5 powodów dla których warto oglądać tę kolejkę BPL

Premier League nie zwalnia tempa. Po sobotnich i niedzielnych spotkaniach, poprzedzonych dwutygodniową pauzą w grze, już teraz nadchodzi następna kolejka angielskiej ekstraklasy. I, jak zapewne się domyślacie, będzie na co popatrzeć.

Druga porażka z rzędu, a siedemnasta w ogóle postawiła pod ścianą drużynę Aston Villi, chociaż to może być niewłaściwe określenie. Klub z Birmingham znajdował się pod nią już dawno temu. Teraz jedynie systematycznie pogrąża się w dole pod swoimi stopami. Dziś przyjdzie im walczyć o punkty z Evertonem. Podopieczni Roberto Martineza przegrali swój ostatni mecz z West Bromem, ale wcześniej zdołali ograć po 3:0 Stoke City i Newcastle United, więc ich postawa w ostatnich spotkaniach nie prezentuje się aż tak źle, czego oczywiście nie można powiedzieć o podopiecznych Francuza. Ponadto The Toffes mają zaległy mecz derbowy z Liverpoolem, nie wypada im jednak być za naprawdę beznadziejną, w pierwszej części sezonu, Chelsea. W spotkaniu tym zmierzą się więc dwa kompletnie inne interesy, choć tak po prawdzie bardzo do siebie podobne. Aston Villa spróbuje zachować iluzoryczne szanse na utrzymanie, a Everton na europejskie puchary.

O swoje powalczy także wywołany już tutaj klub z Londynu. The Blues mają nieprzerwaną serię zwycięstw w lidze, od kiedy ich menadżerem został Holender Guus Hiddink. Doszło nawet do tego, że złamali oni inną wspaniałą serię. W poprzedniej kolejce zdobyli dwa gole przeciwko ekipie Southampton i Fraser Forster pierwszy raz od 13 stycznia 2016 roku skapitulował. Swoją drogą przerwali oni też inną passę. Te dwa gole autorstwa Fabregasa i Ivanovicia spowodowały, że Święci zostali wreszcie pokonani. Jak można się domyślić ich zwycięski marsz trwał od 13 stycznia 2016 roku. Teraz drużynę Chelsea czeka o wiele łatwiejsze zadanie. A przynajmniej w teorii. Aktualni mistrzowie Anglii zmierzą się z Norwich City, które mimo, że ma więcej rozegranych meczów niż Newcastle United to i tak jest nad nimi tylko dzięki lepszemu stosunkowi bramkowemu. I o ironio, Kanarki to przecież najgorsza defensywa w lidze. Wykorzystać to mają zamiar wracający do optymalnej dyspozycji piłkarze ze Stamford Bridge. A proszę mi wierzyć jest kim straszyć. Diego Costa, Cesc Fabregas czy nawet Eden Hazard to już nie ci sami gracze co na początku sezonu. Ruddy znowu musi zakasać rękawy i jeszcze bardziej zmobilizować swoją obronę, bo przecież prawie udało im się zatrzymać same Lisy.

Wendettę za ostatnie starcie pomiędzy tymi drużynami spróbuje wziąć Liverpool. The Reds zmierzą się bowiem z nikim innym jak z Manchesterem City – zespołem, który pozbawił Jurgena Kloppa jego pierwszego trofeum na Wyspach. Choć tak właściwie „winę” za to ponosi kto inny. Willy Caballero i jego trzy interwencje podczas serii rzutów karnych, na długo pozostaną w pamięci fanów obu tych ekip. Swoje za uszami ma też Adam Lallana, który w stu procentowej sytuacji trafił w słupek. Nie można jednak zapominać, że sędzia tamtego meczu nieco przysłużył się drużynie z miasta Bitelsów nie dyktując karnego na Sergio Aguero. Teraz te wszystkie świeże rany zostaną znowu rozdrapane. Będzie to już zupełnie inne starcie, jednakże nadal cholernie ważne. Obywatele mają teraz doskonałą okazję do nadrobienia strat względem Arsenalu, muszą jednak uważać na czający się za ich plecami Manchester United. Liverpool natomiast próbował będzie przeskoczyć Southampton, który ostatnio lekko się potknął i Stoke City będące wciąż niepewne żadnego wyniku. Problem jednak w tym, że Chelsea, West Brom, Watford i Everton tracą do nich tylko od jednego do trzech punktów. To bardzo niewiele biorąc pod uwagę fakt, że zaległe spotkanie to Derby Merseyside.

Nie można także zapominać o niezwykłym osiemnastolatku – Marcusie Rashfordzie. Chłopaku kompletnie znikąd, który w dwóch meczach dla Czerwonych Diabłów strzelił bagatela cztery bramki. Dokładnie tyle ile Radamel Falcao w całym swoim pobycie na Old Trafford. I teraz ten młodzik prawdopodobnie znowu dostanie szansę. Wobec pewnej absencji Wayne Rooneya i urazu Martiala, Anglik spróbuje po raz kolejny udowodnić swoją wartość i nie stać się drugim Federico Machedą. Tego Louis van Gaal mógłby nie znieść i tym razem upadłby zupełnie serio. A będzie miał Rashford do tego całkiem niezłą okazję. Zmierzy się przecież z Watfordem, któremu zdecydowanie bliżej poziomem do FC Midtjylland niż do Arsenalu. Kłopot w tym, że nigdy nie wiadomo co na bramce Szerszeni wymyśli Gomes.

No i wreszcie. Derby Londynu. Co prawda nie te największe pomiędzy Spurs a Kanonierami, ale i tak będzie na co popatrzeć. West Ham i Tottenham zdecydowanie potrafią zorganizować dobre widowisko, a w tym sezonie ich możliwości są jakby zdecydowanie większe. Podopieczni Slavena Bilicia wygrali ostatnio z ekipą Sunderlandu, jednak nie oznacza to, że prezentowali się oni wybitnie. Wielka w tym zasługa bramkarza Adriana, od którego lepszy w tamtej kolejce był tylko Łukasz Fabiański, Marka Noble, świetnie dyrygującego środkiem pola, Angelo Ogbonny, który naprawiał błędy kolegów w defensywie, no i oczywiście Michaiła Antonio – strzelca gola w tamtym spotkaniu.  Wynik 1:0 z przedostatnią ekipą w tabeli nie napawa więc zbytnim optymizmem. Jednakże na ich szczęście drużyna Argentyńczyka również miała spore kłopoty ze swoimi rywalami – drużyną Swansea. Tutaj jednak winny jest wywołany do tablicy już wcześniej polski golkiper, który miał aż 13 interwencji. Szok. Wynik 2:1 jest jednak wynikiem pozytywnym i nie ma co się nim specjalnie zadręczać. Podobnie z 1:0. Teraz trzeba po prostu dać z siebie jak najwięcej i stworzyć fantastyczne derby Londynu.