Za nami półfinały Pucharu Anglii. Kolejny raz nie zabrakło emocji i niespodzianek. Po wielu wyczerpujących rundach rozgrywek finalistami zostali… Arsenal Londyn oraz Hull City.
Wigan Athletic – Arsenal Londyn 1:1 (karne 2:4)
„Kanonierzy”, których gra ostatnio bardzo rozczarowuje (a czasem wręcz żenuje) nie popisali się po raz kolejny. Mimo wygranej i awansu do ostatniego etapu FA Cup, drużyna nie zaprezentowała się najlepiej. Tym samym zespół udowodnił, iż jego pozycja w tabeli Premier League nie jest zbiegiem nieszczęśliwych wydarzeń, a efektem drastycznego spadku formy i braku jakichkolwiek ambicji i woli walki. Wbrew pozorom podopieczni Wengera nie walczyli o awans z łatwym, przewidywalnym rywalem. Piłkarze znów trafili na groźnego rywala, wcześniej „Kanonierzy” mierzyli się z Liverpoolem, który gładko ograli 2:1, po nim trafili na „cichego zabójcę” – Everton, który również pokonali i to aż 4:1. Wigan, mimo że występuje o jedną klasę rozgrywkową niżej, jest obrońcą tytułu i nie bez powodu dotarł aż do półfinału, eliminując po drodze m. in. Manchester City. „The Latics” otrzymywali ogrom wsparcia z trybun, niestety nawet to nie pomogło zawodnikom Wigan awansować do finału. Główną przeszkodą okazał się być po raz kolejny bramkarz „Kanonierów” Łukasz Fabiański. Polak broni dostępu do bramki Arsenalu już od kilku rund FA Cup i za każdym razem spisuje się znakomicie. Jeśli Arsenal Londyn zatryumfuje w tych rozgrywkach, wyrówna rekord Manchesteru United, który wznosił puchar jedenastokrotnie.
Pierwsza połowa spotkania była nudna i rozczarowująca. Sądziłam, że nie mający już szans na jakiekolwiek inne trofeum Arsenal zdoła wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu i umiejętności, jednak każda akcja podopiecznych Wengera kończyła się niecelnym strzałem lub dobrą interwencją Scotta Carsona. Dwie groźne sytuacje stworzył Yaya Sanogo, lecz nie przyniosły one zamierzonego skutku. Chaos, chaos i jeszcze raz chaos. Do tego brak pomysłu na dostanie się w pole karne rywala, stosującego agresywny skuteczny pressing. „Kanonierzy” zostali zmuszeni do wycofania na własną połowę i bezradnie wymieniali między sobą kolejne podania. Całość przypominała nic nie znaczący sparing. Aż do gwizdka kończącego pierwszą połowę meczu nie wydarzyło się na murawie nic spektakularnego, nawet imponujący pressing zawodników Wigan nie przyniósł oczekiwanych efektów. Zdecydowanie większe emocje mogliśmy poczuć przełączając na TVN, gdzie emitowano „Kuchenne rewolucje” z Magdą Gessler w roli głównej.
Początek drugiej połowy przebiegał identycznie jak pierwsza część spotkania. Oczy same się zamykały, usta otwierały do ziewania, a tłukąca talerze Gesslerowa zachęcała do zmiany kanału. Sytuacja zmieniła się godzinę po rozpoczęciu spotkania na DW Stadium. Callum McManaman przeprowadził kolejny groźny rajd prawą stroną boiska, zszedł do środka, a kiedy już znalazł się w polu karnym Arsenalu, został powalony przez Pera Mertesackera. Sędzia nie miał żadnych wątpliwości i podyktował rzut karny. Wigan wykorzystało jedenastkę. Łukasz Fabiański wyczuł co prawda intencje Jordiego Gomeza, ale mimo to nie dał rady obronić dobrego uderzenia Hiszpana. Po tym wydarzeniu gra nieco się ożywiła, to samo można powiedzieć o wiwatujących trybunach. Aż do 83’ minuty „The Latics” potrafili utrzymać prowadzenie i w miarę upływu czasu wydawało się, iż to właśnie ta drużyna po raz kolejny zagra w finale FA Cup. Jednak szansę na awans przywrócił „Kanonierom” niemiecki obrońca winny poprzedniego gola. Po dośrodkowaniu Chamberlaina niepilnowany w polu karnym Mertesacker strzałem głową zrehabilitował się za sprokurowany rzut karny. Ten zawodnik, pragnąc zrehabilitować się jeszcze bardziej, oddał jeszcze w końcówce meczu groźny strzał głową, jednak futbolówka przeleciała nad poprzeczką. Aż do 95’ minuty meczu sytuacja nie uległa zmianie, widać było, że obydwie drużyny wolą wyjść zmotywowane na dogrywkę, niż ryzykować utratę bramki i odpadnięcie z rozgrywek.
