Zakończyła nam się w końcu saga transferowa z niesfornym Lewisem Grabbanem w roli głównej. Były już zawodnik Norwich dopiął swego i po dwóch latach wraca do Bournemouth – miejsca, w którym jego nazwisko tak na dobrą sprawę po raz pierwszy zaistniało w profesjonalnym futbolu. Podobnie, jak biblijny syn marnotrawny, miał lepsze i gorsze chwile podczas swojej tułaczki, ostatecznie jednak wraca z nieco podkulonym ogonem do ojca jego sukcesu – Eddiego Howe’a. Tylko czy na Dean Court znajdzie się jeszcze dla niego miejsce?
Poprzednią obecność w szeregach „Wisienek” Grabban może wspominać bardzo dobrze. Wtedy to jego talent wręcz eksplodował. Awansował z drużyną do Championship i w dwa sezony zdobył łącznie 35 bramek. Tak znakomity rezultat mógł być wyłącznie zapowiedzią transferu do lepszego zespołu. Tym bardziej, że w kontrakcie Anglika z jamajskimi korzeniami widniała klauzula wykupu wynosząca 3 miliony funtów. Grzechem było z takiej oferty nie skorzystać. Ostatecznie skusiło się na nią Norwich City. Początek zwiastował owocną współpracę. Lewis Grabban, mimo licznych kontuzji, strzelał ważne bramki i walnie przyczynił się do powrotu „Kanarków” do najwyższej klasy rozgrywkowej.
Na tym kończymy jednak nieco wyidealizowany obraz. Przejdźmy do konkretów. Już pierwsze mecze w Premier League zdołały skutecznie zniechęcić Grabbana do otoczenia. Wybawienie miało nadejść momentalnie. Jego powrotem zainteresowane było bowiem Bournemouth. Problem w tym, że zainteresowania nie przejawiał Alex Neil – menedżer Norwich. Angielski napastnik postanowił więc wziąć sprawy w swoje ręce. W dniu meczu z Rotherham w ramach Capital One Cup opuścił hotel, w którym przebywała reszta kadry i ogłosił, że na to spotkanie jest „niedostępny”. Rozwścieczyło to oczywiście trenera, cały sztab, ale największa złość ogarnęła fanów zespołu, szczególnie tych, którzy wybrali się na to wyjazdowe spotkanie. Do transferu tak, czy owak nie doszło, a przebiegły zawodnik został ukarany zawieszeniem i grzywną. Sam Alex Neil skomentował niedawno tę sytuację: Oczywiście zdarzają się takie sytuacje, w których zawodnik, słysząc plotki transferowe, zaczyna krążyć myślami nie tam, gdzie trzeba, a sercem potrafi już być z inną drużyną. Kiedy dochodzi do takiej sytuacji, masz na prawdę trudne zadanie, gdyż starasz się wyciągnąć z zawodnika, co najlepsze, ale on nie jest już odpowiednio skupiony i zmobilizowany. Tak właśnie było w przypadku Lewisa. Nie było już szansy na naprawienie tego, miarka się przebrała. Grabban zdołał się jeszcze w niewielkim stopniu zrehabilitować. Bramka na wagę remisu z Arsenalem nie zamazała jednak plamy, jaką po sobie zostawił. Jego dni na Carrow Road były już policzone.
W zimowym okienku dokonało się to, na co tak czekał 28-letni napastnik. Bournemouth wyłożyło niecałe 8 milionów funtów, a Norwich nie zamierzało już stawać na drodze. Zresztą po co mieliby to robić? Właśnie dokonali wyśmienitej transakcji. Można by nawet rzec, że trafiło się ślepej kurze ziarno. W dodatku ziarnem tym nieźle zainwestowano. Za tą kwotę kupiono bowiem Stevena Naismitha, człowieka, którego fanom angielskiej piłki raczej nie trzeba przedstawiać. Alexowi Neilowi wyszedł więc interes rodem z Wall Street, czego nie można powiedzieć o drugiej stronie negocjacji. Bournemouth zakupiło bowiem parę dni wcześniej innego napastnika – Benika Afobe za horrendalną sumę 12. milionów funtów. Łącznie więc w 3 dni poszło ok. 20 milionów i aż strach pomyśleć, co się stanie, jeżeli „Wisienki” spadną w tym roku z ligi.
Wracając jednak do naszego bohatera, Grabban był zachwycony powrotem. Obiecał, że dołoży wszelkich starań, aby pomóc zespołowi nie tylko w walce o utrzymanie, ale i w późniejszym „zadomowieniu się” w Premier League. Pozytywne odczucia miał również menedżer Bournemouth Eddie Howe, choć już na starcie ostrzegł napastnika: Cieszymy się z jego powrotu. Lewis stał się z pewnością lepszym graczem, choć musi wiedzieć, że my również staliśmy się przez ten czas lepszym zespołem. Nie ma więc na powitanie utuczonego cielęcia. Próżno też szukać wytrawnego przyjęcia. Jest natomiast szansa, być może nawet ostatnia, na to, aby Lewis Grabban udowodnił, że poziom Premier League go nie przerasta.