Znamy już ćwierćfinalistów tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. W piątek zostaną rozlosowane pary 1/4 finału, ale nie milkną echa po zakończonych niedawno dwumeczach. Byliśmy świadkami wielu ciekawych sytuacji. Kilka z nich zasługuje na chwilę uwagi.
Trzymając się chronologii czasowej należy odnotować, iż pierwszym ćwierćfinalistą został zespół Porto. Gdy w toczącym się równocześnie spotkaniu Królewskich z Schalke wynik zmieniał się jak w kalejdoskopie, na Estadio de Dragao padały tylko kolejne ciosy w słaniającego się na nogach przeciwnika. Wisienkę na torcie postawił Casemiro atomowym uderzeniem z rzutu wolnego. To właśnie młody Brazylijczyk z pomocą swoich rodaków oraz pozostałych piłkarzy zdecydował o losach awansu. Kwestia narodowości nie jest tutaj przytoczona przypadkowo, gdyż w pierwszej jedenastce zespołu nie wystąpił ani jeden Portugalczyk. Nie przeszkodziło to jednak w niczym drużynie Julena Lopetegui. W obliczu potyczki z mistrzem Szwajcarii okazali się bowiem zgraną, skuteczniejszą i po prostu lepszą drużyną.
W momencie, gdy drużyna z Półwyspu Iberyjskiego miała awans w kieszeni, to skazywany na pożarcie zespół Schalke toczył zacięty bój z podopiecznymi Carlo Ancelottiego. W tym meczu też można odnaleźć bokserską analogię, ale ciosy padały z jednej i drugiej strony. Był to pojedynek doświadczonego, wyrachowanego Realu z nieopierzonym, przebojowym i nie mającym nic do stracenia zespołem z Gelsenkirchen. Stali bywalcy europejskich salonów mocno jednak przeliczyli się w swojej ocenie sytuacji. Wyglądali oni bardzo mizernie na tle słabszego na papierze przeciwnika. Nijacy w ataku, anemiczni w obronie. Uratowały ich dwa trafienia CR7 i jedna cegiełka dołożona przez Karima Benzemę. Trochę szkoda, że grający fantastyczne zawody Sane nie zmieścił piłki w końcówce pomiędzy rękawicami Casillas’a a słupkiem. Niemniej jednak blisko było sensacji i ukarania minimalizmu w grze.
Futbol lubi przewrotne historie i na finał rodem z filmu akcji nie trzeba było długo czekać. Chelsea chyba przyjmowała przybyszów z Paryża mając w głowie to piątkowe losowanie kolejnej fazy. Już byli w koszyku, już ich losowali… parafrazując trochę wiersz polskiego wieszcza. To miał być kolejny wieczór geniusza taktycznego Mourinho, kolejne wielkie słowa The Special One. Osobiście gratuluję niewykorzystania potencjału ofensywnego. Rozwodzić się nad kartką Ibry nie ma sensu, ale fakt grania 60 minut podstawowego czasu gry w przewadze pozostaje bezdyskusyjny. Z tej godziny gry zapamiętać można w zasadzie głupi faul Costy i bramkę Cahilla, jeśli mówić o poczynaniach The Blues. Bardzo licho to wygląda w porównaniu z zespołem PSG. Mądra gra w defensywie, środek pola opanowany przez (genialnego tego dnia) Verratiego. Swoją drogą odebranie piłki młodemu Włochowi graniczy chyba z cudem. Do tego kilka nieszablonowych zagrań Pastore oraz mnóstwo naprawdę dobrego i solidnego futbolu okraszonego trafieniem byłego gracza Chelsea – Davida Luiza. Wspomniałem o przewrotności futbolu nie bez powodu, bo z winowajcy Thiago Silva stał się wybawicielem drużyny Laurenta Blanc’a i ostatecznie pogrążył niebieską część Londynu w smutku i rozżaleniu.
Najmniej emocji dostarczyło starcie Bayernu z Shakhtarem. Pomimo bezbramkowego remisu w pierwszym meczu, wynik drugiego meczu zdaniem wszystkich, poza wiernymi kibicami ukraińskiej drużyny, mógł być tylko jeden. Prostą drogę do awansu przetorował Bawarczykom Oleksandr Kucher prowokując rzut karny i powoli udając się pod prysznic już w 4. minucie spotkania. Jedenastkę wykorzystał Thomas Mueller, a kolejne bramki były tylko kwestią czasu. Mecz bez większych fajerwerków. Pozostaje tylko okazałe zwycięstwo siedmioma bramkami i czekanie na kolejnych przeciwników.
