Angielska wojna domowa: ostatnie starcia

Dzisiaj we „FREE KICK” krótka analiza sytuacji w Barclays Premier League oraz mini zapowiedzi ostatniej kolejki. Zapraszam do lektury!

Przed nami ostatnia kolejka Premier League sezonu 2013/2014. Rozgrywki rozpoczęły się 17. sierpnia zeszłego roku meczem Liverpool – Stoke. Niewątpliwie był to najlepszy i najbardziej zaskakujący sezon na przestrzeni ostatnich lat. Było groźnie jak u Hitchcocka, krwawo jak u Tarantino, mrocznie jak u Burtona, dziwnie jak u Kubricka, a niejednokrotnie zabawnie jak u Barei. Konia z rzędem temu, kto 9 miesięcy temu przewidział, jak będzie wyglądała sytuacja w tabeli na koniec rozgrywek. Za nami wiele niespodzianek. Sporo emocji dostarczyły nie tylko drużyny, ale i sami menedżerowie angielskich zespołów. Byliśmy świadkami zmiennych nastrojów Pellegriniego, ogromnej woli walki Brendana Rodgersa, zaskakująco słabej postawy pieniacza Mourinho, bezradności Wengera o smutnym obliczu, dobrej passy Martineza, zwolnienia nieudolnego Moyesa oraz przebłysku geniuszu Tony’ego Pulisa i Gustavo Poyeta. Krótko mówiąc: działo się! Wciąż nie wiadomo, która drużyna zostanie mistrzem Anglii, pretendentów do tytułu pozostało dwóch. Najbliższy prymatu na angielskim podwórku jest lider tabeli Manchester City z 83 punktami na koncie, ale po piętach „Obywatelom” nadal depczą „The Reds” mający o 2 oczka mniej od podopiecznych Pellegriniego. Choć przez dłuższy czas to Liverpool rządził w Premier League, teraz wszystko w rękach (a raczej nogach) „The Citizens”. Drużyna z Anfield nie wytrzymała ciążącej na niej presji i w decydującej fazie sezonu zaliczyła kilka drobnych, aczkolwiek poważnych potknięć. Jeśli „Obywatele” wygrają lub zremisują ostatnie spotkanie, to bez względu na wyniki pozostałych meczów to oni zostaną mistrzami Anglii (mają bowiem znacznie mniej straconych bramek niż „The Reds”). Jeśli przegrają, a Liverpool zwycięży Newcastle, trofeum trafi na Anfield. Chelsea może liczyć już tylko na wicemistrzostwo i to wyłącznie w przypadku blamażu Liverpoolu i pokonania Cardiff. Arsenal ma zagwarantowane czwarte miejsce premiowane grą w eliminacjach Ligi Mistrzów, Everton na pewno pozostanie na miejscu piątym, zaś o szóstą pozycję walczyć będzie Tottenham i Manchester United. Jeżeli „Koguty” przegrają swoje ostatnie spotkanie, a „Czerwone Diabły” zwyciężą z Southampton, lepszy stosunek bramek zapewni podopiecznym Ryana Giggsa grę w Lidze Europy. Bez względu na wyniki ostatniej kolejki, z Premier League na co najmniej rok żegnają się Norwich, Fulham i Cardiff. Zamiast nich w przyszłym sezonie zobaczymy Leicester, Burnley oraz jeszcze nieznanego zwycięzcę play-offów (Brighton, Derby, Wigan lub QPR).

 

11 maja 2014, godzina 16:00

Manchester City – West Ham United
Czy to spotkanie wymaga dłuższej zapowiedzi zawierającej dogłębne analizy? Szczerze – nie sądzę. Mówi się, że wygrana bitwa nie oznacza wygranej wojny, jednak w tym przypadku ta zasada się nie sprawdza. „Obywatele” są w znakomitej formie, grają przed własną publicznością, są zmotywowani, mają przed sobą konkretny cel i aby go osiągnąć, wystarczy im remis. Przeciwnik nie jest szalenie wymagający, „Młoty” znajdują się obecnie na dwunastym miejscu w tabeli i nie grają już o nic. Ponadto Pellegrini ma do dyspozycji szeroki wachlarz zawodników i spore doświadczenie. Sam Arsene Wenger już teraz pogratulował „Obywatelom” zdobycia mistrzostwa i zaznaczył, że tylko cud mógłby odebrać City tytuł: To byłby prawdziwy cud, gdyby to nie Manchester City został mistrzem Anglii w tym sezonie. Gratulacje dla tego zespołu. Oczywiście Liverpool miał sporego pecha, choć rozgrywał doskonały sezon. Uważam, że potencjał ofensywny zarówno City jak i „The Reds” był niesamowity. Obie ekipy zasłużyły tak samo na mistrzostwo, choć oczywiście lepsze wrażenie pod koniec sezonu robi na mnie drużyna Pellegriniego. Menedżer Arsenalu ma sporo racji, nie zapominajmy jednak, że to Premier League – tu cuda naprawdę się zdarzają…

