Czwartek z kontry: Kapitan z automatu, deja vu Pawłowskiego

W ostatnich dniach mamy wysyp rozmów z Robertem Lewandowskim, związany z przejęciem przez niego opaski kapitańskiej. Z tą decyzją nie zgadzam się kompletnie i to wcale nie z powodu skromnej liczby bramek, jakie polski snajper ma na reprezentacyjnym koncie. Pomysł Adama Nawłki o tym, że kapitanem będzie osoba mająca najwięcej spotkań w kadrze jest prosty, przejrzysty i w miarę logiczny, ale ma wielką wadę, która powinna spowodować odrzecenie tej idei na samym początku – sprawia ona, że opaska kapitańska na ramieniu reprezentanta Polski traci całe swoje znaczenie. Jest tylko zwykłym atrybutem, który możesz założyć, gdy pograsz w kadrze trochę więcej, niż inni.

 

To się mija całkowicie z definicją kapitana. Takowym powinien być lider – nie tylko na boisku, ale także w szatni. Kapitan powinien budzić szacunek, mieć autorytet i posłuch w drużynie. Musi w odpowiednim momencie krzyknąć na kolegów, poderwać ich do walki, być przykładem. Kto najlepiej wie o tym, który z zawodników dysponuję tymi cechami? Oczywiście zawodnicy. Kapitan to ich przedstawiciel, dlaczego więc nie mają prawa do jego wyboru?

 

Czy o wyborze posiadacza opaski kapitańskiej decyduje licznik występów z Orzełkiem na piersi, czy trener – to bez różnicy. Wtedy ta funckja nie ma żadnego znaczenia dla tych, dla których ów funkcja istnieje – samych piłkarzy. Oni i tak mają własną hierarchię, swojego lidera. Kapitan w obecnym systemie reprezentacyjnym nadaje się tylko do tego, by przed meczem wymienić się proporczykami.

 

***

 

Ruszyła runda wiosenna Bundesligi, z ławki rezerwowych natomiast nie ruszył się Łukasz Piszczek. Dzięki kontuzjom polski zawodnik Borussi Dortmund zyskał miejsce w składzie, w taki sam sposób je stracił. Taka decyzja Jurgena Kloppa może jednak dziwić – Kevin Grosskreutz gra na prawej stronie defensywy bardzo przeciętnie, natomiast po kontuzji Łukasza nie ma już śladu. Gdyby jeszcze Borussia wygrywała mecz za meczem, wtedy Klopp mógłby zasadę o niezmienianu zwycięskiego składu. Ale teraz? Po dziesięciu meczach w lidze bez czystego konta?

 

Sytuacje próbuje wykorzystać Arsenal, który już wziął przekwalifikowanego z linii ataku obrońcę na celownik. Wybór doskonały – grający na prawej flance reprezentant Polski ze swoim ofensywnym usposobieniem pasuje nie tylko do koncepcji Arsene’a Wengera, ale także do całej Premier League. Przekonywać Piszczka do przeprowadzki do północnej części Londynu z pewnością będzie Wojciech Szczęsny, goalkeeper Kanonierów, ale eśli siła argumentów bramkarza Arsenalu będzie taka, jak wtedy gdy przekonanywał o kierunku wyspiarskim Roberta Lewandowskiego, to kibice z Dortmundu mogą spać spokojnie.

 

***

 

Bartek Pawłowski może śmiało powiedzieć, że amerykański film w reżyserii Tony’ego Scotta „Deja vu” to przy obecnej sytuacji piłkarza Malagi bajka dla dzieci. Wypożyczony z Widzewa zawodnik swój podbój ligi hiszpańskiej zaczął od świetnego występu w meczu towarzyskim, kiedy to po jego akcji piłkę do własnej bramki wpakował jeden z piłkarzy Aston Villi. Później przyszła nieco ponad godzina starcia w meczu z wielką FC Barceloną, gdzie ani nie skradł show Messiemu i spółce, ani nie odstawał od kolegów z drużyny. Zwykły mecz, a biorąc pod uwagę klasę rywala występ skrzydłowego można ocenić pozytywnie. To nie przeszkodziło jednak Berndowi Schusterowi odstawić Polaka na niemal pół roku, dając mu zaledwie kilka ogonów (jeden z nich zakończony fenomenalną bramką Pawłowskiego i uratowaniem Malagi przed porażką).

