W sierpniu 2012 roku był o krok od podpisania kontraktu z FC Barceloną. Kwota tej transakcji miała opiewać na 20 milionów funtów, a klub ze stolicy Katalonii miał tym samym wygrać wyścig o tego gracza z Manchesterem City. Miał stworzyć z Pique duet idealny i wróżono mu liczne sukcesy. Do transferu jednak nie doszło, a sam zawodnik przepadł na dobre i słyszą o nim obecnie tylko jego rodacy, którzy interesują się lokalną ligą. O kim mowa? O Danielu Aggerze, człowieku, który miał zawojować największe europejskie stadiony, a skończył walcząc jedynie o mistrzostwo ligi duńskiej.
Daniel Agger już od najmłodszych lat przejawiał ponadprzeciętne umiejętności. W wieku 12 lat trafił do wielkiego, jak na Danię, klubu – Brondby IF. W kadrze juniorskiej swój talent szlifował przez 8 lat, by w lipcu 2004 roku stać się pełnoprawnym zawodnikiem pierwszej drużyny tego klubu. Rola młodzika, stojącego z boku i pokornie uczącego się od bardziej doświadczonych kolegów, mu nie leżała. Z miejsca stał się czołową postacią i walnie przyczynił się do ustrzelenia przez Brondby dubletu za sezon 2004/2005. Jego ekspresowe tempo rozwoju zostało docenione i jeszcze w 2004 roku został uznany „piłkarskim talentem roku”. Kibice zaczęli pokładać w nim ogromne nadzieje, gdy otrzymał po sezonie powołanie do kadry Danii. Wtedy jednak zaczęły się problemy, z którymi „Dagger” zmaga się do dnia dzisiejszego. Po znakomitej kampanii 2004/2005 doznał on kontuzji, która wyłączyła go z niemal całego następnego sezonu. Nie zatrzymało go to jednak przed zdobyciem nagrody w kategorii „sportowy talent roku”. Co więcej, po niefortunnym sezonie wszystko wskazywało na to, że w życiu młodego Duńczyka zajdzie wielka zmiana, a on otrzyma szansę, by wznieść się na najwyższy piłkarski poziom.
12 stycznia 2006 roku, po licznych spekulacjach, Daniel Agger podpisał kontrakt z Liverpoolem. Klub z miasta Beatlesów zapłacił za niego 6 milionów funtów, co było rekordem zarówno w lidze duńskiej (najdroższy zawodnik sprzedany za granicę) jak i u „The Reds” (najdroższy obrońca w historii klubu).
Nie kończyły się jednak problemy zdrowotne Duńczyka, co spowodowało, że przez pierwsze miesiące w nowym klubie rozegrał on zaledwie 4 spotkania. Od nowego sezonu było już jednak lepiej. Jeszcze w 2006 roku Agger sięgnął z drużyną po pierwsze trofeum – Tarczę Wspólnoty, pokonując Chelsea, a jeszcze w sierpniu po raz pierwszy wpisał się na listę strzelców w wygranym spotkaniu z West Hamem i trzeba przyznać, że bramka, którą zdobył, nie zdarza się często zawodnikom występującym na jego pozycji:
To, niezwykłej urody trafienie zostało później wybrane bramką roku w Liverpoolu. Agger z kolei nie zwalniał tempa. Strzelał kolejne bramki, zbierał świetne recenzje, a szczególnie dobre noty zgarnął za rewanżowy mecz z Chelsea w półfinale Ligi Mistrzów, w którym strzelił bramkę i poprowadził drużynę do finału. Tam był już jednak bezradny, gdy „The Reds” ulegli Milanowi.
Nowa kampania zapowiadała się dla Duńczyka rewelacyjnie. W sparingach wyglądał bardzo dobrze. Znowu jednak odezwała się kontuzja, która już na początku sezonu wyłączyła go z gry aż do stycznia. Do długim okresie rehabilitacyjnym klub popełnił błąd, pozwalając Aggerowi wrócić na boisko zbyt wcześnie, co spowodowało odnowienie kontuzji i koniec sezonu.
