5 powodów dla których warto oglądać tę kolejkę BPL

1. Niekończąca się historia. Witam Cię znowu mój drogi przyjacielu. Znowu się spotykamy. Mam nadzieję, że dzisiaj umrzesz w męczarniach.

Nienawidzimy się. Jesteśmy jak ogień i woda. Jesteśmy jak psy i koty. Jak Słowacki i Mickiewicz. Upajamy się porażkami. Wy naszymi, my waszymi. I ten strach w waszych oczach. Tak, zdecydowanie. To jest coś co nas podnieca. Widząc strach w waszych oczach już doskonale wiemy kto tę bitwę wygrał. Ten mecz rozegrał się już w waszych głowach. Boicie się, a my nie. I to my wygramy. A jeśli nie wygramy, to postaramy się żebyście jak najbardziej cierpieli. Niech poleje się wasza krew. Jest to widok upajający. Każda wasza porażka to nasz sukces. Nawet jeśli będzie to doprawdy malutkie potknięcie, to odbierzemy to jako naszą osobistą wiktorię. Wy na dole, my na górze. Nie odwrotnie. Nigdy. Wciąż się ścigamy. Wciąż chcemy być lepsi od was. Nawet jeśli kiedyś spadniemy, a będziemy przed wami to i tak wygramy. Bo liczycie się wy. Liczy się tylko to żeby pokazać, które z nas jest mocniejsze. I nic innego.

Wzajemnie się napędzamy. Jesteśmy oboje sobie potrzebni. Jedni nakręcają drugich. Wasz tryumf, musi oznaczać naszą wygraną, bo inaczej będziemy gorsi a tego nasze serca nie zniosą. I mimo iż się tak bardzo nienawidzimy, mimo tego, że chcemy waszego upadku, zniszczenia, chcemy żeby się z was śmiano. Mimo tego wszystkiego to jesteście nam bardzo potrzebni. Bez was nie ma tej całej podniety. Bez was wszystko jest takie proste. Tacy wrogowie są najcenniejsi. Mimo, że chcemy waszej ruiny, to potrzebujemy was żeby się wzajemnie rozwijać. Żeby napędzać angielski futbol. My – Manchester United i Liverpool.

2. Powtórzyć niemożliwe. Uwaga, uwaga! Podaję komunikat. Aston Villa wygrała, powtarzam Aston Villa zgarnęła trzy punkty! Uwaga, uwaga!

Taki komunikat rozległ się w niemal każdym środku masowego w Anglii. Rzecz po prostu niebagatelna. Było to przecież dopiero drugie zwycięstwo podopiecznych francuskiego szkoleniowca Remiego Garde w tym sezonie, a pierwsze za jego kadencji. I nie osiągnęli tego z byle kim. Wygraną wytargali w meczu z Crystal Palace. Co z tego, że po fatalnym błędzie golkipera „Orłów”. Dla „The Villans” liczy się tylko końcowy rezultat. A ten był wyjątkowo korzystny. Strefy spadkowej nie udało się opuścić, nie udało się nawet opuścić ostatniej lokaty ligowej tabeli. Udało się jednak tchnąć jakąkolwiek nadzieję w serca kibiców.

Nadzieje te mogą być brutalnie zburzone przez Leicester. Przez Leicester, a właściwie przez bramkarza „Lisów” – Kaspera Schmeichela. Jego interwencje w meczu ze Spurs pokazały jak bardzo wartościowy i jak dobry jest to piłkarz. Ojca raczej nigdy nie dogoni, ale to wręcz niemożliwa sztuka. Duńczyk jest na razie „tylko” naprawdę solidnym bramkarzem i stara się to co kolejkę udowodnić. Nie należy jednak chwalić bramkarza przed końcem meczu, tym bardziej, że jeszcze się on nie zaczął. Może to będzie ta chwila gdy powinie mu się noga i Aston Villa kolejny raz wygra. A to już będzie olbrzymi szok.

3. Napraw. Dostał pan szansę, panie Alanie. Teraz proszę iść i zrobić tak żeby było dobrze.

Alan Curtis w Swansea City do końca obecnego sezonu. Żadnego Bielsy. Żadnych wydziwień. Stawiamy na to co było i niech tak sobie będzie. Powinno się udać. Powinno, bo dokładnie takim samym tropem podążyło QPR. Najpierw zwolniono menadżera, potem pieczę nad drużyną powierzono drugiemu szkoleniowcowi, następnie zaoferowano mu pracę na dłuższy czas, a teraz… a teraz klub z Londynu ma już kompletnie innego menadżera. No i nie ma ich w Premier League. Nie wiem czy o taki rezultat chodziło.

