Derby Trójmiasta zbliżają się wielkimi krokami. Sytuacja przed tym ważnym pojedynkiem nie wygląda szczególnie kolorowo dla gdańskiej Lechii. Ta w ostatniej kolejce co prawda zremisowała z Lechem, ale ten pojedynek pokazał również wiele mankamentów w grze podopiecznych trenera Owena.
Po sobotnim meczu przeciwko Lechowi Poznań wśród kibiców Lechii Gdańsk panował raczej spokój. Dzień później w Gdyni dało się już jednak odczuć przedsmak derbowej atmosfery. – Lechia, dzi**o – derby blisko – skandowali kibice „Żółto-niebieskich” po rozgromieniu 4:1 Jagiellonii Białystok.
Rzeczywiście – wydaje się, że na niespełna dwa tygodnie przed derbami, to arkowcy mają zdecydowanie większe powody do zadowolenia i poczucia pewności siebie. Spośród ostatnich pięciu meczów wygrali dwa, a do tego trzykrotnie remisowali. W tym czasie stracili zaledwie cztery bramki (druga – po Wiśle Kraków – defensywa ligi, biorąc pod uwagę ostatnie pięć meczów). Do tego dodajmy, że w Gdyni porażek nikt już nie pamięta, bo do tych dochodziło ostatnio w sierpniu.
Mimo że Lechia w tabeli traci do Arki zaledwie pięć punktów, wydaje się znajdować na zupełnie przeciwnym biegunie, jeśli chodzi o formę. Zespół z Gdańska wygrał tylko jedno z pięciu ostatnich spotkań, tracąc przy tym aż dziewięć bramek. Gorszy bilans w grze obronnej ma w tym momencie zatem tylko Pogoń Szczecin, czyli prawdopodobnie najgorzej grający w tym momencie klub ekstraklasy.
Za tragiczną statystykę straconych bramek wielu w ostatnim czasie winiło Dusana Kuciaka. Goalkeeperowi daleko do formy, jaką prezentował jeszcze choćby rok temu – to fakt. Przydarzają mu się proste błędy – jak ten, gdy w 70. minucie meczu z Lechem wyszedł poza pole karne w stronę Rakelsa, nie widząc nadbiegającego z drugiej strony Gytkjaera, który po otrzymaniu piłki mógł wpakować ją do pustej bramki.
Ta bramka to jednak nie tylko wina Kuciaka. Ktoś przecież w końcu Gytkjaera powinien pilnować i czuwać, aby nie znalazł się w sytuacji sam na sam. Tymczasem reakcja obrońców była spóźniona. To strefa defensywna zawaliła również pozostałe dwie bramki w meczu z Lechem, nie potrafiąc skutecznie pokryć piłkarzy rywala.
Kwintesencją fatalnej gry obronnej lechistów była jednak bramka zdobyta tydzień wcześniej przez Jarosława Niezgodę. Na Łazienkowskiej Kuciak nie rozegrał wcale złego spotkania. Ba! Kilkukrotnie to on ratował swoją drużynę z opałów. Obronił między innymi mocny strzał Kucharczyka w pierwszych minutach. Jego błędem było jednak to, iż piłka nie wyleciała na aut, tylko trafiła na boisko i już po chwili mógł ją dobić Jarosław Niezgoda. Oglądając powtórki tej bramki, większe pretensje niż do bramkarza mam jednak do obrońców.
Po pierwsze – jakim cudem „Kuchy” znalazł tyle przestrzeni na przyjęcie piłki i strzał, będąc między dwoma obrońcami (spóźniona reakcja obu)? Po drugie – dlaczego Nalepa nie poszedł za akcją do końca w pełnym tempie? Gdyby tak zrobił, zapewne Niezgoda nie byłby w stanie wykonać dobitki (napastnik Legii rajd do piłki wygrał dzięki lepszemu startowi – ruszył w jej kierunku w momencie, gdy Nalepa spokojnie biegł).
Problemem Lechii nie jest zatem w tym momencie słabsza forma samego Kuciaka, lecz błędy całej formacji defensywnej. Przed najbliższymi pojedynkami trenera Owena czeka sporo pracy. Jeśli chodzi o pierwszą linię – nie ma tu zbyt dużo możliwości rotacji. Lechia gra trzema nominalnymi obrońcami, których wspiera czwórka zawodników z drugiej linii.
System ten – jak widać – dobrze wygląda jednak tylko w teorii. „Biało-zieloni” natychmiast muszą poprawić przede wszystkim współpracę między tymi strefami. Gra obronna musi nabrać dynamiki, co sprawi, że będzie mniej czytelna dla rywali. Jeśli obrońcy Lechii nie wyrzekną się takich błędów i będą pozwalali mijać się napastnikom niczym treningowe tyczki, pozostawiony bez wsparcia Kuciak może niewiele zdziałać, gdy przyjdzie mu bronienie choćby strzału głową niekrytego Marcjanika czy strzału Rafała Siemaszki w sytuacji sam na sam. A obaj w niedzielę pokazali przecież, że strzelać potrafią.