5 powodów dla których warto oglądać tę kolejkę BPL

1.If I could turn back time. Jose Mourinho poleciał ze stanowiska trenera Chelsea. Nareszcie? Nie sądzę.

Jasne, jasne. Mistrzowie Anglii prezentowali się w tym sezonie po prostu fatalnie. Aż 9 porażek w 16 spotkaniach. 56 wszystkich meczów. Więcej procentów? Proszę bardzo – 16 punktów na 48 możliwych, co daje żałosny wręcz wynik 31%. Dość procentów? No dobrze, dodam tylko, że Roy Keane, który prócz wielkiej kariery na boisku, swoje spędził też po drugiej stronie lustra, zawsze powtarzał, że do utrzymania konieczna jest średnia jednego punktu na mecz, a i wtedy nie można być niczego pewnym. Ile ma Chelsea? 1 punkt na mecz, oczywiście.

No dobra. Można by było wybaczyć te wszelakie niedostatki punktowe, gdyby „The Blues” prezentowali jakiś poziom, jakiś styl. Nie prezentowali. Nie można przecież nazwać stylem tego, że przez praktycznie całe 90 minut liczy się na rzut wolny i na to, że Willian znowu oczaruje nadając piłce jakąś chorą trajektorię. Nie można nazwać stylem tego, że na prawej obronie gra tykająca bomba w postaci Ivanovicia, a Cesc Fabregas kopie się w czoło częściej niż kiedykolwiek. To nie był styl. To była żenada.

Czemu więc nikt ze zwolnienia Jose się zbytnio nie cieszy? Przecież przeciwko Portugalczykowi zwrócili się nawet piłkarze, przecież fani mówili, że jeśli Moruinho faktycznie kocha Chelsea, to powinien sam odejść, przecież media nienawidziły tego nadętego buca, który potrafił ich zgasić. Czemu więc nie ma szału radości?

Odpowiedź jest prosta. Jose Mourinho oznaczał Chelsea, a żaden Hiddink, czy inny Guardiola tego nie zmienią, nawet jeśli uda się wywieźć trzy oczka ze starcia z Sunderlandem. Każdy wolałby widzieć tam tego siwego skurczybyka, co to „The Special One” drzewiej był.

12369197_1233872956637117_5811141128086742031_n

2. Men at Work. Przemysłowy Liverpool nadal się nie zmienił. Cały czas trzeba ostro zasuwać żeby osiągnąć jakikolwiek efekt.

Naczelnym robotnikiem jest, rzecz jasna, Jurgen Klopp. Właśnie. Robotnikiem, nie żadnym magikiem, za którego część fanów „The Reds” go uważała. Do cholery! Gdyby umiał czarować zostałby „The Magican One”, a nie „The Normal One”. Różnica jest i to spora.

Różnica może też być w grze Liverpoolu, ba! Jestem nawet przekonany, że to nastąpi. Nie można jednak naciskać, nie można jednak chcieć zwycięstw na gwałt, mimo że z takim West Bromem, z całym szacunkiem dla Pulisa, wypada po prostu wygrać. A już na pewno nie tracić z tak defensywnie usposobioną drużyną dwóch bramek. Grzech? Tak. Śmiertelny? Z całą pewnością nie. Z każdego bagna można się wygrzebać, wystarczy tylko walczyć do końca, nawet jeśli oznacza on bieganie po boisku przez prawie 100 minut. Jak walczyć pokazał już Dejan Lovren. Ten mocno krytykowany i to, nie oszukujmy się, słusznie piłkarz doznał bardzo groźnie wyglądającego urazu po starciu z jednym z rzeźników Pulisa. Wydawało się, że może to być koniec sezonu dla Chorwata. Nic bardziej mylnego. Pauzować będzie tylko trzy tygodnie, trzy tygodnie po wślizgu, który u Daniela Sturridge wymusiłby amputację nogi. Twardy chłop, takich tu trzeba.

Przyda się jednak ktoś jakościowy. Sama walka i zaangażowanie mogą po prostu nie wystarczyć. To nie jest BPL lat 90, gdzie „wystarczyło” zapieprzać po boisku i gryźć murawę. Technika jest tu do czegokolwiek potrzebna. I dam sobie głowę uciąć, że za zdrowego Daniela oddano by i pięciu zdrowych Lovrenów. Tym bardziej że łatwo nie jest.

Watford, który prezentuje formę godną podziwu stanie naprzeciw Liverpoolu nie jako przegrany. Oni staną z nimi twarzą w twarz. Gotowi do walki i ponownego zszokowania publiki. Będą żądlić tak mocno, jak tylko potrafią. Robotnicy muszą mocno harować, ale też wrzucać ten węgiel do pieca z pewną dozą finezji.

