Kiedy zawodzi skuteczność, czas na coś specjalnego. Ten piłkarz postanowił użyć… magii. I zadziałało!

czary

Trudno jednoznacznie orzec, co w największym stopniu wpływa na podbramkową skuteczność piłkarzy. Ważna jest, oczywiście, ich aktualna forma, instynkt strzelecki oraz szczęście, które według niektórych jest nieodzownym elementem każdego sportu. Nic zatem dziwnego, że futboliści starają się mu dopomóc na różne sposoby, najczęściej kultywując różnego rodzaju przedmeczowe rytuały. Kiedy jednak i one nie pomagają, trzeba wymyślić coś już w trakcie spotkania, np. zaczarować bramkę przeciwnika.

Brzmi śmiesznie, prawda? Bo kto niby w XXI wieku wierzyłyby w jakieś „hokus-pokus”? W dzisiejszych czasach zabobony kojarzą się już tylko z naszymi babciami i to tylko zamieszkującymi wsie, bo miastowe już dawno porzuciły wszelkiego rodzaju przesądy. Ale jest jednak miejsce, w którym wiara w czary nie zdążyła jeszcze zaniknąć, a wręcz przeciwnie – nieustannie (podobno) działa i lepiej z niej nie drwić. Mamy tu na myśli Afrykę.

Już niedługo rusza kolejna edycja mistrzostw Czarnego Lądu, a więc czas, kiedy media bardzo szeroko rozpisują się na temat wierzeń tamtejszej ludności, a także najbardziej wymyślnych rytuałów towarzyszących piłkarzom. Jedni z nich, chcąc dopomóc szczęściu, palą kurę w szatni, drudzy nacierają się krwią zabitego bawoła, a jeszcze inni sprowadzają szamana. Czy te oryginalne obrzędy rzeczywiście pomagają Afrykańczykom? Trudno powiedzieć, ale jeśli zapewniają im pewien komfort psychiczny, to czemu mieliby sprzeciwić się swojej tradycji? Tym bardziej że czasami nawet obywatele innych kontynentów, patrząc na to, co dzieje się w meczach ligowych Trzeciego Świata, na pewno zastanawiają się, czy magia to rzeczywiście tylko mit.

Historia jednego ze starć ligi Rwandy pokazuje, że nie wypada kpić z wierzeń Afrykańczyków. Może gdyby Robert Lewandowski potrafił czarować, jego skuteczność byłaby jeszcze bardziej imponująca? Na pewno polskiemu snajperowi nie zaszkodziłoby skontaktować się z napastnikiem drużyny Mukura Victory, Moussą Camarą. Gdy ten bowiem nie potrafił znaleźć sposobu na pokonanie bramkarza Rayon, a piłka po jego strzale głową zatrzymała się na poprzeczce, postanowił „pomajstrować” nieco przy jednym ze słupków.

Czujne oko kamery zarejestrowało, jak Camara kładzie niewielkie zawiniątko tuż obok bramki przeciwników, za co ci zaczynają go gonić przez pół boiska, wymierzając przy okazji kilka kopniaków. Piłkarzowi na szczęście nic się nie stało, ale za swoje zachowanie został ukarany żółtą kartką. Kiedy wydawało się, że cała sytuacja uległa uspokojeniu, kilka chwil później snajper zdołał zdobyć upragnioną bramkę. Jak się zapewne domyślacie, przeciwnicy całą winę za taki obrót spraw zwalili na czary Camary.

Po końcowym gwizdku sędziego kontrowersje wokół meczu wcale nie umilkły, lecz pociągnęły za sobą pewne rozwiązania. Otóż federacja piłkarska Rwandy postanowiła zakazać zawodnikom stosowania na boisku jakichkolwiek magicznych praktyk, grożąc przy tym, że tego typu nieczyste zagrania będą w przyszłości surowo karane, a dokładniej mówiąc – 100 tys. franków rwandyjskich, czyli nieco ponad 500 zł. Dla biednych Afrykańczyków to znacząca suma, więc być może modyfikacja przepisów podziała na nich skutecznie…