1. Zaczaruję Twój świat, jestem czarodziejem. I stało się. Zstąpił Klopp do Liverpoolu i pod postacią „The Normal One” wygrał mistrzostwo dla naszego zbawienia. Amen. Ej, ej, chwila. Nie galopuj tak prędko.
Spójrzmy prawdzie w oczy – Liverpool ma swojego Mesjasza, to fakt. Ale czy ten domniemany zbawiciel, okaże się być zbawcą w pełnym tego słowa znaczeniu? Mit obalony. Nie wiemy zupełnie nic. Nie wiemy, czy Jurgen Klopp podoła pracy na Wyspach, gdzie warunki pracy menadżera są nieporównywalnie trudniejsze. Tutaj nikt nie czeka pięć lat na zbudowanie sukcesu no chyba, że nazywasz się Arsene Wenger albo Alex Ferguson. Tutaj nikt nie da Kloppowi aż takiej ilości czasu choć, paradoksalnie, trafił on w takie miejsce, gdzie właściciele lubią przytrzymać trenera na stołku. Nawet jeśli jest on wszem i wobec uznawany za pośmiewisko.
Czarodzieja rodem z Niemiec czeka tak naprawdę cholernie trudne zadanie. Patrząc na początek sezonu, to będzie ono nawet trudniejsze niż to które czekało na Kloppa w BVB. Już na samym stracie pracy z „The Reds” Jurgen spotyka zaporę w postaci Tottenhamu. A to dopiero wierzchołek góry lodowej.
2. Derby nie do końca zwyczajne. West Ham – Crystal Palace. Ot, taki mecz jakich w Londynie pełno. Tym razem tak nie będzie, z jednego prostego powodu – pod poszewką „przeciętniactwa” drużyny te ukryły nowe pokłady energii, które pozwalają im na znajdowanie się kolejno na 6 i 4 pozycji w tabeli. Zupełnie nieźle jak na dotychczasowych średniaków.
Nie ma co jednak chwalić dnia przed zachodem słońca, obrońcy przed końcem meczu, a Southampton przed końcem ligi. Mimo tego najbliższe spotkanie pozwoli nam udzielić odpowiedzi na pytanie, która z tych dwóch drużyn prezentuje się lepiej w obecnym sezonie. Który menedżer potrafi wykręcić coś ponad 200% normy.
3. It’s time to say goodbye? Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem ani nawet panem Rutkowskim, żeby stwierdzić, że Chelsea w tym sezonie prezentuje się… topornie. Dopiero 16 pozycja w ligowej tabeli, dość słaba postawa w Lidze Mistrzów (hehehe Chelsea ratuje honor angielskich klubów…a nie, jednak nie) czy znane już wszystkim doskonale wariactwo Jose Mourinho.
Jeśli wierzyć, a nie polecam tego czynić, zagranicznej gazecie jaką jest Independent, to Portugalczyk „stracił” szatnię. Stracił też troszkę kasy, bo FA ukarała go grzywną w wysokości 50 tysięcy funtów za oskarżenia płynące pod adresem sędziów z meczu „The Blues” z Soton. Swoją wypowiedzią stracił Mourinho także coś więcej. Szacunek. Popadanie w hipokryzję jest przykrą domeną utalentowanego szkoleniowca. Jeśli nie zmieni się to w krótkim czasie, jeśli Mourinho nie przestanie „zdejmować obciążenia z zespołu”, to Abramowicz zrobi coś innego. Zdejmie jedną osobę z listy płac. Zgadnijcie jaką.
Najbliższa kolejka przyniesie nam starcie jego podopiecznych z Aston Villą. I tutaj nie ma już nic. Tutaj następuje kropka. Każdy wie jaki powinien być rezultat tego starcia. Ale zawsze może znaleźć się ktoś, kto tego nie wie, przyjdzie i to zrobi.
4. Loyal Printer Man. Wbrew oczekiwaniom internetowych hejterów Big Sam nie trafił do Liverpoolu, a do osieroconego przez Dicka Advocaata Sunderlandu. „Czarne Koty” trafiły więc w trenera dobrze dopasowanego do klubu o takich inspiracjach. Nikt nie oczekuje od zespołu ze Stadium of Light gry w europejskich pucharach. Tutaj każdy modli się o utrzymanie w lidze, byle jakim stylem. A to Sam umie robić wyśmienicie.
Najbliższa kolejka przyniesie nam starcie właśnie tej drużyny z West Bromem. West Bromem. West Bromem Tony’ego Pulisa. Tony’ego Pulisa. Matko, obudźcie mnie jak piłka spadnie na ziemię.
5.Święty nad świętymi. Southampton miało już raz swojego Boga – był nim legendarny Matthew Le Tissier. O człowieku instytucji nie ma co się zbytnio rozwodzić. Wystarczy podać tylko suche liczby – 16 lat w szeregach „Świętych”. 456 meczów w ich barwach. Do tego niebagatelna liczba 161 bramek. Ręce same składają się do oklasków.
Jednakże kibice Soton nie mają zamiaru żyć historią, w przeciwieństwie do innych (tak, patrzę tutaj w kierunku Merseyside) i już szykują sobie kogoś, przynajmniej w małym stopniu, równie doskonałego co ich legenda. Na wykuty ciężką pracą tron zmierza Włoch. Piłkarz-baletnica – Grazziano Pelle.
Mistrz rozwałki i terroru czynionego z takim wdziękiem i lekkością, jakoby buldożer tańczył, idealnie w rytm, „Jezioro Łabędzie” Czajkowskiego. Tutaj siła miesza się z gracją, tworząc mieszankę iście wybuchową dla tych, którzy próbują stanąć jej na drodze.
Pelle znowu pokazuje, że jest prawdziwym liderem Soton. No ale, rozumiecie państwo sami, nazwisko zobowiązuje. Mam przeczucie, że w starciu z „Lisami” nie będzie inaczej. Pelle rozbłyśnie niczym gwiazda z przeboju Zenka Martyniuka.