Bezdykusyjnie hitem było spotkanie Barcelony z Atletico, ale dużo emocji dostarczyły spotkania Malagi z Villarealem i Celty z Valencią. Przy okazji trzeba jednak zaznaczyć, że była to fatalna kolejka dla sędziów z La liga i aż chciało się czasem krzyknąć: „a dlaczego nie Borski?”. Ciekawie robi się także na dole tabeli, gdzie nikt nie może się czuć pewny aż do siódmego miejsca, które okupuje Malaga. Jeszcze nie tak dawno chwaliliśmy przecież Granadę, a dziś zajmuje ona ostatnie miejsce w tabeli.
1. Tytoń trochę się ogarnął
W otatnim czasie ilość artykułów na temat naszego bramkarza znacząco wzroła. Niestety większość jest bardzo krytyczna wobec Polaka, ale trzeba powiedzieć, że po tym, jak dostał kolejną szansę od Escriby, zaliczył kilka naprawdę dobrych spotkań w bramce. Prawdopodobnie gdyby nie kontuzja Herrery, to Tytoń za swoje babole siedziałby na ławce do końca sezonu, ale cóż, nieszczęście jednych oznacza szczęście dla drugich. Po powrocie z banicji były gracz PSV Eindhoven prezentuje się znacznie pewniej – tak jakby zupełnie odciął się od poprzednich wpadek.
Trzeba też powiedzieć, że przede wszystkim to obrona Elche jest zmorą Tytonia. Przeskok o jedną klasę rozgrywkową spowodował, że beniaminek, z drużyny słynącej z defensywy, zamienił się w sito. Obecnie ma najwięcej straconych bramek, bo aż 35, a w niedzielę, choć grał w tyłach naprawdę poprawnie, to i tak nie ustrzegł się błędu. Wydawało się, że wypożyczenie z Universidadu Catolica Enzo Roco może okazać się, jak na możliwości dość biednego klubu, strzałem w dziesiątkę. Chilijczyk słynie w swojej ojczyźnie nie tylko z dobrego odbioru, ale też dobrego wykończenia pod bramką rywali. Czasami trudno poznać też Davida Lombana – to nie ten sam twardziel, który grał w Segunda. Dziś to seria błędów, a przecież nie jest to debiutant w La Liga, bo grał już na szczycie choćby w Valencii.
2. Las Palmas w drodze do La Liga
Warto na moment zaglądnąć do Segunda. Na zapleczu niespodziewanie lideruje Las Palmas i nie byłoby w tym nic odkrywczego, gdybyśmy napisali, że w niedzielę znów wygrali mecz. Tylko, że okoliczności i przebieg tego spotkania były naprawdę niesamowite! Jak widać na poniższej grafice z livesports.pl, gospodarze zabrali się ostro do roboty dopiero w drugiej połowie. Trzy gole w ciągu niecałych 15 minut sprawiło, że Real Zaragoza był już praktycznie na łopatkach. Co prawda nadal wywierał nacisk na przeciwnika, ale nie oszukujmy się, przy wyniku 4:1 trudno myśleć o „remontadzie”. Aż przyszła 70. minuta i zaświeciło się światełko w tunelu gości. To niewiarygodne, ale w ciągu pięciu minut aż trzech graczy Las Palmas dostało czerwone kartki. Mecz się zaostrzył już od początku drugiej połowy, bo to Real grał bardzo nieczysto, ale żeby aż tak dać się ponieść emocjom?
3. Atletico – Barcelona, czyli jednak nikt nie chce wywalić Enrique?
To miał być mecz o życie Luisa Enrique, to miał być cios wymierzony w hiszpańskiego szkoleniowca, miał pokazać jak bardzo drużynie nie po drodze ze swoim szefem. Tymczasem Barcelona wreszcie zagrała dobry mecz, pokazała wolę walki, której brakowało często w lidze, a dodatkowo zdobyła trzy punkty. Taka kombinacja zdarza się dość rzadko w tym sezonie, a przecież brukowce wylały tyle brudów na Enrique, Messiego i Bartomeu przed tą potyczką… Wreszcie obrona nie popełniała tak głupich błędów, Busquets i Iniesta też chcieli sobie przypomnieć jak kiedyś znakomicie prezentowali się na Camp Nou, a do tego ofensywne trio w końcu zaprezentowało się na miarę oczekiwań. Miłą niespodziankę sprawił zwłaszcza Neymar, który znany jest raczej z często padania i tego, że preferuje radosny, brazylijski futbol. Tymczasem Brazylijczyk pokazał się z całkiem innej strony – nieco bardziej brytyjskiej. Nie dość, że biegał na całej długości i szerokości boiska to jeszcze nie bał się agresywnie wejść w nogi rywala i nie wywracał się od podmuchu wiatru. Kto nie wierzy, niech zobaczy jego kostkę z tego meczu.
