Niedawno byliśmy świadkami jednego z najlepszych – kto wie, czy nie najlepszego – meczów w przedmundialowym sezonie. Na Santiago Bernabeu drużyny Realu i Barcelony zrobiły fenomenalne widowisko przy akompaniamencie ponad 85 tysięcy kibiców i niezliczoną część uwielbiających najpiękniejszą dyscyplinę sportu fanów przed telewizorami czy komputerami. Padło siedem bramek, tempo – szczególnie w pierwszej połowie – było niesamowite, zaś liczbę sytuacji podbramkowych liczą w Hiszpanii pewnie do tej pory. Swoją drogą, uwinęliby się z tym szybciej gdyby nie to, że… całą swoją uwagę skupili na jednym człowieku, zapominając o całej reszcie.
Nie, nie był to kompletujący hattricka Lionel Messi. Nie chodzi też o Cristiano Ronaldo, który na El Clasico dojechał w przerwie, ale na murawę wpadł tylko przelotem, bo po świetnie wyegzekwowanym rzucie karnym znów można było wysyłać za nim listy gończe. W gazetach, piłkarskich stronach internetowych i portalach społecznościowych po niedzielnym Gran Derbi przewijało się nazwisko człowieka, który powinien, chciał i moim skromnym zdaniem zrobił wszystko, by pozostać niezauważonym. Undiano Mallenco, sędzia starcia gigantów hiszpańskiej Primera Division, zostawił w cieniu najlepszych piłkarzy globu.
O kontrowersyjnych – przynajmniej zdaniem wielu kibiców, nie tylko zainteresowanych drużyn – decyzjach mówiło się jeszcze kilka dni po meczu. Nie o świetnym początku Barcelony i równie dobrej odpowiedzi Realu. Nie o tym, że Real do 64. minuty grał fajną piłkę, ale cały wysiłek „Królewskich” zniweczył idiotyczną decyzją Sergio Ramos. Wreszcie nie o tym, jak mądrze zagrała w przewadze Barcelona, która jak gdyby nigdy nic w tym szalonym spotkaniu zachowała zimną krew i najzwyczajniej w świecie sięgnęła po szalenie ważne trzy punkty. Liczył się tylko sędzia, błędy, kontrowersje, bardziej słuszne lub mniej rzuty karne, prowokacje, nadepnięcia, symulacje, faule, karki… Nie do wiary, jak można tak świetny mecz sprowadzić do poziomu „Kontrowersji” w Lidze+ Ekstra.
Pytanie, które powinno paść przy każdej łzie wylanej na pracy arbitra i każdym słowie żalu skierowanym w stronę telewizyjnych kamer brzmi: i co z tego? Co z tego, że sędzia pomylił się o dziesięć centymetrów (jak przy podyktowaniu karnego, którego Ronaldo zamienił na 3:2)? Co z tego, że karnego na Inieście można było podyktować, jak i równie dobrze puścić grę? Jaki to ma wpływ na to, co wydarzyło się pięknego niedzielnego wieczoru na Santiago Bernabeu? Otóż, drodzy Czytelnicy, wpływu nie ma żadnego. Czasu, jak i sędziowskich decyzji się nie cofnie.
Można płakać, jak po meczu Cristiano Ronaldo („Sędzia popełnił mnóstwo błędów. Musimy mieć arbitra, który sędziowałby na poziomie na którym gra się ten mecz. On był bardzo blady i stremowany. Nie próbuję szukać usprawiedliwienia, ale był bardzo słaby”) jeszcze nawet i miesiąc czasu, ale to nie zmieni w pomeczowym protokole nawet jednej litery. Na cholerę drążyć temat, jak powiedziałby niejeden polski gimnazjalista?
Jak się okazuje, nie tylko w polskich mediach panuje fobia sędziowskich kontrowersji. We wspomnianej Lidze+ Extra bardzo dużo czasu poświęca się nie odpowiedzi na ważne pytania pokroju dlaczego ta drużyna gra słabo, który trener źle przygotował zespół do nowego sezonu, który zarząd przespał okienko transferowe, dlaczego zarabiający ogromne pieniądze Pan Piłkarz nie potrafi przyjąć piłki albo zanotować pięciu dokładnych podań z rzędu. W tym kultowym w polskim piłkarskim środowisku programie siedzi równie kultowy Pan Sławek, który ciągle ocenia broni decyzji sędziów, a każda kontrowersja jest maglowana z trzystu stron. Podobnie było po El Clasico, gdzie główne miejsce w czołówkach gazet zajął Undiano Mallenco.
Ja tej fobii nie podzielam. Czy interesuje mnie to, czy Ronaldo był faulowany na linii, czy kilka centymetrów przed nią? W ogóle. Ocenianie sędziów po to, by ci się nie rozpanoszyli i ciągle czuli na plecach oddech, byli pod presją, nie popełniali błędów i ciągle gwizdali pełni skoncentrowani? Jak najbardziej, ale nie przez telewizyjnych „ekspertów” (to, że taki „ekspert” nie powie nam nic wielkiego, tylko postawiony przed obrazkiem z wyrysowaną linią odkrywczo stwierdzi: „był spalony!” to zupełnie inny temat). Takimi sprawami powinna zajmować się Komisja Sędziów, to ona powinna analizować każdy krok pana z gwizdkiem i na podstawie popełnionych gaf ustalać hierarchię, wybierać na najbliższe mecze i oceniać ich pracę.
Inna sprawa, że takie powtórki – oprócz tego, że nic nie wnoszą – tylko pogłębiają animozję i to jest fakt niezaprzeczalny. Co wynikło z tego, że od momentu ostatniego gwizdka sędziego Undiano niczym psy spuszczone ze smyczy wszyscy bez wyjątku – piłkarze, dziennikarze, trenerzy, prezesi i kibice – zaczęli wylewać żółć na rozjemcę niedzielnych zawodów? Absolutnie nic poza faktem, że przepaść pomiędzy kibicami Realu i Barcelony jest jeszcze większa, niż była do tej pory. Podobnie jak skala nienawiści między środowiskiem madryckim i tym z Katalonii. To, że na stadionowych telebimach nie pokazuje się powtórek spornych sytuacji nie jest przypadkiem.
Czyli co, teraz mamy olewać fakt, że zostaliśmy oszukani? – spyta, przy okazji pukając się w czoło niejeden kibic. W telegraficznym skrócie: TAK . Teraz ty straciłeś na decyzji arbitra, ale innym razem na niej skorzystasz. Sędzia nie popełnia błędów specjalnie, a dopóki jesteśmy skazani na leśnych dziadków z FIFA, którzy nie dopuszczają myśli o POMOCY trójce arbitrów w postaci technologii wideo (w wersji oszczędnościowej: piąty sędzia z krzesełkiem przed monitorkiem), to nie mamy wyjścia, jak po prostu się z jednym czy drugim błędem pogodzić. Jasne, że nie jest łatwo, a kiedy przez jego błąd tracisz ważne punkty, to slogany pokroju „błędy są częścią futbolu” masz głęboko w dolnej części kręgosłupa. Lepiej jednak zacisnąć zęby, niż – zupełnie jak na jakichś międzyszkolnych zawodach – całą winę za porażkę zrzucić na sędziego. Nie ma sensu spijać z ust Cristiano Ronaldo żale o pracy sędziego. Lepiej zapytać: gdzie ty byłeś, Cristiano, jak grali w niedzielę na Santiago?
/Bartek Stańdo/