Połowa lipca, koło godziny piętnastej. Przychodzę na boisko, zresztą jedno z popularniejszych na warszawskiej Pradze, wita mnie tylko ten wchodzący w buty żwirek rozsiany po murawie, którego zresztą szczerze nienawidzę. Ludzi brak. Poza jakimś śpiącym panem na ławce w oddali, będącym w sami-wiecie-jakim stanie. Byłem tam też dzień wcześniej, zagrałem nawet mecz – było miło, ale ważne jest jednak, z kim zagrałem ten mecz. Nie, nie z rówieśnikami, nie z młodszymi od siebie, nie z tymi tylko lekko starszymi. W większości byli to panowie podchodzący już pod czterdziestkę, którzy się zgadali by przyjść na boisko.
Młodych też tam czasem spotykam. Ale cóż to jest czasem? Przy takiej ilości czasu wolnego, szczególnie w wakacje, powinni być na tym boisku non stop. Wiem, pewnie zaraz powiecie, że upał, że niedziela godzina 17, a pogoda też nie sprzyja do gry w piłkę. Ale nie, pamiętam to dobrze, to były raczej te dni podczas których było całkiem znośnie.
Teraz właśnie wkraczamy powoli w to, o czym chcę tu dziś napisać. Powiem na wstępie, że jestem kibicem Błękitnych Stoczek. Zdziwieni? Zapewne. Klub gra w A-klasie siedleckiej, radzą sobie przeciętnie, ale nie o tym mowa. Kilka lat temu byli z pewnością w dużo lepszej sytuacji – istniało zaplecze w postaci juniorów, były wyniki, byli też wreszcie zawodnicy (bo przecież nie piłkarze!) którzy podnosili poziom zespołu. Teraz nie ma tam w zasadzie żadnej z tych rzeczy, choć warunki do spokojnego treningu są naprawdę komfortowe. Jako zawodnik masz zapewnione wszystko – grasz nawet na bardzo eleganckim, jak na warunki A-klasy, stadionie. Murawa? Dywanik. Kibice? Liczby na meczach zazwyczaj są trzycyfrowe. Klub jest gminny, toteż są pieniądze. Nie ma takich sytuacji jak w A-klasie warszawskiej – za przykład dam Gwardię Warszawa, w której grał mój znajomy – na mecze przychodzi 10 widzów, a sami zawodnicy muszą co miesiąc płacić składkę na rzecz klubu. To odstrasza, jasne. Ale jak jest w Stoczku? Grasz za darmo – czasem możesz mieć nawet okazję coś zarobić. W dodatku dostajesz zwrot za buty. Bajka, nie? Szkoda tylko, że gminne (albo raczej podatników) pieniądze przeznaczone na sport w Stoczku idą najczęściej na zawodników z… innych gmin. Czemu? Po prostu, brakuje chętnych i trzeba szukać „najemników”.
Ostatnio prowadziłem z jednym tamtejszym ziomkiem taką luźną gadkę na temat wyników Błękitnych w lidze. Oczywiście zeszliśmy do tematu najemników i szybko, wespół z moim rozmówcą, doszliśmy do wniosku, że brak jest nam juniorów. Ostatni rok, w którym ktoś młody i obiecujący ze Stoczka wszedł do zespołu to rok 2011, czyli mniej więcej wtedy, kiedy zlikwidowano zespół młodzieżowy. Oczywiście ponarzekaliśmy trochę z tego powodu na zarząd, że mieli fajnie działający klub, ale liczyli, że sobie poradzą bez juniorów. Oczywiście jest to obraz bardzo zaciemniający rzeczywistość. W Stoczku zwyczajnie nie ma chętnych, żeby dołączyć do klubu – najpierw do młodzików, a potem do pierwszego zespołu.
Z tym klubem jest tak jak ze wspomnianym wcześniej boiskiem – są warunki, nic cię to nie kosztuje, możesz tylko skorzystać, a i tak chętnych nie ma. Szkoda by było, gdyby Błękitni upadli. A to mogło się stać. Pod koniec ubiegłego sezonu Błękitni przegrali jeden ze swoich wyjazdów walkowerem. Dlaczego? Otóż, na zbiórce stawiło się sześć osób. Ekstra frekwencja.
Pewnie już wiecie, o czym chcę dziś napisać. O szkoleniu młodzieży w Polsce. Powiedzieć, że nie wystarczy wybudować stu, tysiąca, czy pierdyliarda orlików, by szkolenie w Polsce ruszyło, to nic nie powiedzieć. Nie dość, że jest mało chętnych, to i jeszcze system leży. Jak powiedział trzy lata temu wielki polski trener grup młodzieżowych, Michał Globisz, szkolenie w Polsce leży od co najmniej pięćdziesięciu lat. Leży i czeka na dobicie.
W naszej lidze co rusz trafia się jakiś młody, który dwa razy kopnie prosto piłkę, nieraz ucieka na Zachód i znika, czasem za długo zostaje w Polsce, tylko czasem piłkarze wybierają optymalną ścieżkę kariery. Naszym młodzieżowym reprezentacjom zdarzają się nawet czasem jakieś sukcesy – już nie będę nawet wracał do 2001 roku, wystarczy 2012 i trzecie miejsce kadry U17. Gdzie oni są teraz? Stępiński kopie się po czole w Wiśle, a Horoszkiewicz z podwiniętym ogonem zahaczył się, najpierw w Krakowie, a potem w Bielsku-Białej. Czemu w Polsce z tych sukcesów w młodzieżówkach często nic nie wynika?
