Zapewne wiele razy zdarzało wam się zastanawiać, co zrobić, by ligowy średniak stał się nagle topowym klubem? Potrzebni są do tego na pewno znakomici piłkarze i genialny trener. Pytanie brzmi – jak ich pozyskać? Nasuwa się więc prosty wniosek – czemu by na przykład nie oddać klubu w ręce bogatego inwestora, który zapewni środki na taką przebudowę. To z pozoru proste posunięcie często jednak prowadzi do wielu problemów, a sprawy potrafią się nieźle skomplikować. W futbolu nie ma bowiem łatwych i przyjemnych dróg do sukcesu.
Jednym ze śmiałków, którzy postanowili „zaprzedać duszę diabłu” był walijski klub – Cardiff City. W maju 2010 Vincent Tan – malezyjski biznesmen, stał się właścicielem klubu. Już na samym początku zaczęły się problemy. Pierwszą decyzją nowego inwestora była zmiana barw klubowych z niebieskich na czerwone. Tłumaczy to tym, że w Azji kolor czerwony postrzegany jest jako szczęśliwy. Dla kibiców była to decyzja absurdalna, szczególnie, że przydomek ich ukochanego klubu to „The Bluebirds”. Nikt nie mógł jednak zmienić tej decyzji. Tan, widząc, jakie ma możliwości, poszedł krok na przód i zmienił także herb klubu. Bluebirda zastąpił smok. Kibicom ciężko było zaakceptować takie zmiany. Jednak paradoksalnie, jak na złość, klub zaczął osiągać świetne wyniki. Od sezonu 2009 Cardiff City męczyła klątwa – trzykrotnie z rzędu przegrali awans do Premier League w playoffach. Przełom nastąpił w sezonie 2012/2013. Wtedy to walijski klub sięgnął po mistrzostwo Championship i z hukiem wszedł do najwyższej klasy rozgrywek w Anglii. Wówczas pojawiły się jednak kolejne problemy z właścicielem. Vincent Tan zaczął się mieszać w sprawy czysto taktyczne. Wpływał znacząco na decyzje Malky’ego Mackay’a, a gdy zauważył lekki opór, zwolnił go. Nowym trenerem został Ole Gunnar Solskjaer. Nie uchroniło to jednak Cardiff od spadku. W 2014 roku wrócili do Championship. Pokrzywdzone tradycje klubu i powrót do punktu wyjścia, a przecież z pieniędzmi w kieszeni miało być tak pięknie.
Gdy w 2001 roku Leeds United awansowało do półfinału Ligi Mistrzów, nawet największym pesymistom nie przyszło do głowy, że klub spadnie niedługo z Premier League. Nie przyszło to do głowy również właścicielom, którzy postanowili wziąć liczne pożyczki, aby znacznie zwiększyć w przyszłości dochody płynące z transmisji telewizyjnych. Leeds odpadło jednak z kretesem z Valencią w półfinale LM, w Premier League zajęło natomiast miejsce, które nie premiowało do gry na najwyższym międzynarodowym szczeblu. Tutaj zaczęły sie schody i potężny kryzys drużyny. Z początku była jeszcze szansa na podreperowanie fatalnej sytuacji finansowej dzięki sprzedaży gwiazd. Odszedł między innymi Rio Ferdinand za 30 mln funtów. Długi nie malały, a zespół stracił na jakości czysto piłkarskiej. Efekt? Spadek do Championship w 2004 roku. Fani byli przekonani, że gorzej już być nie może. Los lubi jednak płatać figle. Sezon 2006/2007 przyniósł „Pawiom” kolejne, jeszcze dotkliwsze, rozczarowanie – spadek do trzeciej ligi. W 2010 Leeds udało się powrócić do Championship, nikogo to jednak nie usatysfakcjonowało. W 2014 roku z odsieczą prosto z Włoch przybył Massimo Cellino. Z początku wyglądało to obiecująco. Nowy właściciel obiecał, że pomoże spłacić długi i wzmocni kadrę zawodnikami ze swojego poprzedniego klubu. Włoch miał wtedy jednak własne problemy. Nie uregulował finansowo swojego jachtu, czym został ukarany grzywną w wysokości 600 tyś. euro. Cellino tego jednak nie załatwił, a gdy sprawa powróciła, był już właścicielem Leeds. Obecnie klub okupuje środek tabeli (jak wcześniej), a dodatkowo musi borykać się z problemami Włoskiego inwestora. Pieniądze miały przywrócić dawną chwałę rywalom Manchesteru United, zamiast tego namieszały w siedzibie klubu.
Oczywiście nie wszystkie przygody z egzotycznymi inwestorami kończą się w ten sposób. Dowodem na to jest Manchester City. W latach 60. i 70. klub osiągał wiele sukcesów zarówno na arenie krajowej jak i międzynarodowej. Później zaczął się już jednak spadek. Do 2008 City było ligowym średniakiem. Wtedy klub kupiła grupa Abu Dhabi United z Mansourem bin Zayedem na czele. Już pierwszego dnia za rekordową w Anglii kwotę 32 mln funtów do „The Citizens” dołączył Robinho. Efekty nie przyszły od razu, wszystko budowane było powoli. W 2011 roku taktyka ta zebrała pierwsze żniwa – Puchar Anglii. Później było już tylko lepiej. Jeszcze w tym samym roku klub po raz pierwszy w historii zakwalifikował się do Ligi Mistrzów, a sezon później, po wielu latach, zdobył tytuł Premier League. Innym angielskim klubem, który skorzystał z pomocnej dłoni miliardera jest Chelsea. Pozycja „The Blues” nie była może i tragiczna przed przyjściem Abramowicza (w 2001 roku 3 miejsce w lidze) ale po objęciu przez niego sterów znacznie się poprawiła. Chelsea już w pierwszym okienku transferowym z inwestorem z Rosji wydała 120 mln funtów, sprowadzając na Stamford Bridge piłkarzy takich jak Crespo czy Duff. W 2004 roku posadę managera objął Jose Mourinho. W drugim swoim sezonie zdobył z „The Blues” mistrzostwo, a rok później obronił tytuł. Towarzyszyły temu oczywiście liczne transfery, Chelsea jednak na stałe zameldowała się w top4. Powiedzieć, że, podobnie jak City, Chelsea z ligowego średniaka stała się potęgą to przesada, ale potężny zastrzyk rosyjskiej gotówki z pewnością pomógł drużynie z zachodniego Londynu zabłysnąć w piłkarskim świecie.
Czy sięganie po bogatych inwestorów jest zatem metodą na sukces? Cóż, jeśli nie przeszkadza ci łatka człowieka pazernego, czy materialisty, a tradycje klubu nie występują w twojej hierarchii na samym szczycie, to nic prostszego. Trzeba jednak pamiętać, że prędzej czy później wyskoczy małe „ale” zdolne pokrzyżować szyki każdemu.
/ Mateusz Musik /
Maybe many are realists
snooki weight loss Beauty Lifestyle Expo in DC on September 10
quick weight lossMultiple Uses of Silicone Wristbands