Odszedłem z mojego Manchesteru United. Miałem doła, ale takie jest życie. Tak miało być. Z nikim nie trenowałem i nie miałem jeszcze żadnego klubu. Jeździłem na motorze i starałem się kopać piłkę. Kopałem wszędzie, gdzie mogłem. O drzwi garażu, o bramę, o ścianę mojego domu. Jak wtedy, kiedy byłem chłopcem. Później zacząłem robić różne ćwiczenia. Pompki, brzuszki, powiesiłem worek i robiłem sobie trening bokserski. To wszystko pozwoliło mi poczuć się lepiej. Po kilku dniach zaczął dzwonić mój agent Michael Kennedy. Było kilka klubów, które chciały, żebym dla nich grał. Super, miałem wybór. Skończyło się czekanie. Z drugiej strony nachodziły mnie myśli: Zaczynam znowu od zera. Powracam do samego początku. Potem pojawiało się coś pozytywnego w mojej głowie: Nowa szatnia, nowy zespół, nauczę się czegoś innego. Dobrze byłoby, gdybym do tego czasu pograł, ale ja nie mogłem grać do stycznia. Ludzie mogą pomyśleć: Zatrudniliśmy pierdolonego Maradonę, przecież on grał dla United przez długie lata. Ja czułem się bardzo słabo i wiedziałem, że ciężko będzie mi sprostać oczekiwaniom w formie, w jakiej byłem. Nie zapomniałem, jak gra się w piłkę. Zawsze miałem wobec siebie duże oczekiwania. Byłem jednak realistą. Kontuzja, brak gry, to było przytłaczające.
Real Madryt zaoferował mi 18-miesięczny kontrakt. Everton pukał do drzwi. Spotkałem Davida Moyesa. Bardzo sympatyczny człowiek, który zawsze cieszył się moim szacunkiem. Zaprosił mnie do siebie i byłem pod wrażeniem tego, co powiedział. Spotkałem się również z Big Samem, który widział mnie w składzie Boltonu. Wybrałem jednak Celtic za 15 tys. tygodniowo. Wiem, to wciąż dużo pieniędzy, ale mogłem zarobić dużo więcej w innych klubach, z których miałem oferty. Kiedy jakiś klub się tobą interesuje, manager takiego zespołu mówi coś w stylu: Słuchaj, wszyscy bardzo chcemy żebyś u nas zagrał. Spotkałem Gordona Strachana w Londynie. Przyjechał z jednym z prezesów. Gordon powiedział: Nie martwię się tym, czy podpiszesz z nami kontrakt, czy nie. Radzimy sobie doskonale bez ciebie. Decyzja należy do ciebie. Pomyślałem wówczas: Pierdolić go, podpiszę z nimi kontrakt. Jednym z powodów, dla których zdecydowałem się, żeby tam grać była chęć udowodnienia, że się myli. Celtic radził sobie naprawdę dobrze. Na mojej pozycji grał Neil Lennon, był jeszcze Petrov. Dobra drużyna. Pomyślałem: Ok. Mają 15 punktów przewagi, ale nie jest powiedziane, że ze mną nie będzie ich 20. Będziecie mnie potrzebowali w przyszłym roku w pucharach.
W tym czasie Michael negocjował z Realem w Madrycie. Byliśmy w kontakcie. Dzwonił do mnie Butragueno. Tak, ten wielki piłkarz. Widziałem, że będzie próbował się ze mną skontaktować, więc wszędzie chodziłem z telefonem. Zadzwonił, kiedy byłem w toalecie i od razu zaczął: Słuchaj Roy, będziemy zadowoleni, kiedy do nas dołączysz. Zarząd musi się jeszcze przyjrzeć umowie, ale to normalna procedura, która trochę potrwa. Po kilku dniach byłem już zniecierpliwiony czekaniem. To było bardzo ciekawe wyzwanie, ale nie dla mnie. Znowu miałem to głupie uczucie i nachodziły mnie myśli: Jedź do Hiszpanii na rok. Nauczysz się języka, poznasz kulturę. Może nawet tam zostaniesz. Zrób to dla dzieci i dla siebie. Nauczysz się czegoś nowego. Zawsze tego chciałeś. Zamiast mieć takie podejście, ja podszedłem do tego negatywnie. To miała być podróż w nieznane i to właśnie strach przed tym spowodował, że nie zagrałem w Hiszpanii. Oni mieli doskonałą drużynę. Bałem się, że nie będę mógł na niej odcisnąć żadnego piętna, że moja rola będzie marginalna. Nie chciałem się oszukiwać. Miałem 34 lata i grałem twardy i fizyczny football. Właśnie na drużyny grające w takim stylu mogłem mieć wpływ. To nie chodziło o klub, a o to, co mogłem wnieść. Tak naprawdę tego poranka, kiedy opuściłem United straciłem również moją miłość do gry. Mógł dzwonić do mnie wielki klub, a po mnie to spływało. Nie robiło najmniejszego wrażenia.
