Była sielanka, zachwyt, a nawet walka o mistrzostwo. Jest zażenowanie, szok i modły o czwarte miejsce. Ostatnia porażka Liverpoolu z Watfordem nawet największych optymistów sprowadziła na Ziemię. Na powierzchnię wypłynęły wszelkie wady i niedociągnięcia. Obecny obraz nie pozwala więc kibicom „The Reds” myśleć o wysokim miejscu, a zmusza do refleksji. Ile czasu zajmie Kloppowi zbudowanie na Anfield czegoś wielkiego i czy w ogóle jest to jeszcze możliwe?
Po wspomnianej dotkliwej porażce, publicznie wypowiedział się były zawodnik Liverpoolu – Graeme Souness. Legenda Anfield Road nie szczędziła słów: Uważam, że piłkarze nie są wystarczająco dobrzy i przed nimi wiele pracy. Zanotowali okropny początek meczu, a zamiast czuć złość, to zaczęli użalać się nad sobą. Pomijając wszystkie wymówki, czy linia obrony jest wystarczająco mocna? Tego nie da się szybko naprawić. Mają kilku przyzwoitych graczy, niektórzy mogą poprawić się, ale czeka ich długa droga. Ciężko jest się z tą wypowiedzią nie zgodzić. Defensywa Liverpoolu jak kulała, tak kuleje. Nathaniel Clyne po świetnym początku powoli dostosowuje się do reszty zespołu i poza solidną grą w obronie (choć też nie zawsze) nie wnosi nic. Mamadou Sakho do tej pory był nadzieją na lepsze jutro, jednak mecz z Watfordem pozostawił rysę na jego wizerunku. Możemy się jedynie zastanawiać, czy koszmarny występ był wyłącznie efektem niedawnej kontuzji, czy też Francuz nie jest rewelacyjnym stoperem, jak zwykło się mówić. Temat sabotażysty Skrtela lepiej przemilczeć. Z jasnych stron, o dziwo, znajduje się Dejan Lovren i Alberto Moreno. Hiszpan zaliczył wyraźny postęp. Wciąż nie jest to jednak poziom, jaki prezentować powinien lewy obrońca w klubie, który ma zamiar walczyć o najwyższe cele. No ale obrona to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Sezon 2014/2015 był dla „The Reds” tragiczny, jeśli chodzi o ilość bramek. Przyczyną tego faktu nie była jednak skuteczność. Druga linia nie była po prostu kreatywna. Brakowało asyst, czy stworzonych szans. Zagrożeniem nie były stałe fragmenty, kontry, czy ataki pozycyjne. Miało to ulec zmianie w obecnej kampanii. Ściągnięto m.in. Milnera, czy Firmino. Szczególnie w Brazylijczyku pokładano ogromne nadzieje. Ten jednak póki co zawodzi na całej linii. Nie jest w tym zresztą osamotniony. Najlepiej o tym świadczy następująca statystyka – w obecnym sezonie najwięcej szans na zdobycie bramki partnerom z drużyny stworzył…Alberto Moreno. Lewy obrońca, kreatywniejszy od Coutinho, Firmino, czy Lallany. Rodzi to pytanie – czy to Hiszpan tak świetnie czuje się na połowie rywala, czy to ofensywni pomocnicy są tak bardzo bezproduktywni w ataku. Skłaniałbym się ku drugiej opcji.
Pozostaje nam formacja odpowiedzialna za strzelanie goli. Tutaj jednak nie doszukiwałbym się większej winy. O ile kontuzje Sturridge można było przewidzieć, tak roczna absencja Ingsa jest już zaskoczeniem. Pozostała więc para Belgów. Od Origiego wymagać nie można na chwilę obecną pokaźnej liczby bramek. Nie można też tego robić w przypadku Benteke. Ostatnio spadła na niego fala krytyki i doszło nawet do sytuacji, w której spora część kibiców liczy na to, że plotki o rzekomym zainteresowaniu jego osobą ze strony Chelsea są prawdziwe. Rzeczywiście były zawodnik Aston Villi zaliczył ostatnio serię gorszych występów, jednak tak, jak wcześniej wspominałem – problem leży gdzie indziej. Brak kreatywności ze strony Coutinho, czy Lallany powoduje, że Belg najczęściej znajduje się w trudnych sytuacjach, lub w ogóle ich nie ma i musi sam stworzyć sobie sytuację bramkową. Na Anfield udowodnił już, że nie jest przeciętnym grajkiem i zalecałbym fanom Liverpoolu, aby dali mu jeszcze czas i wstrzymali się z ciągłymi komentarzami na temat stylu, do którego on nie pasuje.
Sumując jednak całą kadrę Liverpoolu dojść możemy jeszcze do jednego prostego wniosku. Brakuje tu klasowych zawodników. Zaryzykowałbym stwierdzeniem, że na Anfield obecnie nie ma ani jednego zawodnika tego pokroju. Coutinho potrafi pięknie uderzyć, ale na dobrą sprawę nie udowodnił jeszcze swojej wielkości. Mianem klasowego zawodnika określa się bowiem gracza, który potrafi wziąć na swoje barki drużynę, lub po prostu grać na świetnym poziomie przez dłuższy okres czasu. Sturridge? Jest klasowym napastnikiem. Nie ulega to wątpliwości. Nie mam już jednak pewności, czy wciąż jest w Liverpoolu. Prędzej można powiedzieć, że jest dobrym znajomym klubu. Ot, wpadnie sobie od czasu do czasu, zagra mecz, po czym wróci do wiecznej rehabilitacji. Na siłę można by tu jeszcze wspomnieć o Hendersonie, ale „klasowy gracz” to nie jest jeszcze raczej określenie opisujące Anglika. J.W. Henry musi więc sypnąć groszem, aby w kadrze znalazło się paru zawodników tej jakości.
Wszystkie te problemy są spokojnie do rozwiązania i wymagają tylko i aż jednego – czasu. Niemiecki szkoleniowiec dostał to, co dostał i logicznym jest, iż potrzebuje on wielu okienek transferowych. Z kolejnymi miesiącami powinno wyglądać to lepiej. Klopp, w przeciwieństwie do Rodgersa, może bowiem posługiwać się własnym nazwiskiem w trakcie negocjacji i nie musi prosić Gerrarda o pomoc. Ciekawe tylko, czy, tak jak Rodgers, będzie musiał prosić kibiców o jeszcze trochę cierpliwości podczas budowy swojej ekipy heavy-metalowej.