Zupa grzybowa, karp w galarecie, makowiec – za nami zeszłotygodniowe, świąteczne obżarstwo, które u wielu poskutkowało niestety dodatkowymi kilogramami i związanymi z tym wyrzutami sumienia. Dla sporej liczby osób jest to zaledwie jedna z niewielu okazji w roku, by zwolnić hamulec, który chroni ich na co dzień przed kulinarnymi pokusami z napisem: „Nie dotykać, grozi przyrostem tkanki tłuszczowej!”. Nie może być inaczej, skoro w społeczeństwie coraz większe żniwo zbiera moda na bycie „fit”, dbanie o siebie poprzez aktywność fizyczną i właściwie dobraną dietę, a ta dla wielu oznacza przede wszystkim unikanie cukrów prostych jak ognia. A jak właściwie wygląda to u piłkarzy? Czy i oni wystrzegać się muszą produktów, które u przeciętnego Polaka wywołują jednoczesny wyrzut endorfin i poczucia winy?
Jak wiemy, sportowcy często zaangażowani są w reklamowanie produktów, które wywołują drżenie rąk i szybsze bicie serca u każdego, kto odmawia ich sobie kosztem choćby zbliżenia się do wymarzonej sylwetki. Panuje jednak powszechne przeświadczenie, że stoją za tym tylko pieniądze, a sami muszą zwrócić szczególną uwagę na to, co jedzą i na odstępstwa od tego raczej nie może być mowy. A już na pewno nie może mieć to miejsca w klubach zachodnich, gdzie wszystko dopięte jest przecież na ostatni guzik. I tak, o ile znane są polskiemu kibicowi zwyczaje kulinarne polskich klubów – ot, choćby drużyn trenera Lenczyka, Korony Kielce, a w ostatnim czasie również np. Legii Warszawa, gdzie tradycją jest pomeczowe zajadanie się pizzą – to jednak ciężko nam sobie wyobrazić to samo zjawisko w szatni Manchesteru United czy Bayernu. Tymczasem rzeczywistość – a precyzyjniej: zdjęcie poniżej – pokazuje, że pizza gości również choćby w menu FC Barcelony, dla których była najchętniej wybieraną opcją po wrześniowym meczu z Malagą.
O przedmeczowym zajadaniu się naleśnikami z nutellą przez Marco Reus’a i Mario Goetze, opowiadał swego czasu w jednym z wywiadów Robert Lewandowski, podkreślając, że w klubie nikt nie robi z tego problemu. Dla Thierry’ego Henry’ego tradycją było z kolei zjadanie przed meczem paczki miśków Haribo. Oczywiście, przy dużym wysiłku fizycznym można sobie pozwolić na więcej, takie nawyki nie są więc, rzecz jasna, regułą i mimo wszystko do odżywiania przywiązuje się w klubach bardzo dużą uwagę. – Jedzenie jest jak paliwo. Jeśli wlejesz niewłaściwe do swojego samochodu, to nie będzie on jechał tak, jak powinien. – stwierdził swego czasu Arsene Wenger, który wprowadził po objęciu Arsenalu standardy nieznane wcześniej w Premier League, a które podchwyciły później pozostałe drużyny najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii.
Wspomniany wcześniej Robert Lewandowski wielokrotnie podkreślał, jak przysłużyło się jego formie wykluczenie z jadłospisu słodyczy i produktów, na które jego organizm nie reagował zbyt dobrze, czyli w jego przypadku głównie nabiału. Dziś regeneruje się szybciej, nie odczuwa już tak zmęczenia, a przez wiele lat swojej kariery nie przywiązywał do takich rzeczy specjalnej uwagi, jedząc to, na co miał w danej chwili ochotę. Właśnie przed takimi błędami stara się chronić swoich piłkarzy Louis van Gaal, który przydzielił w ostatnim czasie zawodnikom „Czerwonych Diabłów” prywatnych kucharzy, mających zadbać o nabranie przez nich właściwych nawyków żywieniowych. Szczególną opieką zostali objęci zawodnicy młodzi, tacy jak Luke Shaw i Adnan Januzaj, dla których odpowiednie odżywianie jest w tym wieku równie ważne, co trening.
