Piłkarskie Mistrzostwa Świata coraz bliżej, jednak zanim poddam analizie reprezentację Niemiec, powrócę na moment do wydarzeń Premier League. Liga angielska jest na tyle fascynująca, że emocje z nią związane nie opadają w dniu ostatecznych rozstrzygnięć. Sezon 2013/14 obfitował w co najmniej trzy zwroty akcji, a w pewnym momencie nawet cztery drużyny miały realne szanse na tytuł. Doświadczyliśmy spektakularnego zjazdu obrońcy pierwszego miejsca, co najmniej kilku nieudanych transferów, porażek trenerskich oraz pomyłek sędziowskich. Na początku zajmę się drużynami, które powinny były odnieść większy sukces, niż wskazywało na to miejsce w tabeli. Potem menedżerowie, którzy nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Następnie transfery i ich negatywni, w tym przypadku, bohaterowie. Ostatnim akcentem będzie krótki opis najbardziej kuriozalnej pomyłki sędziowskiej, jak zwykle jednej z wielu, co nie może dziwić przy takim tempie gry.
Które drużyny zawiodły najbardziej? Manchester United w pierwszym szeregu oraz Fulham w drugim. Dla Czerwonych Diabłów spadek rok po roku o sześć lokat jest jak dla imperium Jagiellonów przejście od regionalnej i europejskiej potęgi do okupowanego przez inne mocarstwa od końca XVIII w. państewka, jeżeli patrzeć na procesy historyczne z perspektywy braudelowskiego długiego trwania. Prawdziwym Waterloo dla Red Devils okazało się zatrudnienie niewłaściwego Szkota. Ostatnio Alex Ferguson przeprosił za namaszczenie Davida Moyes’a, co musiało stanowić prawdziwy policzek dla tego drugiego. Patrząc jednak na stosunek piłkarzy do wykonywanego zawodu, czego dowodem była gra na stojąco, oznaki zmanierowania, wyraźne zagubienie, konsekwencje personalne nie powinny dziwić. Manchester zawiódł nie tylko zajmując niską pozycję w tabeli, ale także prezentując marne zaangażowanie, z którego jest znany pod każdą szerokością geograficzną.
Trochę inny kaliber i inna półka, ale nie można zapomnieć o stołecznym Fulham. Przybycie święcącego niegdyś triumfy m.in. z Bayernem Monachium Felixa Magath’a nie okazało się wybawieniem. Jedno z ulubionych powiedzeń monarchistów i zwolenników autorytaryzmu brzmi: Dyktatury dzielą się na dobre i złe, demokracja jest zawsze głupia. Ale dlaczego dyktatura tego samego człowieka jest raz opromieniona sukcesami, a raz naznaczona porażkami? Być może karność zawodników obcujących na co dzień z uporządkowaną, dążącą do konformizmu i podporządkowania każdej legalnej władzy kultury niemieckiej robiła różnicę. Fulham spadło z ligi, a przewidując taki scenariusz największa gwiazda tej drużyny, Dimitar Berbatow, sprytnie i „po angielsku” wymknęła się w zimowym okienku transferowym do dostatniego i zagrożonego w najgorszym razie drugim miejscem Monte Carlo. Chłopcy z Craven Cottage nigdy nie byli tuzami Premiership, ale swego czasu aspirowali do miana drużyny stabilnego środka, zatem spadek do Championship musi być niespodzianką, a jednocześnie rozczarowaniem.