W kolejnej kampanii Benitez był już z „Daggerem” niezwykle ostrożny. Rzadko dawał mu pełne 90 minut. Sam Agger do podstawowego składu wrócił częściowo z przymusu, gdy kontuzji doznał Martin Skrtel. Widać było u niego jednak braki kondycyjne czy sprawnościowe. Liczne urazy spowodowały, że nie robił on już takiej furory, a nawet popełniał dużo więcej błędów. Nie zniechęciło to jednak Liverpoolu i pod koniec sezonu angielski klub podpisał z nim nowy, pięcioletni kontrakt.
Sezon 2009/2010 również nie dał Danielowi odpocząć od kontuzji. Poddano go nawet operacji, dzięki której „dotrwał” do maja. W trakcie kampanii rozegrał swój setny mecz w barwach Liverpoolu i zdobył serca kibiców, stając się ulubieńcem „The Kop”. Na nowy sezon udało mu się w końcu zagrać w meczu inauguracyjnym. Jego pech nie miał jednak końca i jeszcze w tym samym meczu doznał wstrząśnienia mózgu, przez co musiał zejść z boiska i opuścił tym samym kilka kolejnych spotkań. Następnie powrót do gry i co? I kolejna kontuzja! Tym razem poważniejsza, zmuszająca go do pauzowania cały wrzesień, październik i listopad. Gdy już wrócił przed świętami do kadry, nie był wystawiany w składzie, gdyż wyżej w hierarchii stał Skrtel. Wyżej dla Hodgsona, niżej zaś dla Daglisha, który w tamtym sezonie zastąpił Anglika w roli managera i stawiał konsekwentnie na Duńczyka. Oczywiście stawiał na niego póki mógł, ponieważ już w marcu Agger doznał kolejnej kontuzji, która przyśpieszyła mu rozpoczęcie wakacji.
Kolejne dwa sezony obfitowały u Aggera w mniejsze, lecz liczniejsze (tak, to możliwe!) urazy. Często był zatem poza kadrą, lub na ławce rezerwowych. Przegrywał walkę ze Skrtelem i Carragherem. Pomógł jednak drużynie wygrać Puchar Ligi w 2012 roku, a latem, ku zaskoczeniu wielu osób, zgłosiły się po niego czołowe kluby. Manchester City zaoferował za Duńczyka 20 milionów funtów. Oferta została jednak odrzucona, a argumentowano to tym, że Liverpool nie chciał wzmacniać ligowego rywala. Inna gadka miała miejsce, gdy po usługi Aggera zgłosiła się FC Barcelona. „Dagger” przyznał otwarcie, że od zawsze był kibicem klubu z Katalonii i uważa go za najlepszy zespół na świecie. Media bombardowały więc plotkami o jego ewentualnym odejściu, fani „Blaugrany” wyobrażali sobie już duet Pique-Agger. Wszyscy byli bowiem świadomi tego, że Duńczyk znakomicie rozgrywa piłkę. Popadł zresztą w konflikt z Royem Hodgsonem, obecny szkoleniowiec Synów Albionu wymagał bowiem długich zagrań przez stoperów, Agger zaś preferował spokojne rozegranie futbolówki po ziemi. Miałby więc szansę idealnie wpasować się w tiki-takę Barcelony. Do transferu ostatecznie nie doszło. Liverpool był twardy w negocjacjach, a zainteresowany klub nie zdecydował się wyłożyć wymaganych 25 milionów euro. Daniel Agger został więc na Anfield i nie był tym faktem zbytnio rozczarowany. Jestem tutaj szczęśliwy. Wiem, że mam duży wpływ na to, co dzieje się na boisku. Zawsze uważałem, że gra dla Liverpoolu to wielki honor.
