Beatlesi rozbijali się po Starym Kontynencie w latach 60’, ale portowe miasto z północy Anglii na dobre zagościło w sercach Europejczyków i w następnych dekadach. Tyle, że zamiast piłkarskiego święta w starciu piłkarskiej ekipy Liverpoolu z Juventusem, finał Pucharu Europy na brukselskim stadionie Heysel z 1985 roku już na zawsze będzie kojarzył się z liczbą 39.
Złota era czerwonej bandy z Liverpoolu trwała od początku lat 70’. Klub z Anfield, naszpikowany gwiazdozbiorem o brytyjskim rodowodzie w poprzedzających finał na Heysel ośmiu sezonach, aż cztery razy zdobywał tytuł najlepszej drużyny Europy. Porównania z latami obecnymi można więc sobie śmiało darować. Rok wcześniej, na rzymskim Stadio Olimpico „The Reds” pokonali stołeczną Romę na jej obiekcie, a rozentuzjazmowani fani – choć trzeba przyznać, że trzeźwości umysłu im brakowało – oczekiwali kolejnego tryumfu nad włoskim futbolem.
Pyszni fani, ale i pewna siebie ekipa Dalglisha i Rusha zmierzała do Brukseli po piąty tytuł, co z pewnością denerwowało fanów madryckiego Realu, ówczesnego sześciokrotnego tryumfatora Pucharu Europy. Naprzeciw Anglików miał jednak stanąć turyński Juventus z Tardellim, Bońkiem i Platinim. Francuz, zdobywca Złotej Piłki z poprzednich dwóch lat ciągnął „Starą Damę” za uszy aż do finału, który miał osłodzić średnio udany sezon ligowy.
Jako, że świat już 30 lat temu był zepsuty, na temat wyprawy angielskich kibiców już wtedy wiele plotkowano. Po finale z 84’, kibice Romy, których co oczywiste było na miejscu więcej, starli się z fanami „The Reds”. Wydarzenie to podjudzało wyobraźnie, więc sugerowano, że na mecz z Juve, oprócz kibiców zespołu z miasta Beatlesów, wybiorą się także fani West Ham i Luton, w odsieczy za ubiegłoroczną potyczkę kibicowską. Atmosferę pobudzali także zwolennicy drugiego rzymskiego klubu – Lazio, głośno wyrażając poparcie angielskim fanatykom. Plotki te później zdementowano, jednak nikt nie oczekiwał, że dojdzie do tragedii.
Wybudowany w 1930 roku stadion Heysel był niezwykle przestarzały jak na tamtejsze realia, a jego wybór na rozegranie tak ważnego spotkania budził wiele wątpliwości. Zatłoczony stadion szalał. „Oni nie rzucają cegłami, oni rzucają stadionem” – stwierdził lewy obrońca Liverpoolu Alan Kennedy, kiedy wyszedł na godzinę przed pierwszym gwizdkiem na murawę i widząc kibiców z cegłami w ręku, zagajał do Alana Hansena – innego gracza Czerwonych. W szatni Anglików panowało dodatkowe podenerwowanie, bowiem dzień przed finałem, trener „The Reds” – Joe Fagan ogłosił swoje rozstanie z zespołem po zakończeniu sezonu. Kennedy nie mógł zagrać w finale z powodu nadmiaru kartek, dlatego uważnie śledził wydarzenia na trybunach.
Wydawać by się mogło, że rozkład miejsc kibiców uspokoi rozgrzanych do czerwoności fanów. Usytuowani po przeciwległych trybunach za bramkami, w teorii nie mieli szans na jakiekolwiek starcie. Jednak organizatorzy nie przewidzieli, że sektor Z, przeznaczony dla neutralnych fanów, umiejscowiony obok sektorów z kibicami Liverpoolu, zamieni się w miejsce okupowane przez włoskich fanów, którzy zakupili bilety w ostatnim możliwym momencie.
