5 lat temu padł najważniejszy samobój w polskiej piłce klubowej ostatnich lat

Pierwsza dekada XXI wieku to liczne sukcesy Wisły Kraków na krajowej arenie. Zdarzyło się kilka świetnych występów w europejskich pucharach, jednak nie brakowało również wydarzeń, na których wspomnienie, łzy smutku napływają do oczu fanów ,,Białej Gwiazdy”. Wyliczanka mogłaby być całkiem długa: porażki z Valerengą, Levadią, Dinamo Tbilisi, Karabachem, 0:5 z Legią w Warszawie, czy horror w Atenach. Wszystkie te dramaty bledną w obliczu tego, co przeżyli wszyscy emocjonalnie związani z Wisłą dokładnie pięć lat temu. Niechlubnym bohaterem tej opowieści jest Mariusz Jop. Jedno zagranie, jedno dotknięcie piłki, uczyniło obrońcę Wisły kimś, kogo zapamięta się na długie lata. Tak, jak Tadeusz Pawłowski niestrzelonym karnym przeciwko …Wiśle w 1982 roku dał się zapamiętać jako ktoś, kto przegrał Śląskowi mistrzostwo Polski, tak Mariusz Jop będzie kojarzony z najważniejszym samobójem w polskiej piłce klubowej ostatnich lat.

Derby Krakowa w sezonie 2009/2010 na Suchych Stawach przypadły na przedostatnią, 29. kolejkę. Spotkanie miało więc niespotykany ciężar gatunkowy. W walce o mistrzostwo Polski liczyły się już tylko Wisła i Lech Poznań, gdyż krakowianie mieli na swoim koncie 60 punktów, wobec  59-ciu jakie zgromadził ,,Kolejorz”. Poznaniacy udali się na wyjazdowe spotkanie do Chorzowa, dlatego kibice Wisły uważnie nasłuchiwali również wieści ze Śląska. Do przerwy w obu spotkaniach nie padła ani jedna bramka, więc w tabeli utrzymywał się korzystny dla Wiślaków status quo. Tuż po przerwie, ku uciesze fanów ,,Białej Gwiazdy”, Michał Pulkowski wyprowadził Ruch na prowadzenie.  Na 21 minut przed końcem równolegle toczących się spotkań, przy Cichej padł gol wyrównujący autorstwa Roberta Lewandowskiego. W 79. minucie w obozie sympatyków Wisły zapanowała euforia, kiedy piłka po strzale Rafała Boguskiego przekroczyła linię bramkową. Gdyby mecze zakończyły się takimi rezultatami, Wiśle potrzebny byłby domowy remis w ostatniej kolejce ze słabiutką wtedy Odrą Wodzisław. Dramat krakowian rozegrał się w trzeciej minucie doliczonego czasu gry. Piłka dośrodkowana przez Suvorova odbiła się od głowy Mariusza Jopa i wpadła do bramki zdezorientowanego Mariusza Juszczyka. Piłkarze złapali się za głowy, w barach trzaskały kufle, co wrażliwsi po prostu się rozpłakali. Chyba nikt nie zdążył się jeszcze otrząsnąć, kiedy do Grodu Kraka trafiła wiadomość o bramce Kriwca w ostatniej minucie spotkania w Chorzowie. Wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że to koniec marzeń o mistrzostwie dla Wisły. Mariusz Jop został wrogiem publicznym w wiślackich środowiskach na długie tygodnie i miesiące.

[sz-youtube url=”https://www.youtube.com/watch?v=jV1Tiw4pGF8″ width=”640″ height=”400″ /]

W ostatniej serii spotkań Lech pewnie pokonał Zagłębie Lubin 2:0, zaś zdruzgotani Wiślacy zaledwie zremisowali z Odrą 1:1 (wodzisławianie wyrównali w… 90 minucie), która spadła z ligi. Wydarzenia z 11 maja 2010 roku nadal są żywe w pamięci kibiców Wisły.

Mariusz Jop po tamtym sezonie odszedł oczywiście z Wisły. Przez jeden sezon grał jeszcze w Górniku Zabrze, lecz potem został zmuszony do zakończenia kariery na skutek bardzo poważnych problemów zdrowotnych. Piłkarzowi życie mogła uratować tylko transplantacja wątroby i na całe szczęście tak też się stało.