Jakie były 3 najgorsze transfery lata 2013 z dzisiejszej perspektywy? Wybrałem następujące: Marouane Fellaini, Roberto Soldado oraz Paulinho. Wydając na kogoś kwotę 30 milionów funtów, oczekuje się nie tylko harmonijnego wprowadzenia do składu, ale silnej wartości dodanej. Rozrzutność klubów to zresztą problem na szerszą dyskusję. Jeden z bardziej trzeźwych myślicieli i obserwatorów rzeczywistości społecznej, Alexis de Tocqueville, napisał 200 lat temu, że państwa nie upadają dlatego, że są złe, okrutne i niesprawiedliwe, tylko dlatego, że bankrutują. O trafności tych słów przekonuje nas zresztą historia najnowsza. Kluby, które często żyją na kredyt bądź ponad stan, także podlegają temu patologicznemu mechanizmowi, ale nie mogą upaść, bo póki co popyt na ich usługi jest ciągle zbyt wielki. Na pierwszy ogień Fellaini. 32 miliony funtów wyrzucone w błoto to może zbyt surowa ocena, ale ta inwestycja na pewno nie była udana. Już w pierwszych derbach Manchesteru, kiedy Belg stanął w środku pola obok Michael’a Carrick’a, widać było, że ten wariant nie może wypalić. O ile w poprzednim swoim klubie, Evertonie, był kimś wyjątkowym, to na Old Trafford wtopił się w tłum. Nie było mu dane pełnić roli wolnego strzelca w drugiej linii, musiał zostać wpisany w ścisły taktyczny gorset, co zupełnie się nie sprawdziło. Roberto Soldado kupowany za 30 milionów funtów jako potencjalne żądło ataku strzelił raptem kilka goli, nie wkomponował się w zupełnie odmienny od iberyjskiego styl gry. Tutaj automatycznie pojawia się pytanie, jakie są metody wyceny kart zawodniczych, bo wydawanie takich kwot w starciu z tym, co później te nabytki prezentują, wydaje się niewłaściwe. Można odnieść to do szerszego problemu postępującej dewaluacji pieniądza. Wedle klasycznej teorii ekonomii, pieniądz jest miernikiem wartości. Oczywiście miernikiem uzależnionym od wielu innych czynników (np. prestiż, stąd wizerunek wpływa na cenę). Pieniądz, który wykracza poza swoją podstawową rolę, staje się pusty i napędza spiralę spekulacji, inflacji, a w konsekwencji właśnie dewaluacji. Dzisiaj kilkanaście wydanych milionów znaczy coraz mniej i właściwie przestaje robić jakiekolwiek wrażenie. Gwiazdą ligi przez bardzo krótki czas był Paulinho. Większość ekspertów ze zdumieniem stwierdzała, że Brazylijczyk wytrzymywał maksymalnie 60 minut meczu we względnie znośnej kondycji, a na Anglię to o pół godziny za mało. Były piłkarz ŁKS Łódź okazał się niewypałem, jak zresztą większość zawodników zakupionych jako ekwiwalent oddanego za rekordowe pieniądze do Realu Gareth’a Bale’a.
Wśród menedżerów największą plamę dał rzecz jasna David Moyes. Fani United już widzieli na horyzoncie kolejne dekady sukcesów oraz kolejnego Szkota posługującego się tytułem szlacheckim przed nazwiskiem. Nic z tego nie wyszło, idylliczna wizja niczym świat z XVI-wiecznej Utopii Thomasa More’a legła w gruzach. Rozbijając na czynniki pierwsze niepowodzenie byłego bossa Evertonu nie trzeba podważać jego warsztatu trenerskiego, raczej należy skupić się na czynnikach psychologicznych. Wielu historiografów twierdzi, że ocena dziejów świata z perspektywy czasu jest bezzasadna, gdyż procesy historyczne są czasami słabo skorelowane z wolną wolą jednostek. Wszelkie opowieści o istnieniu „ducha narodu” i tym podobnych, metafizycznych niemal zjawisk nie są zatem pustą mrzonką. Nie inaczej ma się rzecz z piłkarską szatnią. Futbol to w końcu część życia, najważniejsza z nieważnych rzeczy. Dlatego niezależnie od deklarowanej chęci, nienawiści do porażek i chlubnej, obfitującej w zwycięskie passy historii, czasem po prostu nie da się wygrywać. I tak było w tym przypadku.
Co do pomyłek sędziowskich, człowiek pozostaje człowiekiem, zatem nie da się ich uniknąć w dobie coraz szybszej, bardziej kontaktowej i dynamicznej rozgrywki. Jednak taka wpadka, jaka przydarzyła się Andre Marrinerowi w derbach Londynu, przelała czarę goryczy. W 15. minucie meczu Alex Oxlade – Chamberlain zagrał ręką w polu karnym, a z boiska wyleciał zupełnie niewinny Kieran Gibbs. Można rzec, że ten błąd nie wypaczył wyniku potyczki, jednak wprawił w niemałą konsternację zarówno kibiców, jak i obserwatorów.
Sezon 2013/2014 potwierdził, że dla fana, który szuka wizualnej atrakcji, dreszczyku emocji, walki i determinacji zamiast kunktatorstwa i skrywania się za podwójną gardą, Premier League wciąż ma najlepszą ofertę. Wszyscy z niecierpliwością czekamy na rozpoczęcie kolejnej edycji batalii. Łatwiej obronić tytuł, czy wrócić na szczyt? Jakie przetasowania na szczycie i jak zacięta walka na dole czekają nas tym razem? Do zobaczenia w sierpniu, ligo angielska!
/Paweł Leszczyński/