Forma napastników Reprezentacji Anglii na ostatniej prostej przed Euro jest wręcz niesamowita. Zarówno Harry Kane jak i Jamie Vardy odgrywają kluczowe role w swoich klubach i przewodzą ligowej klasyfikacji strzelców, a dodatkowo strzelają jak na zawołanie w meczach sparingowych kadry. Pozwoliło to uwierzyć Anglikom, że ich zespół może zajść bardzo daleko, ale przede wszystkim zapoczątkowało dyskusję czy Wayne Rooney jest jeszcze Synom Albionu potrzebny.
Po fatalnych Mistrzostwach Świata z 2014 roku obraz angielskiej kadry diametralnie się zmienił. Mowa tu nie do końca o dużych zmianach jednostkowych, bowiem spora część piłkarzy którzy w Brazylii przegrywali z Włochami, pojedzie w tym roku na Euro, ale przede wszystkim o ostatecznym zejściu ze sceny starej gwardii, złotego pokolenia które miało podbijać światowe boiska w narodowych barwach, ale ostatecznie notowało niepowodzenie za niepowodzeniem. Jasne stawało się przesłanie mówiące, że czas na nową siłę i świeżą krew, która miała pomóc Hodgsonowi w stworzeniu skutecznej mieszanki młodości z doświadczeniem, a wszystko to pod przewodnictwem łącznika i nowego kapitana Wayne’a Rooneya.
Na wstępie trzeba oczywiście zaznaczyć, że abstrahując od całej tej brytyjskiej dyskusji na temat kapitana Manchesteru United, Rooney jeżeli tylko będzie zdrowy, to do Francji pojedzie i zagra rzecz jasna w pierwszym składzie. Zapytacie pewnie gdzie, skoro zarówno Kane jak i Vardy grają koncertowo, a Alli spisuję się znakomicie grając za wysuniętym napastnikiem. Chociażby w środku pomocy czy na skrzydle, co już przecież niejednokrotnie widzieliśmy, między innymi właśnie na Mundialu. Jeżeli ktoś wierzy więc, że Wazza podczas Euro usiądzie na ławce rezerwowych, to bardzo grubo się myli, ponieważ Hodgson będzie chciał za wszelką cenę upchnąć go na boisku. To on mianował go kapitanem i to on musi wziąć w tym przypadku odpowiedzialność za swoje czyny. Przecież ewentualna zmiana posiadacza opaski przed samym turniejem, wiązałaby się z całkowitym podważeniem swoich kompetencji, czego na pewno nie możemy oczekiwać. Jeżeli jednak mamy już jasne spojrzenie na sytuację, pozostaje zadać sobie pytanie: co oznacza to dla drużyny?
To bardzo znamienne, że Rooney który nie tak dawno kończył 30 lat jest powszechnie postrzegany jako główny problem kadry i traktowany w zasadzie jak piąte koło u wozu. Przecież teoretycznie dla piłkarza może być to najlepszy wiek, kiedy solidny już bagaż doświadczeń nie krzyżuje się jeszcze z rychłym spadkiem możliwości fizycznych. Niestety w przypadku Anglika spadek ten nadszedł znacznie szybciej niż powinien, oczywiście na własne życzenie. Dla nikogo nigdy nie było tajemnicą, że Wayne nie będzie piłkarzem, który jak Ryan Giggs zdoła grać na najwyższym poziomie do 40. roku życia. Część obrońców Anglika powie pewnie, że to ze względu na ilość lat rozegranych na najwyższym poziomie i najwyższej intensywności, co oczywiście może mieć jakiś swój niewielki udział, ale czynnikiem decydującym o zjeździe Rooneya jaki obserwujemy od dobrych trzech sezonów, jest przede wszystkim jego podejście do własnego ciała i sposób w jaki prowadzi się po za boiskiem.
