Przedstawiamy Wam drugą część podsumowania zakończonego już sezonu Premier League (pierwsza część dostępna tutaj). Tym razem na celowniku znalazły się zespoły, które zajęły miejsce w górnej części tabeli. Do tego dorzucimy króla strzelców, najlepszego gracza i największe odkrycie, co daje nam już niemal kompletny obraz podsumowania. Na dniach ukaże się jeszcze „11” sezonu wybrana przez nas. Wróćmy jednak do naszego filmowego podsumowania:
Crystal Palace – Szpony Orła
A konkretniej szpony Alana Pardew. Wyśmiewany i znienawidzony w Newcastle Anglik zmienił otoczenie i udowodnił, że zna się na swoim fachu. Gdy na początku roku przybył do Crystal Palace, klub ze stolicy okupował strefę spadkową. Już w debiucie pokazał jednak, że zmiana jest możliwa. Zwycięstwo 2:1 z Tottenhamem dodało „Orłom” skrzydeł i fatalna pierwsza część sezonu poszła w zapomnienie. Problemem nie było nawet pokonanie ówczesnych mistrzów i vice-mistrzów Anglii (z Liverpoolem ta sztuka udała się nawet dwukrotnie). Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wyśmienita forma kilku graczy. Kluczowy w układance Pardew okazał się Yannick Bolasie. Reprezentant Demokratycznej Republiki Konga nie może się co prawda pochwalić oszałamiającą ilością bramek (zaledwie 4), ale jeśli spojrzymy na asysty, zrozumiemy, dlaczego robi on taką furorę. 11 podań, po których koledzy z drużyny zdobywali gole, uplasowało go na 5. pozycji w lidze, przed takimi wirtuozami jak Hazard czy Sanchez. Jednak to, co szczególnie czyni go wyjątkowym skrzydłowym, to drybling. I nie jest to „sztuka dla sztuki”, machanie nóżką tylko po to, aby ładnie to wyglądało. Jego zwody są przede wszystkim efektywne i tylko Eden Hazard ma więcej wygranych pojedynków jeden na jeden w poprzednim sezonie. Chociaż trzeba przyznać, że efektywność idzie tutaj w parze z efektownością:
https://www.youtube.com/watch?v=UwbT4uEYh_4
Kolejnym zawodnikiem, który przyczynił się do dobrego sezonu Crystal Palace był Glenn Murray. Kontuzja wyeliminowała go z gry na długi czas, ale gdy wrócił, szybko przypomniał sobie, jak się strzela. Anglik wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie i zdobył kilka ważnych bramek. Na plus można również zaliczyć Jasona Puncheona czy Mile Jedinaka, który standardowo liderował w środku pola. Sporym zaskoczeniem była forma Wilfrieda Zahy. Wiele osób już go skreśliło po nieudanym epizodzie w czerwonej części Manchesteru, a ten zaliczył parę na prawdę obiecujących występów.
Crystal Palace to poukładana drużyna z dobrym menadżerem. Alan Pardew zrobił ostatnio czystki w klubie, pozbywając się ponad 15 graczy (wliczając oczywiście akademię), a jeśli do tego wzmocni obronę, to może to być zespół, który z ligowego średniaka stanie się pretendentem do gry w europejskich pucharach. Priorytetem powinno być w tym okienku zatrzymanie Murraya, na którego polują beniaminki, ale nawet, jeśli ten snajper odejdzie, to „Orły” mają w obwodzie Dwighta Gayle’a, który zapowiada się obiecująco.