3. Crazy Train. Hit kolejki! Arsenal vs Manchester City. Po prostu.

Zacznę jednak od rzeczy mniej przyjemnych. Gra „Obywateli” przypomina czasami barszcz czerwony z uszkami… tylko że bez uszek. Niby wszystko jest okey, da się zjeść, ale czegoś brakuje. Chyba wiem czego. Mięska zwanego Aguero. Arsenal jest natomiast pełną zupką. Są wszystkie składniki począwszy od zupy, skończywszy na dodatku w postaci ładnie kończącego i zaostrzającego smak Girouda.

Z drugiej strony, to będzie dobry mecz. Bo tak być musi. Nie wyobrażam sobie innego rozwiązania. Ostatnie pięć meczów pomiędzy tymi drużynami zostało naznaczone aż…20 bramkami. 4 gole na mecz. Po prostu miazga. Co więcej, będzie to stracie wyrównane. We wspominanych już meczach tylko jednokrotnie wygrywało City, a było to w tym pamiętnym meczu zakończonym wynikiem 6:3. Szkoda tylko, iż dzieli nas od tego meczu okres 2 lat. 2 lata czeka niebieski Manchester na triumf nad „Kanonierami”. 2 długie lata, które chcą zakończyć już w poniedziałek.

To może być szalony mecz. Z drugiej strony mogę okazać się kłamcą i się zawiedziemy przez co zamiast wesołego widowiska, ujrzymy szary i nudny dzień mimo tego, że grać nie będziemy w Stoke.

12321544_1233872949970451_4912111683365463494_n

4. Simply the best. Zrobili to znowu. Całe Leicester po raz 10, a najlepszy napastnik drużyny – Jamie Vardy 15 raz. Moc.

Zwycięstwa „Lisów” przestały już nas chyba dziwić. Zaczęliśmy się przyzwyczajać do tego, że podopieczni Ranieriego, to nie jest drużyna do, której jedziesz i wyjeżdżasz, najczęściej z uśmiechem na ustach. Teraz to oni ustalają warunki gry. To ich prawo, jako tych najlepszych.

Dużo, naprawdę dużo osób twierdziło, że teraz się skończy. Że Dzień Dziecka, nie może trwać wiecznie, a Leicester będzie można po grudniowych bataliach wykreślić. Znowu się przejechaliśmy. Było Swansea, była Chelsea. Miały być maksymalnie dwa punkty, jest sześć. Delikatnie potrójna różnica. Nie da się ich nie docenić. Nie da się nie powiedzieć, że to w tym sezonie najlepszy zespół BPL. Wszystko na to wskazuje. Pozycja w tabeli, gra, Vardy i Mahrez. Najlepsi.

Zakłamać rzeczywistość próbować będzie Everton. Niebieska część Liverpoolu jest zespołem mocnym. Lukaku i Barkley sieją spustoszenie, któremu mogą dorównać tylko dwaj panowie z Leicester. Zdarzyło się jednak wpaść dwa razy pod rząd. Po nieudanym meczu z Crystal Palace i po jeszcze gorszym z Norwich musi nadejść rehabilitacja. Jeśli nie to cóż…nie będzie to miły widok dla fanów „The Toffes”.

12390850_1233872953303784_2872798333126777036_n

5. Jesus He knows Me. W poprzednim sezonie mistrzowie, świetna gra, czarny koń. Teraz? Teraz typowa, nudna średniawka. Jezus jednak czuwa i wygląda z ekranu telewizora.

Rozczarowująca 13 pozycja. Bardzo rozczarowująca. No i nie ma liderów. W sumie to Southampton jest strasznie bezbarwne. Gdzie się podziali niepokorni Włosi, gdzie się podział szalejący Bertrand, gdzie, ach gdzie jest precyzyjny w każdym calu Holender? Bolesna rzeczywistość czy wypadek przy pracy? Jeśli wypadek, to czas najwyższy z tej kolizji się otrzepać.

A otrzepać się będzie trudno. Tottenham do ułomków, rzecz jasna, nie należy. W tym sezonie nie są zwykłymi domowymi kogucikami, w tym sezonie to koguty przeznaczone do walki. Uzbrojone, drapieżne, ostre. Takie jakie było Southampton pod wodzą Pochettino. Trenera, który wraca na stare śmieci by nie dać szans swoim byłym podopiecznym. Nie będzie sympatii, nie będzie niczego czego Soton chciałoby mieć. Pozostaje się im jedynie modlić do Jezusa, o to, że Spurs znowu okażą się frajerami i mecz przegrają, tak jak ten sprzed tygodnia.