszcze jeden ważny aspekt. W Hiszpanii jest przecież cała masa utalentowanych chłopaków, którzy tylko czekają na swoją szansę. Wystarczy zobaczyć ilu z nich jest zmuszonych opuszczać Półwysep Iberyjski. Ja widziałem zresztą sparing Dinama Tibilisi z Pogonią Szczecin i tam było bodajże czterech takich utalentowanych Hiszpanów i jeden z nich powiedział mi wprost: „przepadłem, bo był za słaby”. Ja się bardzo zdziwiłem, bo naprawdę dużo potrafił, ale na Półwyspie Iberyjskim konkurencja jest tak duża, że może brakowało mu kondycji, czy jakiegoś innego elementu.
Porozmawiajmy może też o naszym do niedawna jedynym trenerze w Hiszpanii – Janie Urbanie. Jak pan ocenia pracę Polaka w Segunda?
Trudno mi oceniać pracę trenera nie będąc na bieżąco, nie oglądając zbyt wielu spotkań z tamtej ligi.
No właśnie ogólnie mało jest w naszych mediach informacji o tych rozgrywkach.
Tak, tak to prawda. Oprzyjmy się jednak o fakty. Osasuna ociera się o strefę spadkową i traci już coraz więcej punktów do miejsc barażowych. Segunda to niezwykle trudna liga i nawet nie przypominam sobie sezonu w którym jakaś ekipa odskoczyła by reszcie stawki, rzeczywiście odstawała od reszty na tyle, żeby już dużo wcześniej zapewnić sobie awans. To jest liga siłowa i często piłkarzom z La Liga trudno się tam odnaleźć. Te mecze w Segunda są może na naprawdę dobrym poziomie, ale często decydują niuanse i trudno się prowadzi grę, a Jan Urban chciał dominować.
A co do Osasuny: problemy finansowe problemami finansowymi, ale kadra naprawdę nie była zła. To nie jest tak, że po spadku wszyscy odeszli. Kilku piłkarzy jest tam bardzo fajnych i Osasuna powinna być wyżej w tabeli. Nie będę jednak bardzo krytykować Jana Urbana, bo różnice punktowe w lidze wciąż są małe, wielu piłkarzy miało kontuzje, niektórzy wyjechali na Puchar Narodów Afryki. Te detale są niezwykle ważne. Jan Urban zawsze marzył o tym, żeby poprowadzić Osasunę i swoje marzenie spełnił, ale na pewno odniósł w pewnym sensie porażkę.
To kwestia mentalności?
Oczywiście, że też. Trzeba się uczyć, uczyć i jeszcze raz uczyć! Mamy wielu zdolnych trenerów i na pewno te różnice będą się zmniejszać. Ta nowa fala trenerów już czerpie garściami z myśli zagranicznej i to mam na myśli też asystentów, trenerów przygotowania fizycznego, sztab medyczny i tak dalej. Zresztą już poziom fachowości naszych szkoleniowców jest wyższy niż jeszcze dziesięć, piętnaście lat temu.
Na koniec chciałbym jeszcze zapytać o „Labolatorium Pro”. Wraz z Pawłem Ziętarą stworzył Pan unikatowy projekt, ale co dalej z tym programem? Nasi czytelnicy często pytają czy będzie też kontynuacja Piłkarskiego Diamentu.
Nie ukrywam, że pracujemy nad tym. Niestety idzie to powoli, bo to jest bardzo drogi projekt. Wymaga to naprawdę dużego nakładu finansowego i trzeba to bardzo dokładnie przygotować, znaleźć inwestorów. Chcemy to zrobić jeszcze lepiej niż pierwszą edycję, choć z tych początków też jesteśmy bardzo zadowoleni. Wiemy jednak, że ten pierwszy sezon miał jakieś swoje mankamenty, które wymagają dopieszczenia. Można to zrobić jeszcze fajniej, jeszcze z większym rozmachem, ale wymaga to jeszcze większych pieniędzy. My z Pawłem na pewno pracujemy jeszcze ciężej i chcemy, żeby ten program dalej istniał i żeby stał się on taką małą tradycją naszego show telewizyjnego.