5 powodów dla których warto oglądać tę kolejkę BPL

1. Naprawdę duży mecz

Piękno tej ligi ukazuje nam się po raz kolejny. Nowa kolejka i nowy hit. United zmierzy się z Arsenalem, a za atrakcyjnością spotkania przemawiać będą nie tylko marki obu ekip, ale i miejsce w tabeli – pierwsze „Czerwonych Diabłów” i czwarte (o ironio!) Arsenalu.

Nieco gorzej będzie, gdy zerkniemy na ostatnie spotkania tych drużyn, a konkretniej – gdy zerkniemy na Ligę Mistrzów. A jest na co popatrzeć. Arsenal to bije tam wszelkie rekordy. Nie wiem, może Wenger założył się z kimś, że odpadnięcie w fazie grupowej jednak jest wykonalne, może zawodnicy chcieli podnieść sobie poprzeczkę, celowo dostając baty, by później w heroiczny sposób awansować i udowodnić Europie, jacy to oni są niesamowici. Istnieje też taka możliwość, że „Kanonierzy” są zwyczajnie za słabi na walkę na dwóch frontach, lub, jak kto woli, na walkę z potęgami z Grecji i Chorwacji. Ależ wyzwanie!

United idzie nieco lepiej. Wygrana, do tego z wymagającym rywalem i pokonanie samego Lorda to spory wyczyn. Tam też jednak nie jest kolorowo (niemal, jak na Łazarskim). Trzy punkty po dwóch meczach w przynajmniej teoretycznie łatwej grupie szału nie robi. No ale wracajmy do Anglii, no bo przecież to tam zmierzą się ci dwaj delikwenci.

W spotkaniach tego typu wynik zawsze jest nie do przewidzenia.Choćby nie wiem jak nie szło jednym czy drugim, to spotkanie może mieć tyle zwrotów akcji, że nawet 8-0 by mnie nie zdziwiło (8-2 już widzieliśmy). Może znowu sędzia postanowi stać się głównym aktorem w tym show, może ponownie zobaczymy przebłyski mizernych w tym sezonie Sancheza i Hazarda? Odpowiedź poznamy już w niedzielę.

2. Naprawdę jeszcze większy mecz

Arsenal może kopać z United, ale derby to jednak derby. A te Merseyside, to dopiero prawdziwy crem de la crem ligi angielskiej. Starcie ekip, których siedziby oddalone są od siebie o niecałe dwie mile. Starcie ekip, które od lat toczą między sobą wojnę i to nie tylko na płaszczyźnie czysto piłkarskiej. I choć w ostatnich latach stosunki między nimi uległy mocnej poprawie, to ten, kto spodziewa się nudnego meczu bez emocji, niech wyjdzie i zamknie za sobą drzwi. Tutaj nie ma mowy o nudzie! Sam fakt, że starcia tych dwóch drużyn widziały najwięcej czerwonych kartek (aż 20) w historii, powinien mówić wiele. Smaczku dodatkowo może dodać kolejna statystyka, mówiąca o tym, że w ostatnich ośmiu meczach na Goodison Liverpool poległ zaledwie jeden raz. A czy może być dla Evertonu lepsza okazja na poprawienie tego niechlubnego faktu?

Po raz pierwszy od wielu lat zaobserwujemy sytuację, w której to ekipa z Anfield Road nie będzie faworytem, wbrew temu, co mówi wirtuozerski Rodgers. Fatalna gra i fatalne rezultaty Liverpoolu zmniejszają ich szanse do minimum. Szczególnie po czwartkowym występie w Lidze Europy. No bo jak wyjaśnić to, że drużyna aspirująca do top4 nie może pokonać piątej drużyny ligi szwajcarskiej? Do tego drużyny, która jest w głębokim kryzysie i jej sam właściciel beszta zawodników w mediach. Za Liverpoolem – poza wracającym do zdrowia i formy Sturridgem – nie przemawia absolutnie nic.