Stoke City – Wichry namiętności
Wiatr co prawda nie pomógł Begovicowi ponownie wpisać się na listę strzelców, ale ekipa z wietrznego Britannia Stadium poszybowała wysoko i zajęła niezłe 9. miejsce. Ani przez moment nie groził „The Potters” spadek z ligi. Nie było też wielkiej rewelacji, czy serii zwycięstw, ale czy ktoś tego wymagał? Cele na ten sezon zostały osiągnięte (nawet z lekką nawiązką). Zresztą z taką kadrą można to uznać za spory sukces. Mark Hughes z niektórych zawodników wyciągnął absolutne maksimum. Duet Crouch-Walter, który delikatnie mówiąc, do najlepszych nie należy, zdobył łącznie 16 bramek. W pakowaniu piłki do siatki rywali równych sobie nie miał jednak Mame Biram Diouf. Senegalczyk zrobił to 12 razy, a najbardziej w pamięci zapadnie jego trafienie z Manchesterem City:
Ciekawym transferem było sprowadzenie do klubu niedoszłej gwiazdy Barcelony – Bojana Krkicia. Od Hiszpana oczekiwano wiele i rzeczywiście, momentami ciągnął grę „Garncarzy”. Do tego dołożył kilka goli, kilka asyst, a jeśli dodamy cenę tej transakcji, a więc niecałe 2 miliony funtów, to okaże się, że był to świetny transfer. Nie można tego za to powiedzieć o Marko Arnautoviciu. On również nie kosztował wiele, jednak w tym wypadku cena była wprost proporcjonalna do jego wkładu w ostateczny rezultat Stoke. Uczyć może się od niego sam Houdini, gdyż Austriak potrafił znikać w meczu na całe godziny. Czasem błysnął efektownym zagraniem, czasem ładnie uderzył czy podał, ale to wszystko, na tym kończy się oferta meczowa Marko. Podobnie sprawa wygląda z linią pomocy, gdzie wyróżnić można jedynie Charliego Adama.
To właśnie pomoc będzie musiał wzmocnić Hughes przed nowym sezonem. Jeśli to zrobi, Stoke znowu będzie mogło liczyć na udany sezon. Pytanie tylko, czy „The Potters” stać na coś więcej niż 9. miejsce w tabeli?
Swansea City – Swój chłopak
Kto by pomyślał, że zatrudnienie menadżera, który dopiero co skończył piłkarską karierę, okaże się takim sukcesem. Garry Monk obalił mit mówiący, że trener z doświadczeniem to podstawa sukcesu. Tym, co szczególnie wyróżniało go pośród kolegów po fachu, to relacje z zawodnikami. Z jednej strony był dla nich kumplem z boiska, z drugiej jednak trzymał odpowiedni dystans. Miał też 100% poparcia kibiców. Wspierali go, jak tylko mogli, gdyż uważali go za tytułowego „swojego chłopaka”. Wiemy doskonale, że lojalność w Anglii jest przez fanów doceniana, a że Monk zasłużył się w klubie jako świetny defensor, to mógł liczyć na to, że trybuny zamiast wygwizdywać go po porażce, będą go jednie motywować i zachęcać do poprawy rezultatów. Zresztą nawet, jeśli ktoś chciałby wybuczeć Anglika, to musiałby się długo zastanawiać nad powodem takiego działania. Swansea bowiem w tym sezonie radziła sobie bardzo dobrze. Zaczęło się od sensacyjnego zwycięstwa nad Manchesterem United. Przed czwartą kolejką „Łabędzie” były jedną z dwóch ekip, które wygrały jak dotąd wszystkie mecze, a ta świetna passa została zatrzymana dopiero przez późniejszych mistrzów. Punkty były jednak zdobywane regularnie, co poskutkowało tym, że ekipa Garry’ego Monka ani razu nie opuściła górnej części tabeli. Kto, poza menadżerem, był więc