Dogrywka przypominała pierwszą połowę – ponownie groźne akcje Sanogo, świetna defensywa Wigan i dobre interwencje bramkarza gospodarzy. Nie zmieniło to jednak wyniku spotkania i o tym, kto awansuje do finału Pucharu Anglii, zadecydowały rzuty karne. Bohaterem „Kanonierów” został wspomniany wcześniej Łukasz Fabiański. Polak obronił strzały Caldwella i Collisona, czym zapewnił swojej drużynie zwycięstwo. Szkoda, że ten zawodnik jest tylko zmiennikiem Wojciecha Szczęsnego, Fabiański jest w świetnej formie, co udowodnił też w meczach z Liverpoolem i Evertonem. Jestem przekonana, że gdyby Polak dostawał więcej szans w drużynie Wengera, lub zmienił klub na taki, gdzie byłby numerem 1, zyskałby miano zawodnika światowej klasy. Jeśli jednak sytuacja nie ulegnie zmianie, jedyne, co zyska bramkarz, to odleżyny na tyłku od siedzenia na ławce i miano „bohatera FA Cup”.
A tak po meczu wypowiedział się Arsene Wenger: Po meczu kamień spadł mi z serca. Byliśmy do tego spotkania pod dużą presją. Zgodnie z moimi oczekiwaniami mecz był bardzo trudny. Wigan to dobrze zorganizowana drużyna, która bazuje na świetnym przygotowaniu fizycznym. Gra w finale Pucharu Anglii na pewno będzie miłym uczuciem. Wydaje mi się, że każdy o tym marzy. Miejmy nadzieję, że do końca sezonu będziemy podążać drogą zwycięstw.
Nie zabrakło też komentarza dotyczącego Łukasza Fabiańskiego: Łukasz rozegrał bardzo dobry mecz. Według mnie to bardzo dobry bramkarz, co udowodnił w spotkaniu z Wigan. Jednym z jego atutów jest to, że jest bardzo szybki. Dla nas to dobry prognostyk na przyszłość, bo mamy dwóch solidnych zawodników na pozycji bramkarza.
[sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=d2AEPWRKMKk” width=”640″ height=”400″ /]
Hull City – Sheffield United 5:3
Drugi z meczów odbył się zgodnie z tradycją w ostatnich latach na Wembley, gdzie „Tygrysy” reprezentujące Premier League podejmowały trzecioligowe „Szable” i zakończył się on istnym gradem goli. Mimo tego, iż, zgodnie z przydomkiem, ataki zespołu gości były ostre i kąśliwe, nie udało się mu awansować do finału. „Tygrysy” nie nadziały się na „Szable”, wręcz przeciwnie, agresywnie je pożarły. W całości. Należy się jednak gościom pochwała, drużyna, choć reprezentująca angielskie League One, radziła sobie do tej pory świetnie i raz za razem pokonywała teoretycznie silniejszych rywali, jak np. drugoligowe Nottingham czy Charlton. Tym razem zabrakło umiejętności oraz odrobiny szczęścia. Lub magii Bramall Lane – stadionu, na którym miały miejsce poprzednie wygrane. Czarny koń turnieju przestał nim być. „The Blades” są czterokrotnymi tryumfatorami Pucharu Anglii, ostatni raz wznosili to trofeum w 1925 roku i na piąty sukces w FA Cp będą musieli jeszcze trochę poczekać.
Strzelcy goli:
0:1 Baxter 19′
1:1 Sagbo 42′
1:2 Scougall 44′
2:2 Fryatt 49′
3:2 Huddlestone 54′
4:2 Quinn 67′
4:3 Murphy 90′
5:3 Meyler 90+3′
Źródło statystyk: meczyki.pl
/Sylwia Siry/