Liverpool FC – Newcastle United
Niewątpliwie to ekipa Rodgersa jest na uprzywilejowanej pozycji. „The Reds” mają za sobą udany sezon, przez rok zrobili niewiarygodny wręcz progres (zeszły sezon drużyna z Anfield ukończyła na siódmym miejscu), grają przyjemną dla oka, ofensywną piłkę, a ponadto mogą pochwalić się genialnym tercetem na literę „S”: Sterling – Sturridge – Suarez. Dwaj ostatni panowie są dodatkowo najlepszymi strzelcami Premier League. Ponadto podejmują u siebie ligowego średniaka. Co prawda „Sroki” rozgromiły Cardiff w ostatnim meczu aż 3:0, jednak ta wygrana przerwała serię sześciu (sic!) porażek z rzędu. To, co może zgubić Liverpool w niedzielnym meczu, to nienajlepsza defensywa oraz niezbyt udana końcówka rozgrywek. „The Reds” przegrali u siebie z Chelsea 0:2, a jakiś czas później sensacyjnie zremisowali z Crystal mimo tego, iż prowadzili w tym spotkaniu trzema bramkami. To właśnie te spotkania drastycznie obniżyły szanse Liverpoolu na zdobycie mistrzostwa. Jednak nie wszystko stracone, wszystkim niedowiarkom pragnę przypomnieć sytuację z sezonu 2011/2012, kiedy to Manchester United w dosłownie kilka minut stracił mistrzostwo Anglii na rzecz rywala zza miedzy.

Cardiff City – Chelsea
Co tu dużo mówić, Cardiff zajmuje ostatnią pozycję w tabeli, a następny sezon rozpocznie szczebel niżej. Drużyna z Walii nie wykorzystała danej jej rok temu szansy i powraca na „stare śmieci”. W ostatnich pięciu podopieczni Solsjaera zdobyli tylko cztery punkty i było to zdecydowanie za mało, by się utrzymać. Piłkarze grają słabo, co więcej nie wykazują jakiegokolwiek zaangażowania, a czasem wręcz spacerują po murawie. Chociaż podejmują Chelsea u siebie, nie wróżę im wygranej. Po tak żenującym w ich wykonaniu sezonie fajnie byłoby zobaczyć, jak pokonują ligowego giganta, drużyna choć w części zrekompensowałaby swoim kibicom wszystkie porażki, jednak to praktycznie niemożliwe – nawet mimo absencji Cecha, Ramiresa i Oscara. Z drugiej strony „The Blues” nie są ostatnio wymagającym rywalem – w kiepskim stylu zremisowali ostatnio ze słabiutkim Norwich (u siebie!) i zostali okrzyknięci Robin Hoodem Premier League. Piłkarze Chelsea wygrali dwa razy z Liverpoolem i Manchesterem City, zdobyli większość punktów w meczach przeciwko Arsenalowi i Manchesterowi United, ale zawodzili w starciach ze średniakami. Nie popisali się też w Lidze Mistrzów. Ponadto sporo fanów BPL zarzucało im, że zbyt często ustawiają w swoim polu karnym autobus, prezentując „antyfutbol”. Panie Mourinho – mając TAKĄ drużynę spodziewaliśmy się po panu trochę więcej…