Mimo braku miejsca w podstawowym składzie Agger wciąż był ulubieńcem kibiców. Na każdym kroku podkreślał swoje przywiązanie do klubu, co przyniosło efekt w postaci przyśpiewki na jego cześć. Duńczyk odwdzięczył się za to tatuażem na prawej dłoni:
Myślałem o tym już od dawna. Jak już mówiłem, czuję się częścią tego klubu i tego miasta. Jestem tu już tak długo, że decyzja o tym była bardzo łatwa. Jestem dumny z tego, gdzie się znajduję i myślę, że ten tatuaż to pokazuje. Dodatkowo Agger znalazł w końcu wspólny język z managerem, a był nim Brendan Rodgers. „Dagger” doczekał się szkoleniowca, który preferuje ofensywny futbol, utrzymywanie się przy piłce, a tiki-taką Barcelony jest wręcz zachwycony. Rodgers dodatkowo okazał mu wielkie zaufanie, gdy 9 sierpnia 2013 roku nominował go nowym vice-kapitanem zespołu. Wydawało się, że maluje się przed nim świetlana przyszłość na Anfield. Wszyscy pamiętali jednak o jego problemach zdrowotnych. Zresztą sam Agger nie prezentował już takiego poziomu, jak za początków jego kariery na Anfield. W sezonie 2013/2014 był niepewnym punktem obrony i mimo, iż zespół z nim w składzie notował najwięcej czystych kont, to sam Duńczyk często podejmował błędne decyzje i źle rozumiał się z Glenem Johnsonem, Martinem Skrtelem czy Mamadou Sakho. Wszyscy wiemy jednak, ze w tym sezonie nikt w defensywie Liverpoolu nie zachwycał, a wyniki z dwójką, czy trójką z tyłu były na porządku dziennym. Ratował to jednak atak i wszystko wskazywało na to, że Agger sięgnie z „The Reds” po upragnione mistrzostwo kraju. Skończyło się jednak drugim miejscu i przygoda „Daggera” z Anfield dobiegała końca.
Klub powrócił do Ligi Mistrzów, potrzebował więc szerokiej kadry na nowy sezon. Agger odszedł jednak w sierpniu kosztem Toure, który w klubie został. Niektórzy mówili, że to błąd, niektórzy, że to dobra decyzja, ze względu na jego stan zdrowia. Faktem jest jednak, że po ośmiu latach w jednym klubie Daniel wrócił do ojczyzny. Mało tego, wrócił do swojego pierwszego klubu – Brondby, za śmieszną (jeśli spojrzymy na oferty Barcelony) cenę, która nie przekraczała 5 milionów funtów.
Odejściu duńskiego stopera towarzyszyło wiele emocji. Niejednemu kibicowi „The Reds” musiała polecieć łza, gdy czytał list pożegnalny (http://www.lfc.pl/55987/list-pozegnalny-aggera). Niektórzy nawet porównywali te emocje do tych, które towarzyszyły im, gdy dowiedzieli się o tym, że Fernando Torres zmieni otoczenie i przejdzie do Chelsea.Wszyscy wiedzieli, że odchodzi wielki gracz, ale i wielki człowiek. Agger świecił przykładem i nie raz pokazywał, ze ma dobre serce. Gdy we wrześniu 2014 roku dowiedział się, że reprezentacja Danii bezdomnych nie ma funduszy, aby pojechać na mistrzostwa świata do Chile, zasponsorował im ten wyjazd.
Daniel Agger był genialnym obrońcą. Tym bardziej boli fakt, że kontuzje zniszczyły mu karierę. Jeśli bowiem ktoś może równać się w tym aspekcie z Abou Diaby’m, to z pewnością coś jest nie tak. Zdołał jednak osiągnąć z Liverpoolem zalążek tego, do czego pewnie dążył. Wygrał z „The Reds” FA Cup, Puchar Ligi. Został również duńskim zawodnikiem roku w roku 2007 i 2012. Pozostaje nam zatem gdybać, co by było, gdyby Agger nie był tak szklany? Być może częściowo na to pytanie odpowie film demonstrujący ledwie wierzchołek góry lodowej, jaką były jego możliwości