Pojedynek ZZP: Arsenal vs Liverpool

Mecze pomiędzy tymi dwoma drużynami to zawsze prawdziwe spektakle. Najsłynniejszy z nich, to oczywiście ten z 21 kwietnia 2009 roku, kiedy to Benayoun wpakował piłkę do siatki rywali w 93 minucie i spowodował, że wcześniejsze 4 bramki Arshavina dały Arsenalowi zaledwie remis. 21 grudnia 2014 roku to Skrtel okazał się zbawcą i również w doliczonym czasie gry odebrał „Kanonierom” 3 punkty. Ale nie zawsze mecze tych drużyn kończyły się wyłuskanymi remisami. Często owe spektakle przeradzały się w horrory. Arsenal potrafił pozbawić Rodgersa złudzeń o top4 w wygranym 4-1 spotkaniu. A była to wspaniała zemsta za to, co „The Reds” zrobili sezon wcześniej. Te 20 pierwszych minut i 4-0 na tablicy wyników już na zawsze pozostanie w pamięci fanów obu ekip. W poniedziałkowy wieczór możemy się więc spodziewać fenomenalnego przedstawienia. Obsada aktorska wyśmienita, reżyserzy na poziomie, teatr wspaniały. Jeszcze tylko jedna sprawa – dla kogo skończy się to happy-endem?

Odpalający działa „Kanonierów” – Mateusz Musik

To nie powinno w ogóle podlegać jakiejkolwiek dyskusji. Arsenal to absolutny pewniak w tym spotkaniu i tylko armagedon, lub powrót do składu Liverpoolu Wielkiego „SuperMario” może uchronić zespół z Anfield Road od porażki. Zagadką pozostać może jedynie wymiar kary. Jak bowiem zatrzymać taką siłę ofensywną? Lovren i spółka w poniedziałek czuć się będą, jak Amerykanie podczas wojny w Wietnamie. Nieśmiało będą rozglądać się po boisku w oczekiwaniu na to, z której strony padnie strzał. Wachlarz możliwości w ekipie Wengera jest w końcu ogromny. A to Alexis Sanchez ze snajperską precyzją wpisze się na listę strzelców, a to Ramsey pośle pocisk z artylerii, który rozerwie siatkę bramki Mignoleta, a to Giroud pojawi się nagle znikąd i ukąsi (nie mylić z wybrykami Luisa Suareza) rywala w najmniej oczekiwanym momencie. A nad wszystkim czuwać będzie generał Ozil. Niemiec w spotkaniu z Crystal Palace pokazał, że jest w wyśmienitej formie, a okres adaptacyjny z Premier League dobiegł już definitywnie końca. Jeśli w poniedziałek ten kreatywny pomocnik zagra podobnie, to Liverpool będzie się mógł jedynie zastanawiać, jak wyjść z twarzą po tak bolesnej porażce.

Pojedynek ZZP Sanchez

Najważniejszy aspekt przemawiający za Arsenalem, to stadion. Liverpoolowi kompletnie nie leży rola gościa w tej konkretnej konfrontacji. Na dziewiętnaście ostatnich meczów między tymi dwoma drużynami na stadionie „Kanonierów”, ekipa z Merseyside wygrała JEDNO SPOTKANIE!. Powiedzieć, że to mało, to jak nic nie powiedzieć. Nie wyobrażam sobie więc, aby obecny Liverpool, w obecnej formie, poprawił teraz tę niechlubną statystykę. No ale statystyki nie grają, przejdźmy do istotniejszej rzeczy.

A jest nią niewątpliwie osoba managera – Brendana Rodgersa. Nie jest to zły trener, ale nie oszukujmy się – w meczach z czołowymi drużynami (lub, jak kto woli, w ważnych meczach) Brendinho najzwyczajniej w świecie zawodzi. Zdarzają się przebłyski, czasem „The Reds” zagrają świetny mecz, ale jest to zaledwie mały procent w stosunku do licznych porażek. Wystarczy przytoczyć końcówkę poprzedniego sezonu. Liverpool gonił rywali, notował progres i pojawił się nawet cień szansy na zajęcie na koniec miejsca w top4. Przyszły jednak kluczowe mecze z Manchesterem United i Arsenalem. Oba przegrane z kretesem uświadomiły już chyba każdego kibica na świecie w tym, że Rodgers nie umie wygrywać istotnych batalii.Wenger natomiast jest na fali po ostatnim przełamaniu w konfrontacji z Mourinho i to właśnie ten fakt może się okazać w poniedziałkowy wieczór istotnym elementem victorii „The Gunners”.