głównym konstruktorem tych wyników? Zacznijmy od polskiego akcentu. Łukasz Fabiański opuścił Arsenal w poszukiwaniu regularnej gry i takową znalazł w Swansea, choć początkowo obawiano się, że przegra rywalizację w bramce z Michelem Vormem. Tak się jednak nie stało i Polak rozegrał aż 37 spotkań ligowych, w których aż 13-krotnie zachował czyste konto (liderzy w tej klasyfikacji mieli zaledwie jedno czyste konto więcej). Zdarzały mu się wpadki, jak np. ta w meczu z Liverpoolem, gdy niefortunnie obił Adama Lallanę, ale „Fabian” kojarzyć nam się będzie po sezonie z niezwykle regularną, dobrą formą. Do tego dorzucił kilka rewelacyjnych parad, jak chociażby te w meczu z Arsenalem:
https://www.youtube.com/watch?v=ZSpw6WvAlCM
Nic więc dziwnego, że w Anglii jest już uważany za świetnego bramkarza. Kolejnym ważnym ogniwem na Liberty Stadium był Gylfi Sigurdsson. Kosztował spore dla klubu 10 milionów funtów, ale już teraz spłacił to niemal co do centa. Fantastyczna gra, bramki, asysty. Był prawdziwym liderem zespołu. Co ciekawe, gole udało mu się strzelać z najlepszymi i tym samym, z drużyn w top6, nie udało mu się pokonać jedynie bramkarza Chelsea. Pokazuje to, że Islandczyk bierze na siebie odpowiedzialność gry, gdy drużynie idzie gorzej, bądź ma do czynienia z bardziej wymagającym rywalem. Świetnym transferem okazał się również Jefferson Montero. Robił sporo szumu na wietrze i Monk z pewnością będzie miał z niego pożytek na przyszłość. Jak zwykle przyzwoite występy notowali Routledge, Dyer i Shelvey (choć ten ostatni klasycznie musiał do tego dorzucić parę głupich błędów), a poza Sigurdssonem, środkiem pola dyrygował Sung-Yong Ki, bardziej znany wszystkim jako Ki. Koreańczyk przyszedł do klubu jako wolny agent i już w pierwszej kolejce zaczął błyszczeć. Genialna gra, do tego osiem bramek, które należy traktować jedynie jako bonus w jego występach. Dorobkiem bramkowym nie popisali się za to Nelson Oliveira i Marvin Emnes. Pod znakiem zapytania stoi ich przyszłość na Liberty Stadium. Na koniec trzeba na pewno wspomnieć o Wilfriedzie Bonym, który odszedł w styczniu do Manchesteru City. Miał jednak spory udział w tym, że Swansea znalazła się tak wysoko w tabeli. Gdy już jednak grał pod błękitną banderą, potrzebował zaledwie 5 minut, by strzelić byłemu juz klubowi bramkę.
Oczekiwania przed nowym sezonem nie uległy wielkiej zmianie. Monk pracuje tu bez dodatkowej presji, co z pewnością jest atutem drużyny z Liberty Stadium. Swansea to poukładana ekipa i za rok mogą ponownie namieszać w Premier League.
Southampton FC – Vabank
Ralph Krueger i Ronald Koeman zaryzykowali bardzo dużo, gdy w lecie pozwolili na odejście czołowych postaci minionej kampanii. Adam Lallana, Dejan Lovren i Rickie Lambert powędrowali na Anfield Road, Luke Shaw stał się „Czerwonym Diabłem”, a Calum Chambers podpisał kontrakt z Arsenalem. Southampton praktycznie straciło swój kręgosłup, a jak wiadomo, zwykle nie kończy się to dobrze. W ich miejsce przyszła dwójka obiecujących graczy z ligi holenderskiej – Dusan Tadic i Graziano Pelle. Obok nich wzmocnieniami stali się Fraser Forster, Shane Long, Ryan Bertrand i Sadio Mane. Okienko było na pierwszy rzut