Natłok oszalałych fanatyków z Anglii o zwierzęcych zapędach, obrażających włoskich fanów w tle alkoholowego posmaku, rozpoczął niezwykle wyszukaną zabawę w rzut puszką po piwie w głowy fanów Juve. Kiedy Włosi odpowiedzieli, Anglicy ruszyli przez mizerny płot oddzielający sektory. Ogrodzenie zostało zniszczone i zamieniło się w broń, a przerażeni kibice z półwyspu Apenińskiego szukając ucieczki wdrapywali się na mur. Ściana stadionu zawaliła się i zabiła 39 fanów włoskiego klubu, w tym 11-letnią dziewczynkę Andreę. Fani tratowali się nawzajem i zmiażdżeni bądź uduszeni ginęli na miejscu. Ponad 600 osób było rannych, a wydarzenia te relacjonowała większość światowych telewizji.
„Pamiętam jednego z chłopaków, starszego gościa, który jeździł za Liverpoolem na koniec świata. Stwierdził, że w ciszy powinniśmy udać się do domu. Wyszliśmy na ulicę, a starsza kobieta zaczęła pluć w naszym kierunku i krzyczeć coś po flamandzku” – opowiadał później Steve Kneale, kibic „The Reds” – świadek tamtych wydarzeń, później pracujący w Radzie Miasta Liverpoolu.
„Widzieliśmy jak ludzie umierają, nie chcieliśmy grać” – zgodnie twierdzili zawodnicy obu ekip z Dalglishem i Platinim na czele. Francuz jednak podpadł kibicom na stadionie w przeciągu meczu. Meczu, który nie był wyjątkowym widowiskiem. Toczący się niemal w ciszy, przy nieco zamyślonych twarzach piłkarzy. W końcu, w 56. minucie, obrońcom „The Reds” urwał się rudowłosy skrzydłowy z wąsem, żywe srebro „Starej Damy”, Zbigniew Boniek. Polski napastnik przewrócił się przed polem karnym po kontakcie z obrońcami Liverpoolu, jednak sędzia tego spotkania Andre Daina ze Szwajcarii podyktował bez wahania rzut karny, do którego podszedł Platini. Wyborny strzelec jakim był Francuz zdobył bramkę i z furią celebrował jej zdobycie, co później mu wypominano. Platini stwierdził potem, że nie wiedział o ilości ofiar, jednak jego wersję obalił Boniek. Juventus wygrał 1:0 i zdobył pierwszy w swojej historii Puchar Europy.
„Dzień, w którym futbol umarł” – krzyczał z okładki dzień później Daily Mail. Prasa zlinczowała fanów, a premier Margaret Thatcher, ciesząca się i tak niskim poparciem w robotniczym Liverpoolu przepraszała całą Europę za pijackie eldorado obarczając angielskich pseudokibiców całą winą.
Popularnym tematem budzącym nadzieję i wiarę w czyste sumienie fanów Liverpoolu, była teoria o obecności na Heysel członków Ruchu Narodowego, jednak i te plotki zdementowano.
Po kilku dniach od tragedii, prezes John Smith ogłosił, że Liverpool nie wystąpi w przyszłorocznej edycji Pucharu UEFA, do którego się zakwalifikował. Do grania w Pucharze Europy szykował się natomiast lokalny rywal Czerwonych – Everton. Mistrz Anglii z 1985 roku, dysponował wtedy wyborną ekipą z Gary’m Stevensem i Trevorem Stevenem, a przed sezonem dołączył do nich jeszcze Gary Lineker. UEFA zdyskwalifikowała jednak Liverpool na 6 lat z europejskich rozgrywek, a inne angielskie zespoły na 5 lat. Stevens i Steven odeszli do Bilbao, a Lineker po latach stwierdził, że europejski zakaz zatrzymał w miejscu angielską piłkę i zgarnął szansę Evertonu na historyczny sukces. Kevin Ratcliffe, inny gracz „The Toffees” z dużą dozą ostrożności zauważa, że klub z niebieskiej części Liverpoolu jest kolejną ofiarą tragedii na Heysel. W latach 1977-84, angielskie zespoły siedmiokrotnie zdobywały Puchar Europy, jednak w latach 90’, stanowiły już tło dla innych europejskich zespołów aż do tryumfu Manchesteru United z 1999 roku.