5 powodów, dla których warto oglądać tę kolejkę BPL

1. Ostatnie tchnienie pewnego Holendra.

Absolutny upadek Manchesteru United. Gra która miała elektryzować, elektryzuje ale nie przeciwników. Ona elektryzuje piłkarzy United, którzy zastanawiają się co tak właściwie wyprawiają.

Nie udaje się nic. Nie udaje się obrona – prócz Smallinga nie ma osoby, która w tym sezonie nie zawodziła. Nie postarał się nawet wielki bohater poprzedniego sezonu David de Gea. Źle jest w pomocy, dość powiedzieć, że najlepszym zawodnikiem z tej formacji możemy nazwać Fellainiego. A napastnik? Nie wiem czy ktoś taki w tym klubie jeszcze istnieje. To dość smutne, że najlepszy klub w erze Premier League gra tak, że pękają oczy. Mam nieodparte wrażenie, że jeśli Kazik teraz tworzyłby piosenkę „Polska” to zamiast pisać o dworcach w Kutnie, wspomniałby o grze United.

Nowa przyszłość ma nadejść już niebawem. Wyrzucenie Holendra wydaje się być kwestią dni, a może nawet godzin. Podejrzewam nawet, że jeśli Stoke City okaże się być zbyt mocne dla Manchesteru United to będzie to równoznaczne z natychmiastowym pozbawieniem Louisa posady. Kto jednak miałby zastąpić doświadczonego szkoleniowca? A no na przykład Jose Mourinho, który jeśli ufać TalkSport, jest już po słowie z włodarzami United. Taką zmianę przyjmie każdy w Manchesterze… No dobra, każdy w czerwonej części miasta.

2. Chłopcy to są w agencji, my jesteśmy młode Szerszenie. 

Każdy podnieca się Leicester, niektórzy wspominają o Crystal Palace, szkoda jednak że mało kto pamięta o ekipie Watfordu.

Tu gdzie szaleje Odion Ighalo, tu gdzie Liverpool leje się tak po mordzie, że zostawia się odbitą całą rękę, tu gdzie Nyom wyrasta na jednego z najlepszego obrońców ligi, tu gdzie został zatrzymany marsz West Hamu, tu gdzie Flores pokazuje, jak zbudować prawdziwy ekstraklasowy zespół z beniaminka, tu gdzie rozwiany został sen Aston Villi. Miasteczko szaleńców.

Teraz z tymi dziwakami, bo jak inaczej nazwać beniaminka, który gra tak, jak należy, czyli krótko mówiąc – nie robi Queens Parku? Dziwacy, odbiegnięcie od normy. No więc do tych właśnie ludzi zmierza Chelsea. Chelsea lekko odrodzona. Pod wodzą Gussa Hiddinka, udało się wygrać z Sunderlandem, a cały zespół, noktobysiętegospodziewałnaprawdę, prezentował dość wysoki poziom. Geniusz taktyczny trenera? Absolutna rewolucja kadrowa? Nie, nie, nie. Po prostu podziałało zwolnienie Mourinho. Zawodnicy osiągnęli swój cel. W tej kwestii Premier League przypomina Ekstraklasę. Zawodnicy, którzy zwalniają menadżerów. Brzmi znajomo, nie?

3. Albo teraz, albo nigdy.

Po prostu Aston Villa albo się przełamie albo śmiać się z nich będzie nawet Derby County.

Klub ten jest czerwoną latarnią ligi i to w przeciwieństwie do Leicester sezon temu zupełnie zasłużenie. Nie prezentują nam panowie z Birmingham zupełnie nic. Są zbieraniną zawodników nie tworzących w żadnym wypadku kolektywu. Ich gra nie przystoi żadnemu zespołowi, który występuje w angielskiej ekstraklasie. Doprawdy, lepiej już chyba obejrzeć Bolton w Championship niż kolejne śmieszne próby Rudyego Gestede czy Jacka Grealisha, pojawiającego się na boisku między jedną i drugą libacją, zostawiając w barach całą jakość. Ot kolejny wielki brytyjski talent szkoda tylko, że w mieście Black Sabbath nikt się już nie śmieje.

Szanse dla The Villains w następnej kolejce są całkiem spore. West Ham ostatnio mocno wyhamował i w ostatnich pięciu meczach zdobył zaledwie 4 punkty. Słabiutko biorąc pod uwagę fakt, że mierzyli się ze Swansea, Manchesterem United, West Bromem, Stoke City i Tottenhamem, z czego tylko Spurs wyglądają w tym sezonie naprawdę dobrze. Szanse są, ale Aston Villa musi pokazać się w taki sposób, w jaki prezentuje się ich klubowy przydomek. Muszą zaprezentować lwi charakter.