oka dobre, ale nikt nie mógł przewidzieć takich czynników, jak zgranie nowych graczy czy czas ich aklimatyzacji w nowym klubie. Większość ekspertów (w tym znany polskim fanom Premier League Przemysław Rudzki) skreślała „Świętych” już na starcie, dając im maksymalnie okolice 14-15 miejsca. Jakie więc musiało widnieć zdziwienie na ich twarzach, gdy w Boxing Day ekipa Koemana znajdowała się w top4 i zachwycała niezwykle szczelną obroną. No właśnie, dobrze będzie zacząć analizę kadry od defensywy, a konkretniej od Frasera Forstera, który na dzień dzisiejszy pewnie cieszyłby się ze „złotych rękawic” w pojedynkę, gdyby nie kontuzja w końcówce sezonu. Nie odebrało mu to jednak tytułu, a pozwoliło Hartowi i Mignoletowi go dogonić, co tylko świadczy o tym, jak kapitalny sezon rozegrał. Znakomite były również boki obrony, okupowane przez Ryana Bertanda i Nathaniela Clyne’a. Pierwszy był wielką niewiadomą, a okazał się znakomitym zawodnikiem i Mourinho może żałować, że tak łatwo go oddał. Clyne z kolei już sezon temu robił furorę na prawej stronie, teraz wyłącznie potwierdził swoje nadprzeciętne umiejętności, co zaowocowało transferem do Liverpoolu, wartym 12,5 miliona funtów. W środku obrony dzielił i rządził Jose Fonte, który do Terry’ego stracił zaledwie jeden występ, jeśli chodzi o rozegrane minuty. Nie dziwiły również dobre występy Wanyamy i Schneilderlina. Sporym zaskoczeniem był za to James Ward-Prowse, który zagrał świetną drugą część sezonu. Na koniec trio, które okazało się strzałem w dziesiątkę. Na początek Sadio Mane. Kwota transferu była ogromna (15 milionów funtów), ale okazało się, że Senegalczyk wart był tej ceny. Momentami to jego bramki zapewniały Southamptonowi 3 punkty, a kwintesencją jego dobrej gry był najszybszy hat-trick w historii Premier League. W meczu z Aston Villą Mane potrzebował zaledwie dwóch minut i 56 sekund, by wyprowadzić swój zespół na trzy-bramkowe prowadzenie:
https://www.youtube.com/watch?v=fd7y6JSfu2M
Kolejnym genialnym wzmocnieniem okazał się Dusan Tadic, który we wcześniejszym etapie kariery wyróżniał się ogromną liczbą asyst (w sezonie 2010/2011 tylko Leo Messi i Mesut Ozil byli od niego lepsi pod tym względem). W Premier League tak łatwo już co prawda nie było, ale 8 asyst + świetna gra powodują, że śmiało możemy ustawić Serba w rubryczce „udane transfery”. Został Graziano Pelle. Włoch również był już uznaną marką, w Feyenoordzie miał niezłe statystyki i udało mu się to przenieść na Premier League. 12 bramek w debiutanckim sezonie pozwoliło kibicom zapomnieć o tragicznym okresie, gdy Pelle nie mógł trafić do siatki od grudnia do kwietnia. Obecnie stanowi on trzon drużyny i niewykluczone, że pośle w przyszłym sezonie na ławkę jednego z ulubieńców kibiców – Jay’a Rodrigueza, który opuścił cały sezon z powodu kontuzji.
Obecnie Southampton to jedna z najlepiej zbudowanych drużyn. Zawodnicy świetnie się rozumieją i na boisku są niezwykle solidni. Jedynym mankamentem Koemana i spółki jest wąska kadra. Często brakuje wartościowych zmienników, którzy swoim wejściem mogliby zmienić obraz gry. To, poza zatrzymaniem kluczowych zawodników, powinno być priorytetem w letnim okienku.