 

Z czerwonej części Merseyside – Jacek Walkiewicz

Liverpool konsekwentnie nie daje szans kolejnym rywalom. Mimo, że nie odnosi spektakularnych zwycięstw, to jednak na razie stuprocentowa skuteczność daje podopiecznym Brendana Rodgersa dużo powodów do optymizmu. Pod nieobecność Sturridge’a, dobrze ze swoich zadań wywiązuje się Christian Benteke, który być może właśnie jest tym brakującym elementem układanki Liverpoolu. Z pewnością wyjazd na Emirates podziała na niego mobilizująco, ponieważ nie od dziś znana jest jego sympatia do „Kanonierów”. Dwa zwycięstwa na samym starcie ligi dały Liverpoolowi dużo pewności siebie, a ta będzie niezwykle istotna na tak trudnym terenie, jakim niebywale jest Emirates. Podoba mi się również dyspozycja Philippe Coutinho. Brazylijczyk jest asem w rękawie Rodgersa. Potrafi z niczego zrobić zagrożenie, siejąc popłoch swoimi błyskotliwymi dryblingami oraz kreatywnymi podaniami. Doskonale wiemy, że potrafi również popisać się atomowymi uderzeniami zza pola karnego. Jego niekonwencjonalny sposób gry pozwala mu stworzyć sobie przewagę i według mnie, jest to w tej chwili jeden z najlepszych pomocników w Premier League. Warto przypomnieć tu pierwsze trafienie Liverpoolu z tego sezonu:

https://www.youtube.com/watch?v=ejK6d1yw5BY

Arsenal natomiast w swoich dwóch pierwszych meczach totalnie nie był w stanie przekonać postronnych kibiców do swojej gry. Katastrofalna dyspozycja w meczu z West Hamem, a także męczarnie z Crystal Palace nie dają powodów do szukania w „Kanonierach” faworytów do zwycięstwa w tym jakże istotnym meczu. Liverpool na fali zwycięstw może odnieść kolejne, i nieważne jest to, że gra na trudnym terenie. W tej chwili dla „The Reds” liczy się powrót na właściwą ścieżkę i ogranie Arsenalu jest jak najbardziej wykonalne. Zwłaszcza, że Liverpool musi zmazać tę ogromną plamę z zeszłego sezonu, jaką niewątpliwie była porażka 4:1 z drużyną Arsene’a Wengera. To właśnie te czynniki pozwalają pozytywnie myśleć o poniedziałkowym starciu gigantów. Tak naprawdę ciężko wysuwać konkretne wnioski raptem po dwóch pierwszych meczach. Jednak w mojej ocenie, to podopieczni Rodgersa są faworytami w tym pojedynku.

Mateusz Musik

Benteke rzeczywiście już udowodnił, że będzie z niego na Anfield pożytek. Ale żeby zrobić coś z Arsenalem, Belg potrzebować będzie wsparcia. A gdzie go w Liverpoolu szukać? Ibe gra póki co tragicznie i niemal każdy swój drybling lub dośrodkowanie kończy stratą. Lallana potrafi przejść koło meczu niezauważony, chyba, że ktoś zwraca uwagę na te jego magiczne piruety robione w miejscu. Firmino wciąż nie ma ogrania meczowego, co widać było w meczu z Bournemouth. Pozostaje zatem Coutinho. Taka siła ofensywa może okazać się za słaba na Arsenal.

Ofensywa nie powala, a co dopiero można powiedzieć o defensywie. Tutaj to mamy paradoks. Liverpool notuje dwa czyste konta na start sezonu, a kibice „The Reds” właśnie w obronie dostrzegają największe problemy. Teoretycznie najlepszy stoper drużyny – Mamadou Sakho – dwukrotnie znajduje się poza kadrą meczową. W składzie natomiast lata największa zmora poprzedniego sezonu, czyli Dejan „lider” Lovren. A co najgorsze, nie jest to obecnie najsłabsze ogniwo! Największą niewiadomą jest Martin Skrtel. Słowak to na chwilę obecną tykająca bomba. Gubi krycie, niepewnie rozgrywa piłkę, a każdy stały fragment dla rywali powoduje szybsze bicie serca każdego kibica Liverpoolu. I to nie dlatego, że Skrtel nie radzi sobie w grze w powietrzu, wręcz przeciwnie – jest w tym elemencie gry świetny. Jego problem polega na tym, że lubi w polu karnym próbować nowych dyscyplin, a za ulubioną wybrał sobie zapasy. Póki co Słowakowi się upiekło, ale któreś takie jego głupie zachowanie w końcu skończy się rzutem karnym dla rywali. Powiedz mi więc, jak „The Reds” mają myśleć o korzystnym rezultacie z taką obroną?