Podpisałem kontrakt z Celtikiem 15 grudnia. Była konferencja, setki ludzi chcących mnie przywitać. Wszystko to było bardzo pozytywne i poczułem przez chwilę, że podjąłem słuszną decyzję. Poznałem członków drużyny, która w 1967 zdobyła Klubowy Puchar Europy. Cudowni ludzie. Później przyszedł trening i znowu ból. Miałem wielki problem. Trening był świetny, ale moje zdrowie już nie. Wracałem do mojego hotelu w Edynburgu. Ludzie namówili mnie, aby nie mieszkał w Glasgow, bo to pozwoli mi uniknąć spotkań z fanami Rangersów i da trochę prywatności. Po pierwszym treningu leżałem na łóżku. Kontuzja nie dawała mi żyć. Pomyślałem: Kurwa, po co mi to? Przecież najlepiej byłoby zakończyć karierę. Nie mogłem. Przecież właśnie podpisałem kontrakt. Podnoś się i zapierdalaj na trening, to przecież twoja praca. Ludzie kupili twoje koszulki i chcą ciebie zobaczyć. Następnego dnia byłem na treningu. Zawsze wyznawałem zasadę: Grasz tak, jak trenujesz. Nie ma oszczędzania się. Micheal zadzwonił do mnie i zapytał, dlaczego podpisałem kontrakt ze Szkotami. Odpowiedziałem mu wówczas, że kilka razy powiedziałem w wywiadach, że kiedyś zagram dla Celtiku. Zawsze chciałem poczuć atmosferę Old Firm Derby.
Mój pierwszy mecz to był koszmar. Graliśmy w pucharze z Clyde i przegraliśmy 1-2. Nie byłem zadowolony ze swoje gry. Było ok, ale dla mnie to za mało. Wynik było rozczarowujący. Czekali na nas nasi kibice. Zaczęły się kłótnie i wyzwiska. Dostało się wszystkim, łącznie ze Strachanem. Tommy Burns, klubowa legenda i członek sztabu wyszedł z autobusu i zaczął krzyczeć: Nie jesteście kibicami Celtiku. Prawdziwi kibice są zawsze ze swoją drużyną. Początek był kiepski.
Mój pierwszy mecz derbowy. Ibrox. Atmosfera elektryczna. Kurwa ta nienawiść unosiła się w powietrzu. Pasja, zaangażowanie niesamowite. Człowiek grając w takim meczu czuje, że jest gotów poświęcić dosłownie wszystko, żeby tylko wygrać. Wygraliśmy 1-0. Bramkę strzelił chłopak z Polski –„Magic” Zurawski. Zostałem graczem meczu i miałem swoje 5 minut. W szatni był świetnie. Wygraliśmy, rządzimy, nic innego się nie liczy. To jest wszystko to, za co kocham tę grę. Było genialnie. Kilka godzin po meczu już nie. Każdy trening i każdy mecz grałem na środkach przeciwbólowych. Wszystko to stawało się trudne do zniesienia. Mecz z Rangersami to inna historia. Każdy był poobijany, wycieńczony. Ja niestety brałem zastrzyki regularnie. Po treningu, kiedy przestawały działać, ból był tak wielki, że w zasadzie nie mogłem nic robić. Frustracja narastała. W marcu wygraliśmy Puchar Ligi. Znowu zszedłem z kontuzją.
Normalnie po meczu Gordon mówił, żebym poleciał do Manchesteru odpocząć. Teraz jednak chciał, żebym zagrał w sparingu. Nie byłem zadowolony, ale zostałem. On chciał przyjrzeć się mojej grze na spokojnie, bez emocji. Nie wyglądało to najlepiej z mojej strony.
Wygraliśmy ligę z wielką przewagą. Później puchar. Kiedy patrzę wstecz to czuję się zawstydzony. Nie grałem za często. Może w 12 lub 13 meczach. Kilka razy wchodziłem z ławki. Cały czas miałem kontuzję. W Celtiku grało się inaczej niż w United. To był zupełnie inny styl. Bardzo dużo biegania i sprinty, które potęgowały ból. Dlaczego nie wybrałem Evertonu i stylu, który był dla mnie idealny? Chyba tylko dlatego, że nie chciałem grać dla żadnego innego angielskiego klubu poza United.
Celtic to świetny klub. Nie zrozumcie mnie źle. Jestem szczęśliwy, że dla nich grałem. Oni wyznają zasadę: Zagrasz dla nas raz, to jesteś jednym z nas. Decyzja o przejściu do nich była zła, ale tylko z mojej winy. Nie powinienem był tego robić, bo nie byłem w pełni sprawny. Myślałem, że kłopoty miną, że liga szkocka jest mniej wymagająca. Nie jest, jeżeli dużo wymagasz od siebie.
9 maja 2006 roku to było moje pożegnanie. Dziwne uczucie. Jechałem na Old Trafford z Celtikiem, w którym spędziłem „jakieś 2 minuty”. Nachodziły mnie myśli, że gdybym to wszystko inaczej rozegrał może grałbym do końca kariery w swojej drużynie. W takich meczach jest tak, że grasz dla obu drużyn. Gracze Celticu „jechali” ze mną strasznie. Było wesoło. Petrov, Hartson, Lennon to wspaniali ludzie i świetni kumple.
Atmosfera na Old Trafford była wspaniała. Na trybunach była cała moja rodzina. To był wyjątkowy wieczór. Poszedłem do szatni United. Albert, człowiek od koszulek dał mi moją. Założyłem ją i stałem przez chwilę. Byłem wdzięczny, że mogę ją założyć. To jest trochę takie uczucie, jak założenie starego swetra. Miałeś go na sobie wiele razy. Kiedy po jakimś czasie założysz go ponownie, wracają wspomnienia. To była wyjątkowa chwila, którą przeżywałem w środku. To była moja koszulka. Koszulka Manchesteru United, klubu, który zawsze był najważniejszy.
Kulisy odejścia z United – http://zzapolowy.com/roy-keane-the-second-half-kulisy-odejscia-z-united-czesc-ii/
becoming a model can be an arduous and hard task
christina aguilera weight loss How to Dress Like Coco Chanel
quick weight lossBut Still Walking the Runway for Fashion Week