Może problem jest w zbyt częstym parciu na wynik, a zbyt małym zwracaniu uwagi na faktyczny cel szkolenia, czyli wprowadzenie młokosa do dorosłego futbolu? U nas w młodzieżówkach grają zawsze najwyżsi i najsilniejsi. Zresztą, przytoczę wam pewną sytuację.
Byłem kilka lat temu na meczu juniorów, gdzie grał mój kolega. Nie pamiętam jaki to był poziom, czy liga mazowiecka, czy może trochę niżej. Wiem, że skończyło się remisem 2-2. Dla kumpla, wątłej zresztą budowy, nie był to najlepszy mecz, bo jeszcze przed przerwą zszedł z boiska z urazem. Ale nie do tego piję. Jak już mówiłem, spotkanie zakończyło się podziałem punktów. Wiecie kto był najlepszy na boisku? Był tam taki jeden dryblas, szybciej dorastał, przerastał wszystkich o głowę, chłopaki odbijały się od niego, jak od ściany. A czy miał jakieś inne atuty? Nie wiem, nie zdążyłem zauważyć. Tylko pojawia się pytanie, co będzie jak ten chłopak będzie miał dwadzieścia lat i jego atuty nie będą już wystarczające by być najlepszym? Co będzie, jak trafi na stopera takiej budowy jak Głowacki czy Junior? Może się oczywiście okazać, że będzie rósł dalej i wyjdzie nam drugi Rasiak – czasem coś strąci głową, ale odpowiedniej techniki nikt go niestety nie nauczył. Może też wyjść drugi Robak – ot, taki bazujący na sile. Najprawdopodobniej jednak nic z niego nie wyjdzie.
To był jeden typ zawodnika. Jest jeszcze drugi, który też często w juniorach jest gwiazdą – ten, który szybko biega. Może się przebije nawet i do Ekstraklasy, ale wielkiej kariery lepiej takim nie wróżyć.
Idąc tym tropem jeszcze dalej, w ligach młodzików, wśród tych naprawdę młodych (mniej więcej w tym czasie jest najlepsza pora na szkolenie techniki), często królem strzelców zostaje ten, który do perfekcji opanował sztukę markowania strzału. 10-letni obrońcy nabiorą się na to z łatwością, chłopak postrzela sobie w młodym wieku, ale tylko do czasu… Znowu trzeba zadać sobie pytanie, co będzie za 10 la t- przecież żaden poważny stoper nie będzie bał się piłki. Tylko trzeba również sobie zdać sprawę, że być może w czasie, gdy ten „strzelec” mija sobie kolejnych obrońców na swój jakże skuteczny (do pewnego momentu) zwód, ktoś inny, być może obdarzony całkiem niezłą techniką i talentem, marnuje się na ławce. On może minąłby za te 10 lat tego stopera, ale tego nie zrobi, bo wcześniej nikt nie dał mu poważnej szansy.
Tylko czemu trener nie spojrzy wprzód, zamiast patrzeć na wyniki tu i teraz? Bo będzie się bał, że może stracić pracę. Więc wystawi tego, który tu i teraz zagwarantuje mu więcej goli. To jest problem polskiej piłki.
Skoro grają głównie wysocy i silni, to co w takim razie jest z takimi, co są mali i mają niezłą technikę? Nieraz zginą w tłumie. W Polsce po prostu się o nich nie myśli. Pomyśleli za to o tym Belgowie i teraz zbierają tego żniwa. Jasne, przy okazji mundialu wszyscy już się nasłuchali o tym, jak to oni zrewolucjonizowali u siebie ten system szkolenia. Ale nie sądzę, aby wszyscy wiedzieli, że tam, w każdym roczniku, młodzieżówka ma dwie drużyny. Pierwszą – tą zwyczajną, działającą, przy zachowaniu odpowiednich proporcji, na takich samych zasadach jak w Polsce. Drugą – tak zwaną kadrę Future – stworzoną dla tych wolniej dojrzewających, by nie stracili szansy na przyszłą karierę.
Jest to niewątpliwie bardzo interesujące posunięcie – niektórzy w starciu z większymi i silniejszymi od siebie (a urodzonymi w tym samym roku) po prostu nie mieliby szans w starciach fizycznych. To nie ich wina, że dojrzewają później! W Belgii to zrozumieli, ci wolniej mężniejący uczą się zgodnie z tą samą filozofią i systemem – nie tylko w kadrach, ale i w klubach. Jednak my, Polacy, powinniśmy najpierw pojąć to pierwsze – znaleźć spójny system i filozofię gry.
System szkolenia w Polsce, jak już mówiłem na wstępie, leży. Rzuca się w oczy brak wizji, trenerów, wspólnej filozofii, czy tez oryginalnych pomysłów, niczym ten belgijski z reprezentacjami Future. Nie ma perspektyw na zmiany, ale często nie ma też chętnych, żeby w ogóle spróbować. Jeżeli młodzi się nie garną do gry, to gdzieś popełniono błąd, ktoś zrobił coś źle. Nie można znaleźć jednego winowajcy takiego, a nie innego stanu polskiej piłki, jednak wydaje się, że problem leży głównie w mentalności działaczy czy trenerów. Trzeba liczyć, że w strukturach rządzących trafi się w końcu ktoś ogarnięty, ale należy też wierzyć, że promowanie aktywnego spędzania czasu przełoży się na to, że idąc na boisko będę miał z kim zagrać mecz.
Gabriel Hawryluk