Był prawdopodobnie najlepszym piłkarzem w historii polskiego futbolu. Z piłką potrafił zrobić wszystko, a bramki zdobywał w bajecznie lekki sposób. Był niezwykle oddany warszawskiej Legii, a reprezentację Polski poprowadził po dwa medale – na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata. Dziś minęło 28 lat od śmierci tego wirtuoza futbolu – Kazimierza Deyny.
Kazek urodził się 23 października 1947 roku w Starogardzie Gdańskim. Szybko pokochał piłkę i zaczął ją kopać w miejscowym Włókniarzu. Jego kariera rozkwitała, a Deyna w błyskawiczny sposób notował piłkarskie awanse. W 1966 roku był zawodnikiem ŁKS-u Łódź i 8 października tego roku zadebiutował w ekstraklasie, a jego ówczesny klub zremisował bezbramkowo z Górnikiem Zabrze.
W barwach łódzkiego zespołu… więcej już nie zagrał. Przyszedł bowiem czas na służbę wojskową, która w tamtym czasie dla młodego, obiecującego piłkarza oznaczała przymusowe przenosiny do Legii Warszawa. Swój klub jednak pokochał na tyle, że był w stanie pozostawić serce na boisku. I mimo iż w wojsku doczekał się jedynie stopnia oficerskiego, na boisku wołano na niego „Generał”.
Rzeczywiście, „Kaka” na murawie był generałem – prawdziwym kapitanem, umiejącym poprowadzić zespół do zwycięstw. Pokazał to nie tylko w meczach przy Łazienkowskiej, ale również podczas gry dla reprezentacji. Zadebiutował w niej w 1968 roku, a już cztery lata później świętował pierwszy triumf – złoty medal igrzysk w Monachium, których dodatkowo został królem strzelców. Od 1973 roku był już kapitanem reprezentacji, by poprowadzić ją jeszcze do brązowego medalu mistrzostw świata 1974. Ogólnie z orłem na piersi rozegrał 97 spotkań, w których zdobył 41 bramek.
Podczas swoich najlepszych piłkarsko lat był znany na boisku z niebagatelnej techniki, niezwykłej lekkości przy zdobywaniu bramek i umiejętności ośmieszania nawet najlepszych bramkarzy. Wielu kibicom do dziś w pamięci zostały również „rogale”, jakie zawodnik umiał zakręcić z rzutu rożnego, zamieniając stały fragment gry w swoją niezwykle cenną broń.
W 1978 roku Kazimierz Deyna pożegnał się z reprezentacją Polski i Legią Warszawa. Jako 30-latek (dopiero od tego wieku umożliwiało to obowiązujące wówczas prawo) zachciał spróbować piłki na wyższym, europejskim poziomie. Na kolejne trzy lata zakotwiczył w Manchesterze City, w którym zadebiutował już po dwóch tygodniach od swojego przylotu na Wyspy. Ostatecznie jednak Polak nie zrobił tam większej kariery, a po trzech sezonach wyleciał jeszcze dalej – na zasłużoną piłkarską emeryturę do ligi amerykańskiej.
Od 1981 roku reprezentował barwy San Diego Sockers. Niestety, za oceanem jeszcze mocniej niż wcześniej w Polsce dały się zauważyć inne skłonności Deyny. Oprócz tego, że był doskonałym zawodnikiem, był także bowiem świetnym kompanem do zabawy. Nie dość, że był człowiekiem bardzo ufnym, to kochał dobrą zabawę, hazard i alkohol.
W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1989 roku Kazimierz Deyna wracał samochodem do San Diego. Gdy pędził 6-pasmową autostradą, wyraźnie przekraczając dozwoloną prędkość, miał na sobie tylko jeansy i luźną koszulę. Niestety, miał również we krwi nieco ponad dwa promile alkoholu. Prawdopodobnie to zadecydowało o tym, że nie zauważył stojącego na poboczu tira. „Kaka” skierował swojego białego Dodge’a Colta wprost w niego i – niczym Titanic – z całym impetem wbił się w przeszkodę.
Tak, jak w przypadku słynnego statku, tak i tutaj zakończenie było tragiczne. Przód samochodu Polaka znalazł się w totalnej rozsypce, a pokiereszowanie ciała było tak znaczne, że natychmiast doszło do śmiertelnych obrażeń wewnętrznych. Deyna po zderzeniu z turem nie przeżył już ani minuty.
Piłkarz pochowany został na cmentarzu El Camino Memorial w San Diego. W czerwcu 2012 roku jego ciało zostało przewiezione do ukochanej Polski, gdzie spoczął na powązkowskiej Alei Zasłużonych w Warszawie. Również w czerwcu 2012 roku odsłonięty został jego pomnik przy ulicy Łazienkowskiej – tuż przed stadionem Legii Warszawa – drużyny, dla której do dziś pozostaje największą legendą.
Dziś minęło 28 lat od tragicznego wypadku w San Diego, a pod pomnikiem Deyny znowu zapłonęły znicze. Nikt nie wątpi, że równo 28 lat temu straciliśmy piłkarza, mogącego stać z podniesioną głową w jednym rzędzie z najsłynniejszymi futbolistami tego globu – z wielkimi Pele, Maradoną czy Cruyffem włącznie. Generale – spoczywaj w pokoju!