Fiorentina miała być gwarantem gry w sezonie poprzedzającym Mistrzostwa Europy. W Dortmundzie nie było dla niego miejsca, więc musiał odejść. Na początku włoskiej przygody mogło się nawet wydawać, że plan wypali. Jednak potem coś się popsuło.
Kuba Błaszczykowski, bo o nim mowa, w ostatnim sezonie przeszedł drogę z nieba do piekła. Do Fiorentiny przychodził jako solidny pomocnik, doświadczony wieloletnią grą w czołowym klubie Bundesligi.
Zaczął dobrze. Już w swoim drugim występie w Serie A zdobył bramkę w wygranym 2:0 spotkaniu z Bologną. Był jednym z podstawowych graczy układanki trenera Paulo Sousy. Włoscy dziennikarze zachwycali się grą Polaka, a w połowie października ubiegłego roku, Fiorentina podała informację, o chęci wykupienia Kuby z BVB.
Piękny sen skończył się miesiąc później. 30-latek nie zagrał już 8 listopada w meczu z Sampdorią, powodem niegroźny uraz stopy. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Błaszczykowski wyjechał na zgrupowanie reprezentacji, gdzie przygotowywał się z resztą kadrowiczów do dwóch spotkań towarzyskich: z Islandią i Czechami. Pierwsze z nich, z Islandczykami, odbyło się 13 listopada. Już w 12. minucie Kuba opuścił murawę, a zastąpił go Maciej Rybus. Jak podał sztab medyczny reprezentacji, doszło do naderwania mięśnia dwugłowego lewego uda. Absencja miała potrwać miesiąc. Następnego dnia zawodnik Fiorentiny opuścił zgrupowanie i wrócił do klubu, gdzie miał podjąć leczenie.
Kontuzja utrudniła sytuację Polakowi nie pierwszy raz. Kuba opuścił pięć ligowych spotkań, podczas których konkurenci do miejsca w składzie grali w najlepsze. Federico Bernardeschi mocno pracował na to, aby zostać w składzie, kiedy wypożyczony z Dortmundu rywal będzie zdrowy. W meczu z Chievo Włoch zaliczył 2 asysty.
Kuba wrócił na początku stycznia, na spotkanie z Palermo. Zagrał 30 minut i zdobył jedną z bramek. Na nic się to zdało. Wkrótce działacze klubu ściągnęli z Barcelony Cristiana Tello. W tym momencie zapewne myśl o wykupieniu Błaszczykowskiego zgnietli jak niepotrzebną kartkę i wyrzucili do kosza.
Nasz rodak grał coraz mniej, a przecież do Włoch przyjeżdżał mając inne oczekiwania. Pod znakiem zapytania postawiono nawet zasadność powoływania go do kadry na Mistrzostwa Europy. Trener Paulo Sousa jeśli już na niego stawiał, to w mało ważnych spotkaniach, a to też nie w pełnym wymiarze czasowym. Po kontuzji spędził na boisku zaledwie 375 minut na 2070 możliwych.
30-letni zawodnik patrzący na kolegów z ławki rezerwowych, albo nawet trybun i to za 6 milionów euro (kwota wykupienia Błaszczykowskiego z BVB)? Nie ma na świecie prezesa klubu piłkarskiego, który zgodziłby się na taki układ. Właśnie dlatego Kuba wkrótce wróci do Dortmundu, gdzie raczej nie czekają na niego z otwartymi ramionami. Na razie zawodnik ma w głowie europejski czempionat, ale później czeka go niemały kłopot.