1.Wreszcie. Przełamało się Swansea. I to nie, jak w tych żartach, opłatkiem na wigilii tylko w prawidłowy sposób, wbijając zwycięskiego gola ekipie West Bromu.
Nikt nie mówi o nowym, lepszym jutrze dla „Łabędzi” i o niepowstrzymanym marszu w górę tabeli, ale bezcenna radość na twarzy tymczasowego trenera ekipy Łukasza Fabiańskiego – Alana Curtisa, mówi sama za siebie. Udało się wygrać z „The Baggies”, udało się opuścić strefę spadkową. Plan został wykonany w stu procentach. Można jednak czepiać się stylu w jakim cel ten został osiągnięty. Masa zwyczajnego farta i wielka nieuwaga sędziego, który mógł z czystym sumieniem podyktować jedenastkę dla „The Throstles”. Nie ma jednak sensu zaprzątanie sobie tym głowy. Szczęście to nieodłączny element piłki nożnej. Jeśli ktoś sądził inaczej powinien wybrać inną dyscyplinę.
Cudowne przełamanie Swansea, które nie straszy już serią meczów bez zwycięstwa(do Boxing Day było ich aż siedem), daje nadzieję na punkty w starciu z Crystal Palace, drużyną, która w przeciwieństwie do Walijczyków, negatywnie zaskoczyła swoich fanów, zaledwie remisując z ekipą Bournemouth. „Łabędzie” są podbudowane, „Łabędzie” są chętne, będą więc walczyć o punkty być może tak bardzo, jak za dobrych czasów Garego Monka. Szanse na dobre zaprezentowanie się są o tyle większe, że klubowi przygląda się nikt inny jak pewien trenerski despota, którego powinien kojarzyć Andre Ayew, czyli sam Marcelo Bielsa.
2.Wreszcie. Radę dał Liverpool. Udało się udźwignąć presję, udało się w mękach wywalczyć trzy punkty z liderem angielskiej ekstraklasy. Udało się pokazać, że choć nie grają pięknie, ani składnie, to grają z serduchem.
To z pewnością był dobry mecz dla Dejana Lovrena i Mamadou Sakho. Obaj stoperzy „The Reds” stanęli na wysokości zadania i dość skutecznie zneutralizowali najpierw Jamiego Vardy, a następnie Leonardo Ulloe. Dość powiedzieć, że panowie aż trzydzieści osiem razy zażegnali niebezpieczeństwo ze strony „Lisów”. Dobry mecz rozegrał też Alberto Moreno, co prawda do Roberto Carlosa, do którego porównywał go Henry, wciąż Hiszpanowi brakuje lat świetlnych i jeszcze trochę, lecz nie ma co na niego narzekać. Tak dobrze jeszcze nie grali.
Ale im dalej w las, tym gorzej. Linia pomocy prezentowała się po prostu źle. Mdło, niedbale, niechlujnie. Wszystko było wyszarpane, wymęczone. Nic, doprawdy nic co na chwilę powiększyłoby źrenice fanów oglądających mecz. Jedynym plusem z tej formacji można nazwać Jordana Hendersona, który ze swoich zadań wywiązywał się doprawdy doskonale, ale na Boga! Nie wymagajmy od Hendo kreowania. O ataku nie wspomnę nic. Gdybym nazywał się Benteke, kosztował swój klub 32 i pół milionów funtów i nie trafił na pustą bramkę, to bym się bał na ulicę wyjść. Wciąż nie wiem jak udało się Belgowi umieścić piłkę w siatce w 63 minucie. Cud.
Cudu nie może być w spotkaniu z Sunderlandem. Manchester City wepchnął „Czarnym Kotom” cztery bramki, mając w ataku Wilfreda Bonyego. Bony lepszy niż Belg nie jest, ale „Obywatele” mają u siebie Davida Silvę i Kevina de Bruyne. „The Reds” nie mają. Mają Coutinho i człowieka, który po 60 minutach gry oddycha rękawami. Wniosek jest prosty 2:0 dla Liverpoolu i zapominamy o sprawie.
3.Wreszcie. Southampton zagrało tak, jak od nich tego oczekiwali fani. Po okropnych meczach nadarzył się mecz po prostu wielki. Ograno Arsenal, który znowu, ach znowu, zamiast okazać swoją siłę, okazał się być naleśnikiem. Czy jakimś innym wątłym jedzeniem.
