W Chorzowie wiedzą, ile znaczy trener

Bardzo często w Polsce powtarza się powiedzenie: „z gówna bata nie ukręcisz”, głównie w kontekście obrony trenerów osiągających słabe wyniki. Używanie tego sloganu nie jest bezpodstawne – szkoleniowiec przecież nie włoży koszulki, skarpet, korków, nie wejdzie na boisko i nie wyręczy swoich podopiecznych strzelając kilka bramek. Materiał, jakim dysponują polscy trenerzy nie jest najwyższej jakości, co do tego wątpliwości nie ma. Nie można jednak puszczać mimochodem faktu, iż liczba klubów w silnych ligach prowadzonych przez trenerów z kraju znad Wisły jest identyczna, jak liczba mistrzostw Polski na koncie Izolatora Boguchwała i równa się wielkie, okrągłe zero.

To, że próżno szukać nazwisk typu Probierz, Fornalik czy Michniewicz w ligach holenderskiej, rosyjskiej czy francuskiej (o angielskiej czy hiszpańskiej nawet nie pomyślałem) nie jest nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Do tanga trzeba dwojga, jak śpiewała Budka Suflera – zarówno zdolnych do realizacji założeń taktycznych piłkarzy, jak i również tego, który te założenia nakreśla. Zanim jednak usprawiedliwicie kolejnego miernego szkoleniowca i wyłożycie na stół argument „Mourinho w Odrze Wodzisław też by sobie nie poradził”, spójrzcie na to, co dzieje się na Górnym Śląsku. Konkretnie w Chorzowie, a jeszcze dokładniej przy ulicy Cichej 6.

Kiedyś cuda w chorzowskim Ruchu wyczyniał Waldemar Fornalik. „King”, jak nazywali byłego selekcjonera reprezentacji Polski kibice Ruchu, przeciętnych piłkarzy doprowadził do europejskich pucharów w sposób spektakularny. O tym, że „Niebiescy” nie są finansowym potentatem na rynku klubów piłkarskich w Polsce wiadomo nie od dziś. Mimo to Ruch pod wodzą Fornalika został wicemistrzem kraju, raz stanął na najniższym stopniu podium, a także dwukrotnie dochodził z „Niebieskimi” do finału Pucharu Polski. By przekonać się, ile znaczył dla 14-krotnego zdobywcy mistrzowskiego tytułu „Waldek King” nie musieli w Chorzowie długo czekać.

Magia nazwiska Fornalik nie zadziałała i brat byłego selekcjonera, Tomasz Fornalik pożegnał się z posadą po dwóch miesiącach. Przy Cichej zatrudniono Jacka Zielińskiego, ale prochu były trener m.in. Lecha i Polonii Warszawa nie wymyślił. Ba, gdyby nie wielkie kłopoty i upadek Polonii Warszawa, ten tekst nigdy by nie powstał – Ruch zajął spadkowe, 15. miejsce w tabeli i tylko dzięki problemom „Czarnych Koszul” uratował Ekstraklasę. Wielkiego regresu – od wicemistrzostwa do spadku z ligi – nie było jednak końca. Działacze Ruchu stracili cierpliwość do Zielińskiego po blamażu z Jagiellonią, która rozgromiła chorzowian aż 6:0. Paradoksalnie, ten wynik był najlepszym, co mogło się Ruchowi przytrafić w tym sezonie.

Nie mam zielonego pojęcia, co powiedział zatrudniony chwile po białostockiej klęsce Jan Kocian piłkarzom „Niebieskich”, ale pogodzeni z rozpaczliwą walką o utrzymanie kibice Ruchu nawet nie ośmielają się zaglądać w dół, niecierpliwie wyczekując podziału punktów i mając chrapkę sprawienie wielkiej niespodzianki. Tym razem „Niebiescy” pokonali na wyjeździe Śląsk Wrocław 2:0 i już znajdują się na trzecim miejscu.

tabelaKocian
Ruch pod wodzą Jana Kociana (90minut.pl)

Powiedzieć, że były selekcjoner reprezentacji Słowacji wyciągnął Ruch z kryzysu, to nie powiedzieć nic. Jan Kocian uporządkował, ustabilizował i poprawił grę „Niebieskich” jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, o czym najlepiej świadczy powyższa tabela, przedstawiająca bilans chorzowskich piłkarzy pod wodzą Słowaka. Lepsza w tym czasie była tylko liderująca Legia. Kocian poprawił styl, wprowadził młodych (Dziwiel, Konczkowski, Włodyka, Helik), przy nim niesamowicie rozwinął się Filip Starzyński. Na początku myślałem, że to tylko efekt nowej miotły – ileż to już razy przerabialiśmy scenariusz, kiedy nasze gwiazdki spinają pośladki w pierwszych meczach nowego szkoleniowca, by później wrócić do ligowej normy. Dwa wiosenne zwycięstwa pozwalają jednak sądzić, że w Chorzowie efekt nowej miotły szybko zamieniono na dobrą, powtarzalną robotę.

Najciekawsze jest to, że Kocian dokonał tej przemiany z miejsca, bez okresu przygotowawczego. Z tymi samymi piłkarzami, którzy jeszcze we wrześniu sprawiali wrażenie chłopców do bicia i pokornie przyjmowali kolejne gole od „Jagi”. Strach pomyśleć, jak głośno będzie przy Cichej, gdy Słowak popracuje z „Niebieskimi” kilka sezonów. Chapeau bas.

/Bartek Stańdo/