Nielada zaskoczeniem był fakt, że to AS Monaco przystępowało do drugiego meczu z Kanonierami ze sporą zaliczką. Szalona końcówka pierwszego starcia na The Emirates miała jednak fatalne skutki dla drużyny Wengera. Nie jest odkrywczym stwierdzenie, że ekipa Arsenalu nie wygrała większego trofeum od kilku dobrych lat. Mistrzostwo Anglii w sezonie 2003/2004 oraz Puchar Anglii czy Tarcza Wspólnoty w ostatnich latach, to nie jest wyczyn, który uspokaja każdego kibica. Za kadencji Wengera zespół zawsze jest w miarę stabilny, ale nigdy na tyle dobry, żeby bić się o najwyższe cele. Może inaczej, personalnie może i dobry, ale nie kierowany w odpowiedni sposób. Prosty przykład. Do odrobienia jest bagaż trzech bramek, a początek spotkania to inicjatywa drużyny z Księstwa. Dwóch bramek i kilku sytuacji nie można odmówić, ale zupełnie niezrozumiała jest reakcja z ławki. O ile ściągnięcie Coquelina i wpuszczenie Ramsey’a było trafnym posunięciem, to zmiana Welbecka na Walcott’a już nie bardzo. Pozbywanie się jednego z dwóch obecnych na placu gry napastników, gdy trzeba strzelić jeszcze dwie bramki? Do tego brak zdecydowanego ataku po drugiej bramce. Jeśli sygnałem do natarcia miała być zmiana Monreal – Gibbs, to logika szkoleniowca Arsenalu wybiega zbyt daleko poza moją logikę. To prawie tak jak wprowadzić Szczęsnego za Ospinę i liczyć na cud, na to, że strzeli bramkę z przewrotki po dośrodkowaniu w 94. minucie. Cudu nie było, Monaco w ćwierćfinale.
Bardzo zacięty był pojedynek hiszpańsko-niemiecki. W pierwszym meczu Calhanoglu dał delikatną przewagę Aptekarzom, ale w rewanżu dość szybko stan rywalizacji wyrównał Suarez. Delikatna przewaga zespołu Diego Simeone nie wystarczyła na pokonanie Bayeru w regulaminowym czasie gry, nie wystarczyła także dogrywka. Pozostała więc loteria, wojna nerwów, czyli rzuty karne. Niesamowita seria jedenastek. Przestrzelił Garcia, następnie fatalnie uderzył Calhanoglu i bramkarz nie miał problemów z obroną strzału. Pochodzący jako trzeci do piłki Griezmann uderzył pewnie, a nie pozostał mu dłużny Simon Rolfes. Strzelec bramki w regulaminowym czasie gry, Mario Suarez, także spisał się na medal. Jeśli przyznano by nagrodę za najgorszy karny w tej edycji Ligi Mistrzów, to wielkie szanse ma Toprak. Na szczęście tureckiego obrońcy, Leno obronił uderzenie Koke, a później pewnie wykonał kolejną jedenastkę Castro i Bayer dalej pozostawał w grze. Gdy do piłki podchodził wychowanek Atletico, Fernando Torres, emocje sięgały zenitu. Doświadczony napastnik pewnie wykorzystał jedenastkę i czekał na odpowiedź snajpera z Bayeru –Kisslinga. Ten jednak dołączył do konkursu z Omerem Toprakiem i kibice zgromadzeni na Estadio Vicente Calderon popadli w euforię.
Gdy drużyna Borussii nie radziła sobie w Bundeslidze, to swoją wartość potwierdzała w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Na magię tych rozgrywek liczyli z pewnością sympatycy ekipy z Dortmundu, a bramka strzelona na wyjeździe dodawała otuchy w serca. Brutalna okazała się jednak rzeczywistość, demony ostatnich dwóch ligowych potyczek i zerowego konta strzeleckiego dały o sobie znać. Brak klarownych sytuacji połączony z perfekcją i zabójczą skutecznością ekipy z Turynu, okazał się początkiem końca przygody BVB w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. A wszystko zaczęło się od fantastycznego uderzenia Teveza zza pola karnego, które wylądowało w siatce. Kapitalna piłka od Marchisio oraz współpraca duetu napastników Tevez-Morata to druga bramka w pigułce. Dorzucić trzeba także do tej bramki błąd Błaszczykowskiego, który nie utrzymał linii spalonego. Kolejne szybkie wyjście z własnej połowy zakończyło sprawę i Stara Dama melduje się w kolejnej fazie elitarnych rozgrywek.
Ostatni ćwierćfinalista został wyłoniony z pojedynku Barcelony z Manchesterem City. Po niewykorzystanym rzucie karnym przez Messiego w końcówce pierwszego spotkania, gracze City jechali na Camp Nou w ogromną determinacją. Determinacja to jednak nie wszystko, a w pierwszej połowie było więcej złości niż determinacji i kilka niepotrzebnych kartek. Do przerwy wynik 3-0. Moment, niektórzy powiedzą: co? Ja odpowiem tylko: ole! A wracając do bramek, to mogła paść więcej niż jedna, brakowało jednak skuteczności i to przez całe spotkanie. Genialną partię rozgrywał Messi, ale nie potrafili się do niego dostroić Suarez oraz Neymar. Zarówno jeden, jak i drugi zmarnowali kilka dogodnych sytuacji. A że niewykorzystane sytuacje się mszczą, wie każdy. Do rzutu karnego, który mógł zmienić wszystko, a na pewno wiele, podszedł Aguero. Miał jednak naprzeciwko siebie oblanego kubłem zimnej wody (po nieudanym rajdzie a’la Neuer) Ter Stegena. Wyczuł on intencje strzelca i mieliśmy dwóch najlepszych snajperów obu ekip z nietrafionymi karnymi w dwumeczu. The Citizens mieli jeszcze kilka zrywów, Barcelona kilka kontr. Czegoś jednak brakowało każdej z ekip i ostatecznie mecz zakończył się skromnym zwycięstwem Blaugrany. Z pewnością rewelacyjna postawa golkipera gości przyczyniła się znacząco do takich, a nie innych rozmiarów porażki. Poznaliśmy więc ostatniego ćwierćfinalistę.