Doprawdy nie wiem co zaszło w drużynie braci Koeman. „Święci” grali zły futbol w tym sezonie. Tak zły, że do momentu starcia z „Kanonierami” mieli passę 5 meczów bez zwycięstwa i co gorsza zdobyli w nich zaledwie jeden punkt. Remisując z ostatnią Aston Villą. Krótko mówiąc – powodu do dumy nie było. Kłopotów przysparzał też Graziano Pelle. Najlepszy strzelec drużyny, który nigdy przecież nie słynął z nienagannego zachowania na boisku, w tym sezonie przechodził samego siebie. Włoch strzelił co prawda 6 bramek, ale jednocześnie zgromadził na swym koncie mało imponującą liczbę 5 żółtych kartoników. Dość źle wyglądająca statystyka.
W końcu jednak bracia Koeman oddalili krnąbrnego zawodnika od składu i postawili na atak oparty na Shane Longu i Sadio Mane. Opłaciło się. Arsenal był zagubiony, Arsenal dał sobie wbić 4 bramki, a dwie z nich są wynikiem współpracy Irlandczyka i Senegalczyka z resztą zespołu. „Święci” znowu są w swoim niebie.
W związku z tym nikt nie oczekuje poddania się w konfrontacji z ekipą West Hamu. Drużna, której jeszcze przed chwilą bał się niemal każdy wielki zespół angielskiej ekstraklasy, teraz pikuje w dół. Kolejna strata punktów, tym razem z tą okropną Aston Villą, o niczym dobrym nie świadczy. „Młoty” mają już serię 8 (!) meczów bez zwycięstwa, a podopieczni Holendrów są zobowiązani tę serię przedłużyć.
4.Wreszcie. To był dobry dzień dla drużyn znad Merseyside. Wymęczone zwycięstwo odniósł Liverpool i to samo spotkało niebieską część miasta – Everton.
Koniec mało imponującej serii polegającej na niewygrywaniu meczów. Wpadka z Bournemouth, wpadka z Crystal Palace, wpadka z Norwich, wpadka z Leicester, wpadka z Newcastle. A przynajmniej do 93 minuty meczu ze „Srokami”. Wówczas sprawę w swoje ręce wziął Tom Cleverley. Zawodnik z gatunku tych, z których śmieje się całe około angielskie środowisko. Podopieczni byłego selekcjonera Anglii – McClarena walczyli dzielnie, ale znowu zabrakło skoncentrowania z newralgicznych momentach spotkania. Frajerska przegrana, frajerska tym bardziej, że pokonał ich nie Romelu Lukaku, nie Ross Barkley, a Tom Cleverley.
Najbliższe spotkanie to starcie Evertonu ze Stoke City. Team „Garncarzy” jest naprawdę podbudowany zwycięstwem nad Manchesterem United. Everton też jest podbudowany. Różnica polega na tym, że oni pokonali Newcastle, a to może na podopiecznych Hughesa, a przede wszystkim Butlanda, nie wystarczyć.
5.Jeszcze nie. Skoro tym się udało, udało się tym, a nawet i tamtym to może i nam. Nie? Dlaczego? Bo my jesteśmy z Londynu i Manchesteru.
Chelsea i Manchester United. O ile „The Blues” potrafili pokazać coś całkiem miłego dla oka, o ile oni walczyli o każdy centymetr boiska, o ile u nich napastnik strzelał gole i o ile pomoc wywiązywała się ze swoich zadań w sposób, jaki się od nich oczekuje, o tyle u „Czerwonych Diabłów” siadło wszystko. Znowu.
Ekipie ze stolicy Anglii zabrakło w sumie nieco szczęścia w postaci antypoślizgowych korków dla Oscara. Ekipie Holenderskiego szkoleniowca zabrakło natomiast wszystkiego. I szczęścia, i umiejętności. Doprawdy jestem mocno zdziwiony faktem, że Louis nadal nie pożegnał się z posadą szkoleniowca najbardziej utytułowanego klubu w Anglii. To co uczynił on z tą drużyną zakrawa o kryminał. Nikt tak nie powinien grać, a już na pewno nie Manchester United. Van Gaal twierdzi, że nie powinno się go krytykować, bo przecież zajmował pierwsze miejsce. Problem w tym, że teraz United jest szóste i do liderującego Leicester traci już 9 punktów. Tyle ile do „Czerwonych Diabłów” traci czternaste w tabeli Bournemouth. Komediodramat.