Everton zapomniał już o kompromitacji z poprzedniego roku i znowu gra atrakcyjnie i skutecznie. Piąte miejsce chyba idealnie odzwierciedla ich start w tym sezonie. Brak dwóch kluczowych bocznych obrońców nie stanowił problemu. Do tego świetni Lukaku, Kone i Barkley zapewniający zdobycze bramkowe. Na własnym obiekcie Everton powinien sobie poradzić z zabójczą taktyką Rodgersa, no ale to derby…

3. Łabędzi śpiew?

Tak wychwalaliśmy Swansea, a tu co? A tu lipa. Ostatnie trzy mecze i żadnego zwycięstwa. Remis z Evertonem możemy jeszcze tłumaczyć, tym bardziej, że gra była niczego sobie. No ale dostawać lanie od Watfordu i Southamptonu, który również nie zachwycał w tym sezonie? Coś tu jest nie tak. Ten idylliczny obraz na Liberty Stadium zdaje się ulegać zmianie. Była sielanka, a tu trzeba wziąć się do roboty, bo dolna połówka tabeli, w jakiej znajduje się Monk i przyjaciele, z pewnością nie jest tym, co zadowoli kibiców.

W niedzielę Swansea podejmie u siebie Tottenham. Brak trzech punktów w tym spotkaniu wielką tragedią może jeszcze nie będzie, szczególnie po efektownym zwycięstwie „Kogutów” nad City, ale jest to również idealny moment na przełamanie fatalnej passy. Nikt bowiem „Łabędzi” dokarmiać nie będzie, o punkty trzeba będzie powalczyć samemu.

4. Dajcie mi tego wincyj!

Jeszcze rok temu był waleczny. Gotów oddać serce za klub. Nie odstawiał nogi i harował jak wół na boisku. Brakowało jednak goli. Teraz dorzucił do swojego pakietu skuteczność. Efekt? Lider w klasyfikacji króla strzelców. Zaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że Vardy ma w rewelacyjnym starcie Leicester udział większy od Mahreza, no ale statystyki i efektowność Algierczyka będą temu przeczyć.

W ostatnim ligowym spotkaniu „Lisy” doznały pierwszej porażki. Sam Jamie jednak mógł opuszczać plac gry z uniesioną głową. Dwa gole z Arsenalem (a otarł się on nawet o hattrick) to nie jest czyn, którego dokonuje się na co dzień. Anglik jest obecnie jednym z najlepszych napastników w Premier League. Połączenie pracowitości, o której wspominałem wyżej, i skuteczności spowodowały, że powstał potwór. Potwór pola karnego i na miejscu Norwich, kolejnego rywala Leicester, poważnie bym się obawiał.

5. Czas na oddech Jose?

Kto mógłby sobie wyobrazić, że po siedmiu kolejkach Mistrz Anglii będzie znajdował się na czternastej pozycji w tabeli, a do liderów z Manchesteru tracił osiem punktów? Sam Jose Mourinho nie mógł przewidzieć tak fatalnego startu, a porażka z FC Porto w Lidze Mistrzów w środku tygodnia na pewno nie poprawiła nastrojów The Blues. „The Special One” będzie musiał mocno wziąć się w garść, jeżeli marzy jeszcze o obronie mistrzowskiego tytułu, a w dalszej perspektywie o kolejnych latach spędzonych na stanowisku menedżera Chelsea.

W najbliższej kolejce nadarza się całkiem dobra okazja do przełamania, bowiem na Stamford Bridge przyjeżdża Southampton, które co prawda w poprzedniej kolejce zdołało pokonać Swansea w stosunku 3:1, ale na przestrzeni całego sezonu nie imponowało wcale wybitną formą. Dla Mourinho będzie to także okazja do nadrobienia nieco dystansu do czołówki, której duża część mierzy się w starciach bezpośrednich i może pogubić kilka oczek.