Kariera piłkarska bywa przewrotna. Raz jesteś na szczycie, raz na dnie i nigdy nie wiadomo, co cię czeka. Świetnym tego przykładem jest choćby Andre Gomes.
Zarejestruj się z kodem GRAMGRUBO i graj BEZ PODATKU!
Portugalczyk świetnymi występami w Valencii zwrócił na siebie uwagę piłkarskich gigantów. Walkę o niego stoczyły Real Madryt i Barcelona, a wygrana Katalończyków uważana była jako wielki sukces. Cóż, dwa lata Andre na Camp Nou zupełnie temu zaprzeczyły.
Najgorszym świadectwem gry pomocnika będzie to, że można go nazwać większym niewypałem od Philippe Coutinho. Może nie pod względem finansowym (chociaż zapłacono za niego grubo ponad 30 milionów + zmienne), ale na pewno sportowym.
Kiedy już wydawało się, że Barcelona nie ma szans ani na odzyskanie Andre w formie, ani na odzyskanie pieniędzy, pojawił się Everton. To on wybawił „Dumę Katalonii”. Klub z Liverpoolu po pierwsze zapłacił jej 50 milionów (za Digne i Minę), ale także wypożyczył wspomnianego pomocnika. To była świetna decyzja – Gomes odżył.
Bo najważniejsze, to znaleźć swoje miejsce
Strach, który paraliżował go na Camp Nou, minął. Stany depresyjne, robienie wyrzutów samych sobie także. Andre Gomes znów poczuł się piłkarzem, znów zaczął cieszyć się tym, co robi. A robi to świetnie.
W obecnym sezonie Gomes stał się jedną z kluczowych postaci w pomocy „The Toffees” i zwrócił na siebie uwagę innych drużyn. Mówiło się, że Everton może chcieć go wykupić, jednak może mieć poważną konkurencję. Jak donosi „Sport” i inne media, Portugalczykiem mocno zainteresowany ma być… Tottenham, świeżo upieczony finalista Ligi Mistrzów. „Koguty” miałyby zapłacić Barcelonie 30 milionów.
Czy ten zaskakujący ruch stanie się faktem? Jest to całkiem możliwe. Gomes doskonale wkomponował się w angielską piłkę i możliwe, że właśnie na Wyspach znalazł swoje miejsce. Jedyną obawą może być to, czy w klubie walczącym o czołowe lokaty presja znów nie zaczęłaby go zbyt bardzo przygniatać…