Southampton – Manchester United
„Czerwone Diabły” po przebudowie, rewolucji, rozczarowującym sezonie i przyszłości bez Ligi Mistrzów walczą już tylko o Ligę Europy. Co do LE – Anglicy mają bardzo lekceważący stosunek do LE i większość fanów i nie chce widzieć swojej drużyny w tych rozgrywkach, a i same drużyny wolą bardziej skupić się na krajowej lidze. Ja mam na to nieco inny pogląd, Liga Europy to może nie aż taki prestiż i pieniądze jak w LM, ale zawsze coś. Spotkań nie jest wcale tak dużo, a zespół może sprawdzić się na arenie międzynarodowej, co więcej, w przypadku wygranej walczy się o Superpuchar Europy. I ostatnie, najważniejsze: przyszłoroczny finał LE odbywa się na Stadionie Narodowym w Warszawie, istnieje więc szansa na zobaczenie wielkich drużyn na żywo. Wracając do tematu. W ostatnim, zaległym meczu ligowym podopieczni Giggsa zatarli fatalne wrażenie po ostatniej domowej porażce z Sunderlandem i pokonali Hull 3:1. Zarówno w trakcie, jak i po meczu, miało miejsce sporo wartych odnotowania wydarzeń. Dwa gole zdobył Wilson – debiutujący w drużynie seniorów młodzik, trzecią bramkę zaliczył mający za sobą słaby, pełen kontuzji sezon Robin van Persie, zaś asystą przy tym golu popisał się Ryan Giggs. Co ciekawe, Walijczyk, który jest grającym trenerem United, rozpoczął mecz nie w garniturze, ale w piłkarskim stroju, siedząc na ławce rezerwowych. Oglądał mecz z takiej perspektywy 70. minut, po czym… zarządził zmianę i sam siebie wpuścił na boisko. Ta decyzja okazała się być strzałem w dziesiątkę. Po meczu całe Old Trafford hucznie pożegnało zasłużonego dla klubu Nemanję Vidica, dla którego obecny sezon jest ostatnim w barwach United. Wracając do niedzielnego spotkania – wiele wskazuje na wygraną „Czerwonych Diabłów”, nie należy jednak lekceważyć Southampton. „Święci” z Arturem Borucem w bramce zasłużenie pokonali w ostatnim spotkaniu Swansea i kończą sezon na ósmym miejscu, co w ich przypadku jest sporym osiągnięciem. Podopieczni Prochettino przez pewien czas prezentowali naprawdę fajny futbol i stanowili zagrożenie dla najlepszych drużyn Premier League. Nie zapominajmy także, że grają przed własną publicznością, będą więc chcieli zakończyć sezon pozytywnym, mocnym akcentem i sprawić niespodziankę swoim kibicom. Na ich korzyść przemawia również fakt, iż Manchester United ma problemy z defensywą, na pewno nie wystąpi kontuzjowany Evans i niepewny jest występ Jonesa, zaś cała reszta obrońców nie jest w najlepszej formie, przez co czasami na obronie staje pomocnik Valencia.

Hull City – Everton
„Tygrysy” nikogo ostatnio nie pożarły. Ba, same zostały zaatakowane, przeżute i wyplute jak najsłabsza ofiara. Drużyna Steve’a Bruce’a ma za sobą aż cztery kolejki bez zwycięstwa zakończone blamażem na Old Trafford. „Tygrysom” pozostaje jeszcze finał Pucharu Anglii z Arsenalem. A Everton? Cóż, podopieczni Martineza prezentowali w tym sezonie zaskakująco fajny futbol i mieli spore szanse na TOP4. Lukaku, Barkley, Naismith, Barry, Baines, Howard i inni robili wszystko, co w ich mocy, by zrobić progres i zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Prawie im się to udało, ekipa z Goodison stanowiła poważne zagrożenie dla innych zespołów i niejednokrotnie zachwycała. Dobra passa została jednak przerwana, a Everton nie wytrzymał presji. Wiele sympatyków angielskiej piłki upatruje dobrej formy w osobie Roberto Martineza, oskarżając wcześniejszego trenera (Davida Moyesa) o lata posuchy. Ja jednak byłabym ostrożna w wydawaniu takich osądów. To właśnie były szkoleniowiec Evertonu zrobił z tego ligowego średniaka zespół liczący się w Premier League i to naprawdę niewielkim nakładem finansowym. Oskarżenia kierowane w jego stronę to wyłącznie efekt słabego sezonu na Old Trafford. Dziś jednak nie o tym. Everton nieźle zagrał z Manchesterem City, ma w swoim składzie wielkie nazwiska i prawdopodobnie to ta drużyna zwycięży w niedzielnym meczu.

