Nie tak miał wyglądać ten mecz. To gospodarze, którym na własnym stadionie nikt w tym sezonie nie podskoczył, byli faworytem tego spotkania i zespołem, który miał prowadzić grę. Chelsea? Piłkarzy Jose Mourinho (niebezpodstawnie) wszyscy już umieścili w niebieskim autobusie, który miał zaparkować przed bramką strzeżoną przez Petra Cecha. Z każdą minutą siedzący za kierownicą „The Blues” orientowali się, że nikt ich pojazdu nie ostrzeliwuje, więc metr po metrze zaczęli przesuwać swój pojazd w kierunku bramki „The Citizens”, aż dotarli do środkowej strefy boiska. Tam rzadko kiedy dali się wymijać przez chaotycznie jeżdżące błękitne osobówki.
Chociaż przez przednią szybę z fotelu kierowcy najczęściej spoglądał Eden Hazard i to właśnie fenomenalnego w poniedziałkowym szlagierze widać było najczęściej, to biegi zmieniali i wciskali na zmianę hamulec i pedał gazu, tym samym regulując tempo gry, środkowi pomocnicy klubu ze Stamford Bridge: David Luiz i Nemanja Matić. Ten drugi zasłużył na ogromne brawa nie tylko za świetną grę w defensywie, ale także między innymi za bombę, która wybuchła na spojeniu słupka z poprzeczką bramki Joe Harta. Słupki i poprzeczki piłkarze „The Blues” obijali aż trzykrotnie. Gdyby mięli więc trochę więcej szczęścia, szlagier na Etihad mógł skończyć się pogromem i to nie zespołu, po którym wszyscy rozjechania przeciwnika się spodziewali.
Zawodnicy Manuela Pellegriniego też stwarzali swoje sytuacje, futbolówkę pod pachę po zakończeniu spotkania mógł wziąć David Silva, który przy lepszej skuteczności i odrobinie szczęscia mógł zaliczyć hat-tricka. Widać jak na dłoni było, czego najbardziej filigranowemu pomocnikowi „The Citizens” brakuje najbardziej – ten ktoś jest Argentyńczykiem, gra na pozycji napastnika, jego syn jest wnuczkiem samego Diego Maradony, a on sam najskuteczniejszym strzelcem Manchesteru City. Nie lubię mówić, że drużyna przegrała przez absencję kogokolwiek, ale brak Sergio Aguero był dzisiaj aż nadto widoczny.
Podobnie zresztą jak Fernandinho. Brazylijczyka w środku pola zastąpił Martin Demichelis, ale ze słabym skutkiem – nawet próbujący i szarpiący Yaya Toure nie dał City zwycięstwa w środkowej strefie, która była jednym z czynników potrzebnych do wygrania tego spotkania. Nominalny stoper i tak zastąpił kluczowego piłkarza dla ekipy z niebieskiej części Manchesteru lepiej niż duet Negredo-Dżeko. Hiszpan z Bośniakiem mieli załatać dziurę po Aguero i wziąc na siebie odpowiedzialność za strzelanie bramek, ale na tle defensywy Chelsea wypadli blado.
Kluczem do zwycięstwa dzisiejszego szlagieru było zaangażowanie i determinacja. Odpowiedź na pytanie „dlaczego Chelsea zwyciężyła?” poznamy, gdy porównamy walkę w defensywie zawodników Chelsea, których głównym zadaniem jest atakowanie, jak Willian, Hazard, Ramirez czy Eto’o z sytuacją, po której padła jedyna w tym meczu bramka. Strzelca gola przesądzającego o wyniku spotkania, Branislava Ivanovicia, przynajmniej na papierze kryć miał David Silva. Przez całą akcję hiszpański pomocnik, zamiast zacisnąć zęby i wracać ile sił pod własne pole karne, tylko truchtał i ze spokojem patrzył na to, jak prawy obrońca Chelsea pakuje piłkę do siatki obok bezradnego Joe Harta.
Nie dał rady Manchester United, nie dał Liverpool, worek z bramkami do północnego Londynu przywieźli z Etihad Arsenal i Tottenham. Bezwzględną dominację Manchesteru City na własnym stadionie przerwali dopiero piłkarze Jose Mourinho. Gra się tak, na ile przeciwnik pozwala – Chelsea nie pozwoliła gospodarzom na niewiele, zaś „The Citizens”… Odniosłem wrażenie, że czasami podopieczni Jose Mourinho aż głupieli od nadmiaru swobody i miejsca, jaką zostawiali im „Obywatele”. Tak jak w sytuacji czterech na jednego (!) z pierwszej połowy, której nie wykorzystał najpierw Ramirez trafiając prosto w Harta, a później Willian źle dobijając. Poziom gry w obronie piłkarzy City wołał o pomstę do nieba, tak ewentualny mistrz Anglii grać w defensywie po prostu nie może. Czasem tylko żal robiło się Vincenta Kompany’ego – kapitan City też nie mógł się nadziwić, co wyprawiają jego koledzy obok.
Chelsea pokonując City zrównało się z klubem z Etihad Stadium punktami, czyniąc wyścig o mistrzostwo Premier League dużo ciekawszym. W tej chwili prowadzi Arsenal, ale biorąc pod uwagę kalendarz „Kanonierów” dwupunktowa przewaga nie brzmi groźnie dla klubów, które mierzyły się dzisiaj w Manchesterze.
Manchester City – Chelsea FC 0:1
0:1 – Branislav Ivanović
Piłkarz meczu: Eden Hazard. Jeśli Chelsea była zdziwiona nieporadnością City i rozkręcała się z każdą minutą, o tyle nadmiernego respectu od pierwszego gwizdka sędziego dla rywali nie miał belgijski skrzydłowy. Hazard wykonał mnóstwo dobrej roboty dla swojej drużyny, robiąc kolegom miejsce, wypracowując sytuacje strzeleckie i… dryblując. Joe Hart był chyba jedynym piłkarzem City, którego Belg dzisiaj nie okiwał.
Cichy bohater: Nemanja Matić. Kierował autobusem Chelsea z tylnego siedzenia, robił to jednak z taką gracją, jakby prowadził bolid Formuły 1. Szkoda, że jego atomowa bomba nie zatrzymała się w siatce bramki Manchesteru City, bo byłby to poważny kandydat do gola sezonu.
Najgorszy na boisku: Alvaro Negredo. Chociaż gdyby to miejsce zajął Nastasić, Clichy czy Demichelis, nikt nie mógłby być zdziwiony.
/Bartek Stańdo/