Sportowy światek jest dość niewdzięczny, dzisiaj jesteś bohaterem, jutro łajzą. Piłka nożna na tle innych dyscyplin pod tym względem jest w czołówce, jeden zawalony mecz i z bożyszcza fanów stajesz się zerem. Ta prawidłowość tyczy się również klubów. Jeszcze 2-3 lata temu nikt nawet w najbardziej odrealnionych snach nie przypuszczał, że Real może być traktowany jako wzór, a Barcelona jako ci źli. Skonfliktowana szatnia, chcący rządzić wszystkim i wszystkimi prezes oraz despotyczny trener na ławce. W stolicy Katalonii zaś wszystko wyglądało zupełnie inaczej, poukładane struktury klubowe, każdy znał swoje miejsce w klubie, inteligentny, wyważony Guardiola na ławce. Jak się ma sytuacja teraz? Na kilka dni przed jednym z najważniejszych meczów w sezonie, który będzie rozstrzygał o losach mistrzostwa, w Madrycie mamy oazę spokoju, Carletto uspokoił szatnię, ułożył swoją taktykę, obudził śpiących piłkarzy i sieje postrach na boiskach całej Europy. A co słychać w Barcelonie? Neymar gate, idiotyczne potknięcia w spotkaniach z ligowymi kelnerami, trener, który podczas meczów i treningów z lubością wpatruje się w swoje buty, symbole klubu na ostatniej prostej w swojej karierze. Mimo tych różnic ciężko wskazać faworyta. Bardziej do swoich racji przekonuje Real, od dłuższego czasu prezentują stabilną, dobrą formę, a ponadto mecz rozgrywają u siebie. Barcy jednak nie należy skreślać, meczami z City czy Osasuną pokazali, że jeszcze nie zapomnieli jak się gra w piłkę.
Iniesta powiedział, że będą musieli zagrać perfekcyjnie żeby wygrać w GD. Prochu nie wynalazł, ale dobrze, że żyje w realnym świecie – a nie w krainie zbyt suchych boisk – i wie, że obecny Real jest najgroźniejszym od dobrych kilku lat, nie polegają tylko na jednym Ronaldo, ale stanowią kolektyw, który jest drużyną już nie tylko z nazwy. Barca gra nieregularnie, potrafią udawać grę jak na Anoeta czy w Valladolid, żeby później rozegrać koncert jak w LM czy ostatniej kolejce La Liga. Mówiło się też sporo problemie bogatości w ataku, serio? Jedynym pewnym punktem jest tam Leo Messi. Neymar jest bez formy, Alexis poza Camp Nou zapomina jak się strzela bramki, a Pedro jest chimeryczny jak kobieta z PMS. Najpewniejszą opcją jest ustawienie z meczu z City, sprawdziło się w grze z ciężkim rywalem, więc wiadomo co po nim oczekiwać. W tym momencie Barca swoją szansę może upatrywać w historii, na 10 meczów na Bernabeu przegrali tylko dwa, są ostatnią drużyną, która podczas ostatnich 30 meczów pokonała Real. Być może Katalończycy mają jakiś patent na stołecznych, być może ten niemrawy Martino zatriumfuje nad Ancelottim, być może karłowaty Messi wyskoczy ponad atletycznego Ronaldo. Właśnie, to „być może” to słowo klucz, bo być może podczas meczu Putin zrezygnuje z Krymu.
W Madrycie nie ma gorączkowego zbrojenia się przed GD. Wszyscy raczej spokojnie czekają na niedzielne starcie. Jedynym zmartwieniem może być brak klasowego napastnika, Jese zerwał więzadła, a występ Benzemy mimo powrotu do treningów nie jest pewny w 100%. Zostaje więc Alvaro Morata…to trochę tak jakby nikt nie został . Z której strony by nie spojrzeć, sielanka! Chyba nie ma bardziej odpowiedniego momentu aby rozegrać klasyk. Jeżeli Królewscy wygrają, w Barcelonie wszyscy już będą mogli zapomnieć o tytule, zostanie tylko Atletico, które w ostatniej kolejce będzie wykrwawiało się w meczu z mistrzem Hiszpanii. Carletto przejął zespół skonfliktowany, w szatni nie działo się najlepiej, Mourinho nie zostawił tak jak zwykle sierotek, tylko piłkarzy niespełnionych, głodnych sukcesu. Włoch wydobył z nich rezerwy mocy, pokazał, że wielki Real dopiero nadchodzi. Idealnie poradził sobie z obudzeniem Modrica, czy wprowadzeniem Bale’a do zespołu. Właśnie ktoś taki był potrzebny na ten burzliwy czas w Madrycie. Tutaj już nie ma już „być może”, jest za to pewność dobrej i solidnej gry. Jeżeli każdy zagra swoje, Barcelonie będzie niewyobrażalnie ciężko pozostać w walce o mistrzostwo.
/Piotrek Baleja/