4. Chodzi Lisek koło drogi. 

Po sobotniej wizycie na Goodison Park przebiegły rudzielec (nie chodzi o Jacka Colbacka ani Steve’a Sidwella) powraca do miasta Beatlesów, by wykraść z grzędy Jürgena Kloppa cenne 3 punkty. Jak na lidera przystało podchodzi on do tego zadania bez większego stresu, a patrząc na to, jakie stadiony udało mu się obrabować w tym sezonie, mecz z Liverpoolem nie wydaje się być wymagającym wyzwaniem.

„The Reds” grają w ostatnim czasie fatalnie. Nie dość, że zespół ma wielki problem z konstruowaniem akcji ofensywnych, to gra obronna wygląda jeszcze słabiej. Długo wyczekiwany powrót Mamadou Sakho, dający nadzieję na poprawę sytuacji, sprawił fanom z Merseyside chyba największy zawód od poślizgnięcia Stevena Gerrarda na Stamford Bridge. Po obejrzeniu popisów Francuza i jego kolegów, Mahrez i Vardy pewnie założyli się o liczbę strzelonych goli na Anfield. Dodatkowo Simon Mignolet i Adam Bogdan dostarczyli w ostatnim czasie całkiem sporo materiału do kompilacji bramkarskich pomyłek.

Podczas gdy „The Normal One” głowi się nad ustawieniem bloku defensywnego bez Skrtela i Lovrena, Claudio Ranieri czeka tylko, by wystawić swoja żelazną jedenastkę. Jedyną nadzieją dla Liverpoolu wydaje się być możliwa absencja lidera klasyfikacji strzelców, ale przy dobrej dyspozycji Okazakiego i to może nie wystarczyć. W normalnych okolicznościach mówilibyśmy także o magii The Kop, ale jak pokazują ostatnie spotkania, gra przed własną publicznością nie ma większego wpływu na podopiecznych Kloppa. Z drugiej strony piłkarze z Anfield pokazali na Etihad czy Emirates, że na spotkania z najlepszymi potrafią wycisnąć z siebie 110 procent możliwości. Piszę to z bólem serca, ale Leicester przystępuje do tego spotkania jako zdecydowany faworyt. W Premier League nigdy nie można być pewnym rezultatu przed końcowym gwizdkiem, ale ewentualne zwycięstwo gospodarzy tym razem będzie niespodzianką. Starcie Sakho i Toure z ofensywą Lisów może skończyć się jak zderzenie z malucha rozpędzonym pociągiem. Scouserom pozostaje na razie wiara, czyli to o co prosił Jürgen na początku swojej przygody z klubem.

5. Najpierw Wy, teraz my.

To jest nasz czas. Nasz rok. I nie, nie nazywamy się Liverpool FC. Arsenal, wiecie wiecznie czwarci i te śmieszne żarciki na temat klubu i osoby Arsene Wengera. Karuzela śmiechu, dokazywanie i ogólne heheszki przy rodzinnym stole. Dobrze jednak, że wreszcie znalazł się taki Mesut Ozil i powiedział STOP, teraz chcę wam coś przekazać.

To wybitny święty Mikołaj, a jego worek jest wypchany po brzegi prezentami dla Aarona Ramseya, Oliviera Giroud i pozostałych „Kanonierów”. Niemiec który wreszcie zaczął udowadniać, że potrafi w tej brzydkiej, smutnej i szarej Anglii grać w sposób piękny. Dzięki jego postawie zyskała też cała liga, bo obejrzeć mecz dla niego to żaden wstyd ani dziwota. Zasługi gracza Arsenalu zostały nawet docenione przez Oxford, który wprowadził specjalny zwrot do swojego oficjalnego słownika.

New Oxford Dictionary. 1. Ozil /O?zil/ verb~(sb) (in/ with sth); to help somebody do something. To assist. Example in a sentence: We will do all we can to ozil (assist) you Example 2 : Somebody Ozil Manchester United with a good coach?

Na brawa zasługuje także Olivier Giroud. Gracz nazywany drewnem, sześcianem, blokiem, bryłą i całą masą innych geometrycznych przymiotów w tym sezonie utarł nosa prawie każdemu. Francuz pokazał na co go stać. Udowodnił nie tylko swoją wartość w lidze, ale także zaprezentował się trenerowi narodowej reprezentacji, który teraz nie będzie musiał specjalnie przejmować się absencją Benzemy. Wydaje się nawet, że nie ma czego Deschamps żałować. Olivier może być jeszcze lepszy.

Wszystko to sprawia, że Arsenal zaczął węszyć w poszukiwaniu szczęścia. Oczywiście nawet fani „Kanonierów” nie są takimi entuzjastami, żeby mówić o mistrzostwie, ale biorąc pod uwagę, że najbliższe starcia podopiecznych Wengera to mecze z Soton, będącym w nie najlepszej formie, Bournemouth, grającym doprawdy przeciętnie i Newcastle, które jest po prostu Newcastle, przyszłość maluje się dość kolorowo. Leicester może na swym rudym grzbiecie poczuć pierwszy delikatny dreszcz.