Najwięcej tytułów mistrza Włoch, najwięcej Pucharów Włoch, Superpucharów Włoch, osiem finałów Pucharu Europy/Ligi Mistrzów. W czym więc problem? Z tych ośmiu finałów „Bianconeri” wygrali jedynie dwa – ostatni ponad dwie dekady temu. Od tego czasu czterokrotnie mieli okazję wznieść do góry Puchar Mistrzów, jednak za każdym razem musieli przeżyć gorycz porażki. Czy można szukać w tym jakichkolwiek plusów?
Z punktu widzenia piłkarzy – nie. W końcu kibice nie kryją się z marzeniami o zdobyciu przez ich ulubieńców najważniejszego europejskiego trofeum, przez co każdy kolejny finał obarczony jest jeszcze większą presją. 1997, 1998, 2003, 2015 – to właśnie w tych latach kibice „Starej Damy” przeżywali najgorsze 90 minut (w 2003 roku nawet ponad 120), zaczynając ekscytacją i nadziejami, kończąc w wielu przypadkach płaczem i rozczarowaniem. Kto zatem może cieszyć się już teraz? Na pewno ludzie od liczenia pieniędzy.
Nikomu nie trzeba mówić, jak dochodowym sportem jest piłka nożna. Dodatkowo, niemal z każdym rokiem jesteśmy świadkami coraz większych transferów i coraz większych kwot na umowach. 25 lat temu, kiedy Juventus pozyskiwał Gianlucę Vialliego, zapłacił rekordowe 16,5 miliona euro (w przeliczeniu wg. Transfermarkt). Po niecałym ćwierćwieczu za Higuaina musiał zapłacić już 94 miliony, a i tak nie był to rekord. Nie można się jednak temu dziwić – popyt coraz większy, więc będzie i podaż.
Chelsea, wygrywając Ligę Mistrzów w 2012 roku, zarobiła niecałe 60 milionów euro. W kolejnym sezonie Bayern za triumf zgarnął 55 milionów (10 mniej niż Juventus). Rok później Real Madryt wzbogacił się o 57 milionów, a w następnych rozgrywkach budżet Barcelony zasiliło 61 milionów. Co ciekawe, to właśnie Juventus zarobił wtedy najwięcej, bo aż 89 milionów. Dlaczego? Wszystko dzięki market pool, czyli wartości rynkowej w tych rozgrywkach, na którą składa się m.in. jak wysoko inne zespoły z danego kraju zaszły w Champions League. Dlatego Barcelona musiała dzielić się pieniędzmi z innymi hiszpańskimi drużynami (Atlético grało w ćwierćfinale, Real Madryt w półfinale), a Juventus większą część pieniędzy wziął dla siebie, ponieważ jako jedyny z Serie A awansował do fazy pucharowej Ligi Mistrzów.
W 2015 roku UEFA zwiększyła premie, płynąc z prądem coraz większych pieniędzy pojawiających się z różnych zakątków świata. Przed obecnymi rozgrywkami wiadomo było, że między klubami zostanie rozdysponowane 1,27 miliarda euro. Ile trafi z tego na konto mistrza Włoch? Niemal 10%. W przypadku pokonania w finale Realu Madryt, turyńczycy zainkasują 113,7 miliona. Patrząc na tę kwotę z ekonomicznego punktu widzenia, ewentualna porażka nie będzie aż tak bolesna, bo „Juve” i tak zarobi najwięcej. Nawet przegrywając, zyska „tylko” 4,5 miliona mniej, ale zaoszczędzi duże pieniądze z racji premii dla piłkarzy, które pojawiłyby się w razie wygranej.
W piłkę gra się jednak głównie dla trofeów, a nie pieniędzy (no, może z wyjątkiem Arsenalu), więc z pewnością nawet osoby zajmujące się budżetem w Juventusie marzą o tym tytule. W końcu taki sukces na pewno pobudziłby działania sponsorów, którzy rzuciliby parę eurocentów więcej. Jeśli jeszcze Was nie rozbolała głowa od takich kwot, warto przypomnieć, że nie są w nie wliczone przychody ze sprzedanych biletów. Uff… Teraz oglądając finał, który odbędzie się 3 czerwca w walijskim Cardiff, będziemy mieli przed oczami wspomniane 4,5 miliona przechylające się raz na jedną, raz na drugą stronę wagi. A to z punktu widzenia klubów i tak są grosze… Szaleństwo.