Fulham – Crystal Palace
Fulham to kolejna drużyna, która z hukiem wylatuje z Premier League. Mało tego – ten zespół może „pochwalić się” najgorszą defensywą w całej Lidze Angielskiej. 38 zdobytych bramek i aż 83 stracone to wynik godny pożałowania. Może sezon nieobecności na najwyższym szczeblu rozgrywek piłkarskich skutecznie wstrząśnie podopiecznymi Magatha i w następnym roku „The Cottagers” wrócą do Premier League silniejsi. Za to Crystal ma za sobą bardzo udany sezon, który kończy na miejscu jedenastym. Tony Pulis, jak wcześniej wspomniałam, popisał się błyskiem geniuszu i wraz z zespołem, który przed jego nadejściem miał na koncie zaledwie 9 punktów, zdobył w kolejnych meczach 36 oczek i spokojnie utrzymał go w lidze. Ta drużyna poważnie namieszała w górze tabeli i być może „pomogła” Manchesterowi City w wywalczeniu mistrzostwa. Na Selhurst Park Chelsea przegrała 0:1, Manchester City zwyciężył 2:0, a Liverpool zremisował 3:3. Oprócz tego „Orły” poważnie ograniczyły szanse Evertonu na czwarte miejsce niespodziewanie wygrywając z nimi 3:2 na wyjeździe. O takich wynikach zadecydowała głównie taktyka Pulisa i świetna gra w defensywie. Brawa dla trenera, jeszcze większe dla zawodników. W niedzielnym spotkaniu nie daję Fulham najmniejszych szans, tym bardziej, że Crystal omijają kontuzje. Wszyscy zawodnicy są gotowi do gry. Obrona złożona z Warda, Delaneya, Danna i Mariappa już jest gotowa na odpieranie rozpaczliwych ataków „The Cottagers”.

Sunderland AFC – Swansea City
Gustavo Poyet prowadzący „Czarne koty” to kolejny trener, któremu przypisałam przebłysk geniuszu. Urugwajczyk uratował swój zespół od spadku, a w ostatnim meczu podejmuje na własnym terenie „Łabędzie” będące o jedno miejsce wyżej w tabeli i mające o jedno oczko więcej. Jeśli wygra, wyprzedzi niedzielnego rywala i ma szansę nawet na 12. miejsce. Gratulacje za walkę i postęp. Obydwie drużyny są mniej więcej na tym samym poziomie, z minimalnym wskazaniem na Swansea (w tej drużynie stosunek goli wygląda nieco lepiej, niż u Sunderlandu). Szykuje się wyrównana walka.

Norwich City – Arsenal Londyn
Tutaj krótko: ten mecz to spotkanie pomiędzy pewniakami. Norwich jest pewne spadku, a Arsenal czwartej pozycji w tabeli.

West Bromwich Albion – Stoke City
Tutaj także krótko: WBA to zespół, który szczęśliwie obronił się przed spadkiem, zaś Stoke nie raz w tym sezonie zaskoczyło największych znawców futbolu i sezon może zakończyć nawet na dziewiątym miejscu. Mimo tego, że obie ekipy dzieli aż 7 miejsc w tabeli, stosunek goli jest całkiem podobny. WBA 42-57, Stoke 43-51.

Tottenham Hotspur – Aston Villa
Tottenham walczy u siebie o Ligę Europy, aby się do niej zakwalifikować wystarczy remis. Aston przeżywa załamanie formy, czego dowodem jest ostatnie, zaległe spotkanie ligowe z City przegrane aż 4:0. Co prawda kilka dni wcześniej „The Villans” pokonali Hull 3:1, jednak biorąc pod uwagę rangę rywala oraz fakt, iż grali u siebie, nie ma czego gratulować. Na wyjazdach prezentują się słabo, czego dowodzi blamaż z „The Citizens” i wcześniejsza przegrana ze Swansea w bardzo podobnym stylu, bo aż 4:1. „Koguty” już teraz spokojnie mogą dopisać sobie kolejne 3 punkty.

Już w niedzielę poznamy nowego mistrza angielskiej wojny domowej. Jeszcze tylko 2 dni i żegnamy się z Premier League na kilka miesięcy. Na pocieszenie zostaje nam mundial w Brazylii, jednak to już nie to samo. Kolejne tygodnie wypełniać nam będą doniesienia z Ameryki oraz masa plotek transferowych. Będziecie tęsknić? Ja na pewno!

/Sylwia Siry/