Póki co jest dość przeciętnie. A sytuacji z pewnością nie poprawiają poczynania klubu na rynku transferowym. Z drużyny odszedł jeden z, wydawało by się, kluczowych elementów układanki. Jonjo Shelvey, bo o nim mowa, przeniósł się do Newcastle, czyli jednego z kandydatów do walki o utrzymanie, a co za tym idzie jednego z bezpośrednich rywali podopiecznych Curtisa. Ruch wydaje się być naprawdę nierozsądny, bo były gracz Liverpoolu jest doprawdy dobrym zawodnikiem. A teraz „Łabędzie” dryfują na granicy strefy spadkowej i strefy komfortu. I nie ma w tym absolutnie nic przyjemnego. W zupełnie innej sytuacji znajdują się ich rywale. Watford ma wszystko. Watford ma punkty, Watford ma gole, Watford ma Ighalo, Deeneya i Sancheza Floresa. A co ma Swansea? Nieciekawą atmosferę w szatni, trzy mecze bez zwycięstwa, porażkę z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie i zaledwie jeden punkt spokoju. Punkt, którego po poniedziałkowym starciu może już zwyczajnie nie być. Nie wiem czy istnieje ważniejszy mecz dla klubu z Walii. Raczej nie teraz.

4. Niebieskie starcie. Tak, to my. Ci sami, a jednak ciągle troszkę inni. Niebieskie ludki, które lubią tworzyć ciekawe starcia. Everton i Chelsea.

To powinno być naprawdę miłe spotkanie. Wystarczy nadmienić, że oba zespoły w pięciu ostatnich meczach rozgrywanych między sobą, strzeliły aż 16 bramek. Dość imponująca średnia. Problem jednak w tym, że aż dziewięć z nich padło w tym szalonym starciu zakończonym rezultatem 6:3 dla drużyny z Londynu. Teraz jednak są to inne drużyny. Jeszcze bardziej odmienne niż sezon temu.

Everton nie potrafi się skoncentrować. Z ostatnich swoich spotkań wygrał zaledwie raz. 1:0 z naprawdę mizernym Newcastle. Niezbyt to imponujące rezultaty, tym bardziej, że przegrywali 3:4 ze Stoke City i 2:3 z Leicester. To nie jest tak, że Everton nie umie grać. Everton jest po prostu cholernie niekonsekwentny. I to potem boli. I Roberto Martinez jest znowu zaskoczony, że jego drużyna znajduje się na jedenastej lokacie w ligowej tabeli.

A Chelsea? A Chelsea też jest mocno niekonsekwentna. Najpierw remisują z ciągle mocnym Manchesterem United, później wygrywają z cholernie silnym w tym sezonie Crystal Palace, a następnie walą głową w mur podczas starcia z West Bromem. No chyba nie o to chodzi. Nie ma jednak co narzekać, bo aktualni mistrzowie Anglii prezentują się doprawdy nieźle. Ich gra już nie przypomina katuszy. Jest dość płynnie. Jest zwyczajnie na co popatrzeć. Są też dobre rezultaty. Wyzbyto się głupich porażek, bo jeśli już to mamy nieszczęśliwe remisy. Progres jest mały, ale to nadal progres.

5. Zimny, deszczowy dzień. W Stoke rzecz jasna. W tym samym Stoke, które z sezonu na sezon sprawia coraz więcej problemów.

Ewidentnie coś jest na rzeczy. „Garncarze” zajmują już siódmą lokatę w tabeli. Upadali już różni. Począwszy od tych małych, jak Norwich City czy Aston Villa, dalej mając kluby pokroju Evertonu i Southampton, kończąc na największych zespołach Premier League. Uległ przecież Manchester City, uległa Chelsea, upadł też Manchester United. Niemal każdy liczący się klub w Anglii poczuł smak porażki właśnie spowodowany postawą podopiecznych Marka Hughesa. Teraz przyszła kolej na następną drużynę walczącą o laury. Arsenal ma przed sobą jeszcze trudniejsze zadanie, a przecież już wcześniej nie było łatwo.

Ostatnie pięć meczów tych drużyn rozłożyło się mniej więcej po równo. Trzy z nich wygrali podopieczni francuskiego menadżera, dwa razy triumfowali źli chłopcy, specjaliści od antyfutbolu. A tak przynajmniej było kiedyś. Teraz Stoke City jest zdecydowanie inne. O wyniku nie decyduje wyrzut Rory’ego Delapa, a u steru nie siedzi przecież Tony Pulis. Czasy się zmieniają. Ten sezon stoi u „Garncarzy” pod znakiem Arnautovica, Shaqiriego, Butlanda i Hughesa. Wiele się zmienia, a jedynie Arsene Wenger jest stałą wartością.

Komentarze

komentarzy