Równie dużą uwagę przywiązuje się rzecz jasna do właściwego żywienia w piłce reprezentacyjnej. Włosi zabrali ze sobą na ostatnie Mistrzostwa Świata szynkę prosciutto, własną oliwę z oliwek i parmezan, a nad gotującym dla nich – znanym w kraju celebrytą – Claudio Silvestrim czuwała dietetyczka. Jeszcze lepiej przygotowali się Amerykanie, którzy na długo przed mundialem zadbali o właściwe wyposażenie hotelowej kuchni, między innymi w owoce morza i awokado. Nie mogło być inaczej skoro bzika na punkcie diety ma selekcjoner Jürgen Klinsmann. Ketchup? Nie, jeśli trenerem w drużynie jest Fabio Capello. W reprezentacji Polski posiłki podawane są z kolei w formie szwedzkiego stołu, gdzie dominują warzywa, dressingi i owoce. – Nie ma tylko lodów. Ciasta są lekkie. Staram się unikać cukru zastępując go cukrem trzcinowym bądź miodem. Stosuję też pełnoziarnistą mąkę. Jednym z przysmaków jest ryż na mleku z sosem truskawkowym. – mówi Tomasz Leśniak, który gotuje naszym piłkarzom podczas zgrupowań. Wspomina również, że w menu nie ma wieprzowiny, a przed meczem wybór najczęściej pada na gotowaną pierś, rybę i makaron lub ryż z sosem pomidorowym.
Na osobny akapit zasługuje też alkohol, który stanowi przecież dla części piłkarzy – mniej lub bardziej ważny – element jadłospisu. Na przestrzeni ostatnich lat afer z nim związanych mieliśmy kilka, i to nie tylko w naszej piłce. Znane są opowieści Jerzego Urbana czy Wojciecha Kowalczyka, którzy twierdzą, że w czasach ich gry alkohol po meczu lał się niejednokrotnie strumieniami. Wydaje się jednak, że czasy się zmieniły i dziś podejście jest już inne. – Gdy jeszcze jako piłkarz trafiłem do ligi francuskiej na przełomie lat 70. i 80. normą było picie jednego piwa po meczu, robiła to cała drużyna. Ale to jest taka stara szkoła, teraz wiele się w tej kwestii zmieniło. Dziś najczęściej uważa się w klubach, że alkohol szkodzi, że jest trucizną . – stwierdził w jednym z wywiadów były szkoleniowiec Legii Warszawa, a dziś ekspert NC+ Stefan Białas. Nie można też zapominać, że wyczynowcom z najwyższej półki wolno w tej kwestii jednak więcej. – Angielscy czy hiszpańscy piłkarze mają duże zdolności wysiłkowe i mała dawka alkoholu nie zrujnuje im formy. Ale nasi gracze pod względem wysiłkowym prezentują się dużo gorzej i dla nich każda dawka napojów wyskokowych może być zgubna – skomentował kwestię alkoholu w piłce nożnej znany fizjolog, prof. Jan Chmura.
Świadomość żywieniowa wśród sportowców stale rośnie, podobnie zresztą jak u przeciętnego Kowalskiego. Nie może być inaczej, ciężko nie natrafić dziś na wskazówki, które pomogą nam dłużej biegać, mniej się męczyć i jednocześnie nadawać naszemu ciału właściwych kształtów. W świecie, gdzie kult ciała i zdrowego trybu życia jest tak duży, ważny jest jak zwykle umiar. Na przykładzie piłkarzy widać bowiem, jak ważne jest to, co jemy na co dzień, ale również, że im też zdarza się sięgnąć po produkty, których często odmawiamy sobie kosztem dobrego samopoczucia. Pozostaje nam zachować zdrowy rozsądek i zamiast żałować sobie sporadycznych kulinarnych grzeszków – zadbać o dodatkową aktywność fizyczną.
/Rafał Józefiak/