 

Jacek Walkiewicz

Drogi Mateuszu, to prawda, defensywa Liverpoolu na kolana nie powala, jednak tutaj warto zwrócić uwagę na liczbę straconych bramek – Liverpool nadal wychodzi na czysto, zaś Arsenal w zaledwie dwóch meczach dał sobie wbić aż trzy! Z czego dwie nie powalającemu na kolana West Hamowi, na dodatek na własnym boisku. Tutaj zwrócę uwagę na Petra Cecha, który jak na razie nie pokazuje pełni swoich możliwości i jest mocno elektryczny w swoich poczynaniach bramkarskich. Obrona „Kanonierów” też zatem nie jest wcale taka mocna, jakby się mogło wydawać. Atutem Arsenalu jest na pewno silniejsza pomoc, jednak „The Reds” z pewnością będą dążyli do konsekwentnej gry w Londynie. Do tej pory skuteczność Liverpoolu jest mordercza. Ibe jest młodym zawodnikiem i z pewnością może okazać się naturalnym następcą Sterlinga. Widać w nim ogromny potencjał, choć przyznam Ci tu rację – na takie mecze ten zawodnik jeszcze nie jest w pełni gotowy. Co do Firmino – choć to dopiero pierwsze kroki Brazylijczyka w Premier League, to jednak gołym okiem widać, że może być z niego bardzo wartościowy gracz pierwszego składu. Wydaje mi się, że za Liverpoolem stoi przede wszystkim wałkowana przeze mnie konsekwencja. Co zaś tyczy się Arsenalu, zupełnie nie przekonuje mnie atak. Giroud może bronić się statystykami, nie jest to jednak gracz, na jakiego zasługują „Kanonierzy”. W Liverpoolu jest zaś Benteke, który zaczyna przypominać tego Benteke, jakiego pamiętamy w szczycie formy podczas jego gry dla Aston Villi. Przekonywał mnie już w sparingach, ostatnio zdobył bramkę w lidze i z pewnością na tym nie spocznie. Jeżeli chodzi o poszczególne formacje, biorąc pod uwagę oczywiście obecną formę, to jedynie w pomocy rysuje się wyraźna przewaga Arsenalu. Renesans formy przeżywa Mesut Özil, który ostatnio zabłysnął zabójczo wysokim procentem celnych podań, do formy powraca Alexis Sanchez, jednak nie wydaje mi się, żeby to wystarczyło na stwierdzenie, że Arsenal jest stuprocentowym faworytem tej potyczki. Dzisiejszy mecz wcale nie musi być jednostronny i zapewniam Cię, że Liverpool tanio skóry nie sprzeda i z pewnością na jutro nie spogląda pełen bojaźni, cytując rosyjskiego romantycznego poetę, Michała Lermontowa.

Podsumowanie:

Mateusz Musik

Arsenal ma w tym meczu wiele do udowodnienia. Zwycięstwo z Crystal Palace nie zamazało w pełni tej wielkiej wpadki z pierwszej kolejki. Liverpool na Emirates zdaje się być więc idealną ofiarą do tego, aby pokazać wszystkim, że przedsezonowe szepty o walce o mistrzostwo nie były wyssane z palca i mają swoje pokrycie w rzeczywistości. Być może masz rację i Arsenal ma przewagę tylko w pomocy, ale w takich meczach to właśnie dominacja w środku pola może się okazać najistotniejszym elementem.

Jacek Walkiewicz

Z kolei Liverpool na pewno łatwo nie odpuści. Drużyna „The Reds” będzie chciała kontynuować swoją dobrą serię z początku sezonu i nie może się obawiać Arsenalu. Do tego dochodzi chęć zmazania wielkiej plamy sprzed roku. Analizując ostatnie poczynania tych drużyn, uznaję zatem, że Liverpool wcale nie jest skazany na pożarcie. Wszystko tak naprawdę zweryfikuje boisko, zatem na rozwiązanie zakładu musimy poczekać do wieczora i trzymam Cię za słowo, jeżeli tylko moje przypuszczenia się sprawdzą, stawiasz mi kolejkę Blue Labela 🙂

Czekamy na Wasze opinie związane z poniedziałkowym hitem!

[poll id=”109″]