Starcia w środku tygodnia przyniosły nam naprawdę wiele emocji. Potknęło się przecież Leicester, które zremisowało z West Bromem, szansy nie wykorzystały jednak Arsenal i Tottenham. Oba londyńskie zespoły przegrały swoje mecze. A to nie wszystko – nie wolno bowiem zapominać o pogromie Manchesteru City, którego dokonał Liverpool. Wobec tej sytuacji weekendowe zmagania będą niosły ze sobą wielkie nadzieje zarówno na podtrzymanie passy, jak i na obranie właściwego kierunku.
Uwagę z pewnością przyciąga starcie Chelsea i Stoke City. Mistrzowie Anglii z poprzedniego sezonu są drużyną zupełnie nie do poznania od kiedy przejął ich Guus Hiddink. Są bowiem bardzo sumienni – nie robi im żadnej różnicy czy grać będą z Manchesterem United czy z Watfordem. W obu meczach zagrają zapewne na bardzo zbliżonym poziomie i w obu osiągną zadowalający rezultat. Niemożliwe? A jednak. Passa meczów bez porażki twa już od 12 spotkań. Nikt w tym sezonie nie miał takiej serii, nawet Leicester City. Teraz jednak ciężej niż zwykle będzie utrzymać się na fali. Oponentem podopiecznych Holendra będzie przecież zespół, który nie stracił ani jednego punktu od trzech kolejek. Takim wynikiem może poszczyć się jeszcze jedna drużyna. Jest nią oczywiście Chelsea. Ktoś w końcu będzie zmuszony do zakończenia serii. Pozostaje zadać tylko pytanie – kogo zasmuci to bardziej?
Dwie drużny, które nie tak dawno były solidnymi kandydatami do grania w europejskich pucharach teraz naprawdę mocno się stoczyły. Jedna z nich nie wygrała aż od 11 kolejek. Zamiast 33 oczek zdobyli… całe cztery. Okropna postawa Crystal Palace spowodowała, że klub ze stolicy Anglii powędrował z szóstej lokaty na czternastą. Tak źle nie gra absolutnie nikt, a ostatnie mecze są jakby potwierdzeniem moich słów. Bo o ile potknięcia z Chelsea czy Manchesterem City można Orłom wybaczyć, to porażki z West Boromem,Bournemouth czy Aston Villą wcześniej, zakrawają o kpinę. Jednakże trzeba wreszcie zakończyć ten marsz żałobny i zacząć zdobywać punkty. A kiedy mają to zrobić jeśli nie w starciu z Liverpoolem? Podopieczni Alana Pardew ostatni raz przegrali z The Reds w 2013 roku. Dość powiedzieć, że wówczas prawie nikt nie słyszał o Jamiem Vardym.
W dół zaczęło zjeżdżać także Southampton. O ile nikt nie rozpaczał po porażce 1:2 z zespołem The Blues, to wynik 0:2 w starciu z Wisienkami jest już dużym rozczarowaniem. Fraser Forster był skałą, ale tylko do czasu. W końcu skapitulował i teraz każdy już wie, że Anglika jednak da się złamać. Nie ma rzeczy niezniszczalnych i golkiper Świętych jest na to dowodem. Tym razem podopiecznym Ronalda Koemana przyjdzie zmierzyć się z ekipą Sunderlandu. Drużyną, która po wielotygodniowej wegetacji w strefie spadkowej, teraz wzbiła się do góry i wycliła znad niej swą głowę. Co prawda, od Newcastle United i Norwich City dzieli ich bardzo cienki mur w postaci lepszej różnicy bramkowej, ale w trzech ostatnich kolejkach pokazali, że potrafią walczyć do końca. Doszło nawet do tego, że w końcówce ostatniego spotkania do bramki trafił Fabio Borini. Są więc w Premier League rzeczy, które ciągle nas zaskakują.
Jest jednak spotkanie, które elektryzować nas będzie bardziej niż wszystkie inne. Wielkie Derby Londynu. Tottenham i Arsenal. Jedna z najbardziej porywających rywalizacji w historii angielskiego futbolu, teraz będzie miała swój dalszy ciąg i będzie to spotkanie naprawdę istotne dla ostatecznego układu tabeli. Niesie więc to pewien ciężar historyczny, bo Spurs w erze Premier League nigdy nie byli wyżej niż ich sąsiedzi zza miedzy. W tym sezonie jest na to wyjątkowo dobra okazja. Ostatnie dwa mecze Kanonierów są bowiem naznaczone solidną dozą wstydu i niesumienności. Przegrali przecież z Manchesterem United, które było mocno poturbowane kontuzjami. Co więcej ośmieszył ich chłopak, o którym nikt przed czwartkowym wieczorem z Ligą Europy nie słyszał. Okazję na rehabilitację mieli jednak w meczu ze Swansea City. Nie jest przecież tajemnicą, że zespół z Walii prezentuje się w tym sezonie wyjątkowo słabo. Nie przeszkodziło to jednak w niczym. Arsenal przegrał i to spotkanie, a podopieczni Guidolina cieszyli się z pierwszej wygranej od czterech spotkań. Jednakże piłkarze Wengera mieli na tyle szczęścia, że Tottenham również zaliczył lekką wpadkę. W innych derbach Londynu przegrał z West Hamem 0:1. Mieli oni jednak sporą zaliczkę, bo poprzednie cztery spotkania wygrali na dużym luzie. Obecna forma pozostawia więc wiele do życzenia szczególnie u Kanonierów. Jest jednak inny, dużo większy problem. Derby opuszczą Petr Cech i Laurent Koscielny. Opoki defensywy Arsenalu teraz się wykruszyły i zostawiły ogromny wyłom dla machiny Pochettino.
Wreszcie można skoncentrować się na aktualnym liderze Premier League. Leicester City będzie podejmowane przez Watford w meczu, który zakończy sobotnią serię spotkań. Będzie to też mecz, w którym oba te zespoły spróbują wrócić na właściwe dla siebie tory. W ostatniej kolejce obie drużyny zgubiły punkty. Lisy po bardzo widowiskowym spotkaniu zaledwie zremisowały z trzynastym West Bromem, a Szerszenie w ostateczności uległy Manchesterowi United. Spora w tym jednak zasługa Odiona Ighalo, który zmarnował więcej sytuacji niż David de Gea obronił. Kto wie czy to właśnie nie Nigeryjczyk był najsłabszym ogniwem w ostatnim meczu. Teraz przyszła jednak pora na rehabilitację, bo nikt nie chce przecież patrzeć jak strzelec 14 goli w tym sezonie nagle traci swoją magiczną moc. Nikt nie chce oglądać także utraty magicznej mocy przez Leicester City, za którym stoi cała rzesza fanów nie kibicująca Arsenalowi, Tottenhamowi bądź Manchesterowi City.