Tim Sherwood to niezwykły facet. Potrafi posprzątać po swoim poprzedniku w niebywały sposób. Tak było rok temu w Tottenhamie, tak teraz cuda dzieją się w Birmingham. Aston Villa właśnie awansowała do finału Pucharu Anglii i dzięki temu w następnym sezonie już na pewno zagra w Lidze Europy. Warto przypomnieć, że jeszcze nie tak dawno „The Villans” okupowali strefę spadkową.
Opiekun drużyny z Villa Park był dobrym piłkarzem. Do tego stopnia dobrym, że gdy Kenny Dalglish poprosił w Blackburn prezesa Jacka Walkera o pozyskanie Zinedine’a Zidane’a i Christophe’a Dugarry’ego, ten miał odpowiedzieć: Po co nam Zidane i Dugarry, skoro mamy Sherwooda? To pytanie dzisiaj może zadawać sobie Randy Lerner. Wydaje się, że Sherwood to idealny człowiek na idealnym miejscu. W bardzo mądry sposób posprzątał po Paulu Lambercie i teraz już chyba nikt nie wierzy w spadek Aston Villi. Z pewnością duży wpływ na legitymizację Sherwooda z klubem miały dwa wygrane mecze pod rząd z West Bromwich Albion, drugim, po Birmingham, najbardziej znienawidzonym klubem przez kibiców „The Villans”. Sherwood sprawił, że odblokował się ten, na którego najbardziej liczono przed sezonem, czyli Christian Benteke. Belg znowu zaczął seryjnie trafiać do siatki rywali. Wczorajszy gol z Liverpoolem być może okazać się najważniejszym w tym sezonie. Aston Villa na pewno nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i skoro wczoraj udało się pokazać pazur Liverpoolowi, dlaczego taka sztuka miałaby się nie udać w meczu finałowym? Na „The Villans” czeka tam Arsenal, który chciałby obronić Puchar Anglii. Aston Villa z kolei, znalazła się w finale FA Cup po raz pierwszy od 15 lat. A ostatni raz miała okazję świętować wygranie krajowego pucharu w roku 1957, czyli dla fanów Premier League – prehistoria.
Pytanie muszą zadawać sobie kibice Tottenhamu – czy zwolnienie Sherwooda latem 2014 roku wyszło „Kogutom” na dobre? Przecież Sherwood miał bardzo wysoki procent zwycięstw. Gra Tottenhamu wyglądała dużo lepiej, odblokował się odsunięty do rezerw Emmanuel Adebayor, który po każdej bramce salutował Sherwoodowi. Ponadto Sherwood dał szansę młodym, którzy do dzisiaj grają pierwsze skrzypce w drużynie Mauricio Pochettino. Jednym z tych piłkarzy jest Nabil Bentaleb. Wielu kibiców Tottenhamu z pewnością przecierało oczy, widząc to nazwisko na meczowej grafice, prezentującej składy, jednak okazało się, że jest bardzo solidny, młody i ambitny gracz. Drugim piłkarzem wysuniętym przez Sherwooda w Tottenhamie był Harry Kane, przy którym jakikolwiek komentarz wydaje się zbędny.
Sherwood był bardzo związany z Tottenhamem. W latach 1999-2002 występował tam przecież jako piłkarz, który miał bardzo dobrą opinię. Natomiast od 2008 sprawował funkcję asystenta, aby w 2013 roku zostać trenerem „Kogutów”. Z tym okresem kojarzyć się może sytuacja, w której Sherwood pozwolił krytykującemu go kibicowi samodzielnie usiąść na ławce i poprowadzić mecz.
Wszystko przekreśliła jednak jedna wypowiedź Sherwooda, w której stwierdził, że jest od dziecka fanem Arsenalu. Od tamtej pory, kibice nie stali już za nim murem i z pewnością duża część fanów „The Spurs” nie płakała latem, kiedy to tymczasowy szkoleniowiec opuścił stery na White Hart Lane.
Był to trener, któremu bardzo zależało na dobru drużyny. Nie był to z pewnością coach, który głaskał piłkarzy po głowie po nieudanym zagraniu, czy przegraniu meczu. Mi przypomina się sytuacja, kiedy to po kolejnym fatalnym podaniu, Sherwood, w przypływie złości, rzucił kurtką w ławkę rezerwowych.
Polskim kibicom ten człowiek może przypominać Dariusza Kowalskiego, czyli odtwórcę roli Janusza Tracza z „Plebanii”. To jednak naprawdę perspektywiczny trener, który może pokazać Danielowi Levy’emu swoją pracą w Aston Villi, że prezes Tottenhamu popełnił błąd pozbywając się Sherwooda tak szybko. „Koguty” są bowiem w takiej samej sytuacji jak rok temu, a być może nawet i w jeszcze gorszej. Tymczasem Aston Villa będzie walczyć o Puchar Anglii i tanio skóry nie sprzeda.