Powszechnie wiadomo przecież, że Anglik wracał do klubu z dodatkowymi kilogramami po wszelkich, nawet niewielkich przerwach od treningów. Niejednokrotnie żalił się na ten temat Sir Alex Ferguson, żalili się selekcjonerzy Reprezentacji, a plażowe zdjęcia z oponką Rooneya to przecież chleb powszedni dla angielskich brukowców. Ciekawego wywiadu udzielił kiedyś Mick Clegg, który w Manchesterze United odpowiadał za przygotowanie fizyczne. Przyznał, że nigdy nie mógł nakłonić piłkarza do zwiększenia intensywności ćwiczeń na siłowni. Wayne nienawidził ciężarów i zawsze powtarzał, że jest tutaj aby grać w piłkę, a nie pracować na siłowni. Czy kogokolwiek dziwi więc teraz, że w wieku 27 czy 28 lat zaczął tracić swoje największe atrybuty, a co raz częściej pojawiają się zupełnie nowe kontuzje? Talent i umiejętności to jedno, ale jeżeli naprawdę chce się osiągnąć sukces, trzeba oddać temu całego siebie, co Clegg porównał oczywiście do Cristiano Ronaldo. Czy Wazza mógł osiągnąć poziom Portugalczyka? Oczywiście, że tak ale tylko jeżeli zaangażowałby się tak mocno jak on.
I to nie jest też tak, że tylko w kadrze jego pozycja wśród kibiców stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Również na Old Trafford coraz częściej kwestionuje się jego przydatność i zastanawia nad ewentualnym transferem do Chin czy MLS. Oczywiście tutaj sytuacja jest całkowicie inna, bo pewnie że w samej Premier League znajdziemy dziesiątki lepszych piłkarzy na tej pozycji, ale rzadko ktokolwiek z nich jest Anglikiem, a prawdopodobnie żaden nie będzie taki marketingowym strzałem w dziesiątkę jak Rooney. Nie zmienia to jednak w najmniejszym stopniu faktu, że kiedy wybiega na boisko w klubie, bardzo rzadko niesie to za sobą jakikolwiek pożytek, nie licząc oczywiście krótkiego okresu dobrej dyspozycji strzeleckiej, którą przerwała mu kontuzja, dlatego też dyspozycja Anglika lada dzień wznawiającego treningi jest wielką niewiadomą.
Wracając już jednak do tematu kadry narodowej, nie zwracając uwagi jak wyglądał rok 2015 w klubie, Rooney poprowadził swoją drużynę do zwycięstwa w grupie, zgarniając komplet punktów, a on sam pobił rekord legendarnego Sir Bobby’ego Charltona i stał się najlepszym strzelcem w historii Reprezentacji Anglii. Czy ktokolwiek wylicza mu jeszcze dzisiaj, że cztery z siedmiu bramek jakie zdobył w eliminacjach padły po strzałach z rzutu karnego? Czy może ktoś pamięta, że to bramki z San Marino czy Estonią pozwoliły stanąć na piedestale? Oczywiście, że nie. Liczy się tylko i wyłącznie fakt, że jego pozycja w drużynie narodowej urosła do jeszcze większych rozmiarów. Kadry bez Rooneya nie wyobrażają sobie także jego koledzy. Co chwilę słyszymy kolejne wypowiedzi piłkarzy, które wybijają komukolwiek z głowy, żeby pomijać go przy ustalaniu pierwszego składu, a co dopiero przy selekcji nazwisk, które udadzą się do Francji.
Czy piłkarz jest jednak w stanie realnie zaoferować coś swojej drużynie na boisku? Pewnie nie, no może oprócz doświadczenia czy zdjęcia presji z kluczowych ogniw zespołu. Próżno wierzyć bowiem w zbawienny wpływ jeżeli chodzi o formę, ale to raczej kwestia tylko i wyłącznie przewidywań. Nikt nie wie przecież w jakiej kondycji będzie po kontuzji i jak zaprezentuje się w ostatnich meczach przed turniejem. Można jednak stwierdzić z dużą pewnością, że Wayne jest zawodnikiem, który na wielkich turniejach raczej ginie, no może nie uwzględniając Mistrzostw Europy z 2004 roku, więc naprawdę ciężko wierzyć, że tym razem będzie inaczej. Ja przyznam szczerze, że Hodgsonowi bardzo mocno współczuję bo znajduję się pomiędzy przysłowiowym młotem a kowadłem. Dla dobra drużyny będzie chyba jednak lepiej, kiedy grać będą zawodnicy w formie, a doświadczenie i wsparcie będzie płynęło z ławki rezerwowych. Roy to jednak człowiek specyficzny i łatwo domyślić się, jaka będzie jego ostateczna decyzja.