Jednak nie tylko Neymarowi dostało się od Jose Marii Gimeneza. Aż dziw, że Undiano Mallenco nie wyrzucił tak nabuzowanego faceta już przy pierwszej możliwej okazji. To znaczy, może nie jest to tak zaskakujące, bo arbiter tego spotkania po prostu gwizdał tragicznie. Mallenco jest sędzią międzynarodowym, gwiżdże mecze reprezentacyjne, Ligi Mistrzów i Ligi Europy, rozstrzygał sporne sytuacje w najważniejszych meczach w Hiszpanii. W każdych tych rozgrywkach pozostawia za sobą bardzo mieszane uczucia i często popełnia nie tylko błędy, ale po prostu wypatrza wyniki spotkań. Pamiętacie jeszcze mecz Polska – Szkocja, podczas którego Lewandowski pokazywał mu swój przebity korkami ochraniacz? No właśnie! Ten gość zupełnie nie czuje gry i podobnie też było tym razem, ale szczęście w nieszczęściu mylił się w obie strony.
Co ciekawe, nie jest to najgorszy sędzia biegający po boiskach La Liga. W meczu Malagi z Villarealem błędy dodały trochę emocji i kolorytu, ale nie taki przecież powinien być cel pana z gwizdkiem. Natomiast mecz Rayo z Cordobą to już istne kuriozum – niepodyktowany rzut karny dla Cordoby, mnóstwo dziwnych decyzji odnośnie fauli, niezauważenie ręki w polu karnym, no i chyba też mimo wszystko karny dla „Piratów”.
Tak więc zastanówcie się kilka razy zanim skrytykujecie polskich sędziów, bo gdy klniecie na Musiała/Borskiego/Stefańskiego, gdzieś w Hiszpanii arbiter drukuje właśnie mecz…
4. Diego Alves – ekspert od karnych jak się patrzy
Diego Alves pokazał po raz kolejny, że karne to dla niego pestka. Tym razem uratował swojej drużynie spotkanie z Celtą, a w całej karierze już teraz ma obronionych aż 17 rzutów karnych! To więcej niż w swojej całej przygodzie z futbolem wybronił inny spec od tego elementu piłkarskiego rzemiosła – Santiago Canizares (13).
Brazylijczyk lubi łamać rekordy, bo przecież niedługo po swoim przyjeździe do Hiszpanii zanotował świetną passę – 700 minut bez puszczenia bramki.
5. Bale czy Robben?
Jeszcze chwila i Gareth Bale będzie schodził z własnego stadionu w asyście policji. Walijczyk został chyba po raz pierwszy podczas swojego pobytu na Santiago Bernabeu tak mocno skrytykowany przez swoich fanów. Chodzi o samolubne zachowanie gwiazdy. Bale jest obwiniany za przegraną z Valencią i za nerwówkę w ostatnim meczu z Espanyolem. W meczu z „Nietoperzami” skrzydłowemu „Królewskich” oberwało się głównie za moment, w którym nie podał dobrze wystawionemu Cristiano Ronaldo, a zdecydował się sam zaskoczyć Alvesa. Nie trzeba chyba dodawać jaki był skutek i jaka była reakcja samego „CR7”. Oliwy do ognia dodał też sam Florentino Perez, który w mediach bez ogródek skrytykował piłkarza i podkreślił, że w szatni wszyscy mają tworzyć drużynę i nikt nie może czuć się ważniejszy.
Na szczęście w tej kolejce indywidualne popisy byłego zawodnika Tottenhamu nie wpłynęły na wynik spotkania z Espanyolem, a dodatkowo Walijczyk odkupił swoje winy zdobywając przepiękną bramkę z rzutu wolnego. Jeżeli jednak nie zmieni swojego podejścia, to może doprowadzić swoim zachowaniem do rozłamu nie tylko tercetu „BBC”, ale też do kłótni w całym zespole.