Znowu zabraknie jednej bramki?

Już jutro o 20:45 usłyszymy pierwszy gwizdek sędziego Cüneyta Çakıra na Emirates Stadium i rozpocznie się spotkanie 1/8 Ligi Mistrzów pomiędzy londyńskim Arsenalem i katalońską Barceloną. Według ekspertów, dziennikarzy, zagorzałych kibiców oraz kompletnych laików Kanonierzy nie mają w tym dwumeczu absolutnie żadnych szans. Sceptycznie do tej potyczki podchodzą nawet fani drużyny Wengera, wśród których próżno szukać optymistycznych dla ich ukochanej drużyny prognoz. Tak więc, czy Arsenal ma jakiekolwiek szanse w pojedynku ze światowym gigantem? A może do awansu znów zabraknie jednej bramki?

Poprzednie lata

Historia pokazuje, że Arsenal potrafi się wspiąć na wyżyny swoich możliwości w decydujących momentach, gdy jest już pod ścianą i ciężko znaleźć choćby małe światełko w tunelu na happy end. Przykładów jest kilka. W sezonie 2010/11 w tej samej fazie rozgrywek co teraz, drużynie z Emiartes Stadium został wylosowany ten sam rywal, z którym zmierzą się już jutro. Warto przypomnieć, że skład Kanonierów był wtedy zupełnie inny niż w tym sezonie. Wystarczy wspomnieć, że w ich bramce stał wtedy młody i zupełnie nieopierzony Wojciech Szczęsny, a bramkarz w tak ważnych meczach, to przecież jedna z najważniejszych postaci. Polak zaprezentował się jednak przyzwoicie i wpuścił tylko jedną bramkę. Arsenal za sprawą Arshavina i van Persie’go strzelił je dwie i zwyciężył. Dokonał rzeczy, wydawałoby się, niemożliwej. Trzy tygodnie później na Camp Nou Barcelona wygrała 3:1 i awansowała do kolejnej rundy, ale londyński zespół nie przyniósł wstydu Premier League i walczył w dwumeczu jak równy z równym.

Rok później, w 1/8 finału Kanonierom został wylosowany zespół Milanu. Rossoneri w pierwszym spotkaniu rozgrywanym na San Siro rozbili swoich rywali 4:0 i w rewanżu nikt nie dawał londyńczykom żadnych szans. Ci jednak podnieśli się z kolan, pokazali hart ducha i wygrali 3:0. Co prawda zabrakło jednej bramki, aby doprowadzić do dogrywki, ale znowu wstydu nie przynieśli.

Jeszcze ciekawsza historia spotkała kibiców z Londynu w sezonie 2012/13. Znowu po fazie grupowej przyszedł czas na ciężkiego przeciwnika, podobnie jak dwa lata wcześniej. Tym razem Gianni Infantino dolosował Arsenalowi Bayern Monachium. Pierwszy mecz na Emirates Stadium zakończył się rezultatem 1:3 i znowu nikt nie dawał żadnych szans Wengerowi i jego drużynie. Tym czasem już w 3. minucie rewanżu gola strzelił Olivier Giroud i na Allianz Arena zrobiło się gorąco. Kibice Bayernu byli zaniepokojeni, ale ich poziom adrenaliny we krwi podniósł do granic możliwości Laurent Koscielny, który w 86. minucie strzelił drugą bramkę dla Kanonierów i od tego momentu tylko jedno trafienie dzieliło Arsenal od ćwierćfinału. Ponownie się nie udało, ale po raz kolejny był to dobry występ londyńskiej drużyny.

W kolejnym sezonie los znowu połączył Arsenal i Bayern. Tym razem niemiecka drużyna awansowała z większym zapasem, ale nie możemy powiedzieć, że monachijczycy zmiażdżyli swojego rywala. Bardzo ważna była czerwona kartka dla Wojciecha Szczęsnego w pierwszej połowie spotkania na The Emirates. W dziesiątkę ciężko było walczyć z perfekcyjną drużyną z Monachium. Rok temu Kanonierzy trafili na dużo łatwiejszego rywala w 1/8 niż w kilku poprzednich latach. Francuskie Monaco nie powinno sprawić Anglikom wielkich problemów, ale stało się inaczej. Francuzi awansowali, a Arsenalowi zabrakło oczywiście jednej bramki.

Mimo, że faza pucharowa tego sezonu w wykonaniu Kanonierów dopiero przed nami, to mamy już przykład ich dobrego spotkania z dużo lepszym przeciwnikiem z tego sezonu. Chodzi oczywiście o grupową potyczkę z wspomnianym wcześniej Bayernem w Londynie. Arsenal był po dwóch niespodziewanych porażkach z Dynamem Zagrzeb i Olympiakosem, i aby mieć jeszcze szansę na awans do 1/8, musiał zdobyć jak najwięcej punktów w dwumeczu z monachijczykami. Po bardzo dobrym meczu drużyny Wengera w defensywie i golach Oliviera Giroud oraz Mesuta Özila w ostatnim kwadransie, londyńska drużyna zdołała pokonać giganta Pepa Guardioli nie tracąc przy tym bramki.

Faworyt jest jeden

Wszystkie te wspomnienia wcale nie muszą dawać dodatkowych szans Arsenalowi w tegorocznej konfrontacji. Zdecydowanym faworytem dwumeczu pozostaje ekipa Jose Enrique i do jutra nic się w tej kwestii nie zmieni. Oczywiście rezultaty z przed kilku lat mogą dodawać motywacji zawodnikom Kanonierów, ale Barcelona jest w chwili obecnej tak perfekcyjna, że nie wydaje się, aby Arsenal miał z nią jakiekolwiek szanse. Tylko, że w poprzednich latach też się tak wydawało…

Blaugrana w tym sezonie w lidze hiszpańskiej strzeliła 67 bramek i straciła 20. Z dużą przewagą prowadzi w tabeli i wyprzedza madryckie Atletico oraz Real. Dla porównania Arsenal w tym sezonie Premier League strzelił 41 goli i stracił 23, zajmuje trzecie miejsce w lidze. Ostatnimi czasy drużyna Wengera ma duże problemy z wykańczaniem akcji, a przecież jutro nie będą mieli ich bez liku, jeżeli wejdą już w pole karne przeciwnika, to będzie trzeba strzelać. Barcelona z kolei strzela aż miło i nie ma żadnych problemów z wykończeniem. Trio Messi, Suarez i Neymar jest w stanie strzelić gola w każdej akcji i pokonywać rywali różnicą nawet kilku bramek.

Czy gospodarze jutrzejszego spotkania mają według was szansę na awans, albo chociaż na dobry wynik w spotkaniu u siebie? Zostaną kompletnie zmiażdżeni przez katalońskiego giganta czy może znowu zabraknie im jednej bramki?