Liverpool FC – Kac Vegas
Ostatnie dwa sezony w wykonaniu Liverpoolu łatwo można porównać do dzieła Todda Phillipsa. Po świetnej imprezie (niemal zakończonej happy-endem) przyszedł kac, którego ekipa Brendana Rodgersa nie była w stanie wyleczyć przez całą kampanię. Oczywiście można to tłumaczyć odejściem najlepszego strzelca, kontuzją drugiego w tej kategorii napastnika, ale fakty są jakie są – z vice-mistrza, Liverpool ponownie stał się drużyną, której cele nie sięgają wyżej niż czwarte miejsce w lidze. 120 milionów funtów, jakie komitet transferowy klubu wydał latem, nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Krocie wydano na przyszłość, więc Markovicia, czy Origiego trudno póki co oceniać. Ocenić możemy za to Moreno czy Lallanę. Ten pierwszy miał zastąpić na lewej stronie Enrique i rzeczywiście, udało mu się. Tyle, że zastąpił on Enrique z ostatniego sezonu (a ten w wykonaniu wesołego Jose nie był najlepszy). O ile w ofensywie coś drużynie dawał, tak defensywa kulała i kwiczała. Masa błędów, zarówno w kryciu, jak i w pojedynkach jeden na jeden. Hiszpan musi się wiele nauczyć, by przetrwać na Wyspach. Drugi nabytek miał z kolei wysoko postawioną poprzeczkę. Kwota 25 milionów funtów stawiała przed nim oczekiwania, którym Anglik nie sprostał. Zdobył parę bramek, ale nie tego od niego rządano. Słabymi wzmocnieniami okazali się również Manquillo i Lambert. A na koniec wisienka na torcie, istny creme de la creme, a więc agenci do zadań specjalnych. Panie i Panowie, oto Mr. Lovren i Mr. Balotelli. Te dwa tuzy zdawały się toczyć między sobą jakiś pojedynek na to, kto zostanie ogłoszony najgorszym transferem Rodgersa. Chorwat postanowił popełniać liczne błędy w obronie, z kolei Super Mario był przekonany, że Lovrena pokona, jeśli będzie konsekwentnie marnował dogodne sytuacje. Były przebłyski, jak w meczu ze Swansea w Pucharze Ligi, gdy to właśnie ta dwója zapewniła Liverpoolowi awans w ostatnich minutach, ale to chyba wszystko, co stawia ich w dobrym świetle. Generalnie to właśnie oni byli tym nadmiarem alkoholu, który spowodował u Rodgersa i reszty taki ból głowy. Były liczne starania, by tego kaca zwalczyć i jedna z takowych prób o mały włos nie dała Liverpoolowi upragnionego miejsca w top4. Wraz z nowym rokiem Rodgers zdecydował się na grę trójką obrońców, co zaowocowało licznymi czystymi kontami i mianem drużyny niepokonanej przez ponad 3 miesiące (nie licząc porażki z Chelsea w dogrywce Pucharu Ligi). Wtedy jednak potwierdziły się obawy kibiców „The Reds”. Szkoleniowiec z Irlandii Północnej po raz kolejny udowodnił, że w kluczowych meczach sobie kompletnie nie radzi. Przechytrzył go Van Gaal, przechytrzył go Wenger i marzenia fanów o stałym zadomowieniu się w top4 legły w gruzach. Zresztą trudno myśleć o top4, gdy w kluczowym meczu z największym rywalem Brad Jones – rezerwowy bramkarz Liverpoolu – raczy nas takimi interwencjami. W tym konkretnym wypadku nawet fatalna jakość filmu nie przeszkodzi Wam w zobaczeniu, do czego zdolny jest ten australijski goalkeeper:
https://www.youtube.com/watch?v=JF1MF80SkvQ
Kwintesencją tego sezonu w wykonaniu Liverpoolu był ostatni mecz ze Stoke, gdzie zamiast wzruszającego pożegnania legendy – Stevena Gerarrda, oglądaliśmy kompromitację i 1-6 ze Stoke. Jednak nawet w obliczu takiej klęski Rodgers zachował swoją posadę na kolejny rok, a kibice ostatecznie stracili wiarę w klina w postaci nowego menadżera.
Rodgers zdaje się jednak uczyć na błędach, gdyż to okienko transferowe zapowiada się świetnie. Jako wolni agenci do klubu przybędą Milner i Ings. Dodatkowo ciekawym transferem może być Firmino, a Clyne z pewnością wzmocni skład. Pozostaje ściągnąć snajpera, gdyż to właśnie z tym „The Reds” mieli największy problem.
Z racji obszernej dalszej części, uznaliśmy za stosowne rozdzielenie tekstu. Już w poniedziałek na zzapołowy ujrzycie trzecią, a zarazem ostatnią część podsumowania Premier League.