 

Teraz było podobnie – po serii meczów na trybunach przyszedł sparing ze szwajcarską drużyną, zakończony golem młodego piłkarza znad Wisły. Dzięki temu zameldował się na Camp Nou jako pierwszy z rezerwowych, zastępując kontuzjowanego Roque Santa Cruza, spędzając ponad sześćdziesiąt minut. Po spotkaniu z Dumą Katalonii boiska oczywiście nie powąchał do tej pory. Co siedzi w głowie trenera Malagi? Schuster specjalnie wyrzuca Polaka na głęboką wodę, by ten przy Pique czy Danim Alvesu sobie nie poszalał i z czystym sumieniem znów oglądał następne spotkania z ławki lub trybun? Czyżby niemiecki szkoleniowiec zupełnie nie zdawał sobie z prawy, jak wielki jest przeskok z kiwania Tomasza Porębskiego czy strzelania Michałowi Gliwie na starcia z mistrzami świata i Europy? Szkoda, bo potencjał młodzieżowy reprezentant Polski ma niesamowity, a to jak w kilka miesięcy z trzecioligowej Jaroty Jarocin wybił się do hiszpańskiej La Ligi mógłoby służyć za wzór dla wszystkich zawodników młodego pokolenia.

 

***

 

O czym myślał Arsene Wenger, sprowadzając na koniec zimowego okienka transferowego do Arsenalu Kima Kallstroma, wie tylko on sam. Wypożyczenie 31-letniego piłkarza do klubu z Emirates wydaje się bardzo dziwne, ale w obliczu kontuzji, jakie trapią Walcotta czy Ramseya można było ten ruch zrozumieć. Jednak dlaczego Kallstrom? Jakie osiągnięcie w swojej niekrótkiej karierze szwedzkiego pomocnika sprawiło, że Arsene Wenger uwierzył, iż może on pomóc w walce o mistrzostwo Premier League?

 

Na domiar złego, wypożyczony ze Spartaka Moskwa piłkarz doznał urazu już na pierwszym treningu i będzie pauzował przez kilka tygodni.Trudno o lepsze podsumowanie tego transferu, który z kolei obrazuje nie tylko beznadziejny Deadline Day, ale także całe okienko transferowe.

 

***

 

Gdy najlepsze europejskie ligi zamknęły kadry na rundę wiosenną, w kraju nad Wisłą dopiero rozpoczęło się transferowe eldorado. Polskie kluby szastają pieniędzmi, kupują na potęgę, telefony sekretarek klubowych są rozgrzane do czerwoności przez działającą w całej Europie doskonale zbudowaną siatkę scoutów, a dyrektorzy sportowi wieczorem padają na twarz z wycieńczenia po kolejnym ciężkim dniu twardych negocjacji.

 

Tak, też chciałbym, żeby tak było. Jednak jak się nie ma co się lubi, to warto doceniać to, co się ma. Zimą na transferowym rynku najbardziej imponuje gdańska Lechia, która wygrała z Legią bitwę o Pawła Stolarskiego, wypożyczyła Aleksandra Jagiełło, sprowadziła Filipa Mladenovicia i wyciągnęła z rezerw Tereka Grozny Macieja Makuszewskiego. Szczególnie ten ostatni może być strzałem w dziesiątkę – szybki, zwinny, bramkostrzely skrzydłowy imponował w Białymstoku, z którego odszedł za okrągły milion euro. Jeśli chodzi o skrzydłowych, to zdecydowanie najwyższa ekstraklasowa półka.

 

Ciekawie wygląda powrót do Polski Semira Stilicia. Bośniak wraca nie tylko do naszego kraju, ale także pod skrzydła Franciszka Smudy, który ściągnął go do Lecha. Współpraca obu panów w „Kolejorzu” wyglądała bardzo dobrze, jeżeli przełożą to na krakowskie warunki, to Wisła znów może realnie liczyć się w walce na pewno o puchary, a może nawet o mistrzostwo.

 

***

 

Na zakończenie historia chłopaka, którego film z powrotu nie tylko do gry, ale w ogóle do zdrowia powinien zobaczyć bez wyjątku każdy kibic piłkarski. Uświadamia on bowiem, że codzienne treningi i mecze raz w tygodniu to najlepsze, co może się piłkarzowi zdarzyć – schody zaczynają się, gdy trzeba leczyć kontuzje. Okres rehabilitacji jest dużo cięższy, niż najgorsze zimowe zgrupowanie – to wie każdy, który wracał do zdrowia po ciężkiej kontuzji.

 

Najgorsze są takie, które przytrafiają się zanim zdążyłeś pokazać się piłkarskiemu światu. O takich się nie mowi, nikt na nich nie czeka – muszą radzić sobie sami, sami również zostają z wiarą i przekonaniem o własnych umiejętnościach. Damian Radowicz to były piłkarz Widzewa, któremu kibicował od dziecka, a którego marzenia o karierze w ukochanym klubie przerwała bardzo groźna kontuzja. Ostatnią rundę spędził w trzecioligowym Mechaniku Radomsko, z którym skończył mu się kontrakt.

 

[sz-youtube url=”http://www.youtube.com/watch?v=c27d9tiWd6U” /]

 

Przekonuje, że wrócił silniejszy. Charakteru zazdrościć mogą mu wszyscy polscy piłkarze. Nie opuszcza go również poczucie humoru – na pytanie gdzie zagra w przyszłej rundzie, odpowiada, że ma szansę na przejście do Barcelony, które ocenia na 50% – bo on by bardzo chciał, ale jego nie chcą.

 

/Bartek Stańdo/