Wczoraj, 4 listopada, minęło dokładnie siedem lat od momentu, w którym Lech Poznań sensacyjnie pokonał 3:1 Manchester City. W rocznicę tego wielkiego zwycięstwa, „Kolejorz” zagrał bardzo przeciętnie i przegrał w Zabrzu 1:3.
Wczorajszy mecz był lustrzanym odbiciem tego z 2010 roku. Tam Lech grał u siebie, będąc drużyną w teorii dużo słabszą od rywala, ale grającą już wcześniej dobry futbol. W identycznej sytuacji – choć w lidze, a nie w pucharach – wystąpił wczoraj Górnik Zabrze, który także, mimo iż na papierze jest słabszy od „Poznańskiej Lokomotywy”, rzeczywiście od początku sezonu gra świetną piłkę.
Lustrzany (a może bliźniaczy?) okazał się też wynik – i w jednym, i w drugim przypadku padło 3:1 dla gospodarzy. Tym razem jednak lechici nie mogli być zadowoleni ze swojej postawy, a po zejściu z boiska woleli raczej nie myśleć o tym, co się na nim działo.
W oczy rzuciły się również różnice między grą obronną w obydwu spotkaniach. Podczas gdy wczoraj Janicki sprokurował karnego, a następnie zawalił bramkę na 1:3 – Arboleda w meczu z City rozegrał spotkanie życia, będąc wówczas przez cały mecz wyróżniającym się graczem, co zwieńczył pamiętną, przypadkową bramką, zdobytą tyłem głowy.
Samo szczęście również bardziej sprzyjało tamtemu Lechowi sprzed siedmiu lat. I nie chodzi tu tylko o wspomnianego gola Arboledy, ale w ogóle o końcówkę meczu, w której „Kolejorz” zdołał strzelić dwie bramki i z wyniku 1:1 dobrnąć do 3:1. W tym sezonie Lech zdecydowanie częściej w ostatnich minutach meczu traci, niż zyskuje.
Zawodnicy „Kolejorza” woleliby zapewne wspominać to, co działo się siedem lat temu, niż myśleć o meczu z Górnikiem. No cóż, sukces sprzed siedmiu lat w obecnej kadrze Lecha pamięta jednak… tylko Jasmin Burić (mecz z Górnikiem oglądał z ławki), który podczas starcia z City był na murawie. I choć trudno w to uwierzyć, więcej – bo dwóch – zawodników, którzy grali wówczas z Manchesterem, dziś jest piłkarzami Korony Kielce, która notabene ten weekend będzie wspominać zupełnie inaczej niż Lech.
Kielczanie po pokonaniu Śląska Wrocław zajmują obecnie sensacyjnie 3. miejsce w tabeli ekstraklasy. W ostatnim meczu ze świetnej strony pokazał się Mateusz Możdżeń, który nie raz udowodnił Wrąblowi, że wciąż ma tę moc w nodze, dzięki której siedem lat temu ustalił w doliczonym czasie gry wynik meczu z City. Dodatkowo z ławki (tak samo jak w meczu Lecha z City!) wszedł do gry Jacek Kiełb, który – tak jak siedem lat temu – być może nie błysnął, ale zdołał spełnić swoje boiskowe zadania.
Co dzieje się dziś z resztą spośród czternastki bohaterów, którzy zdołali rozbić City w listopadzie 2010 roku? Trzech kolejnych – obok Buricia, Możdżenia i Kiełba – również gra w ekstraklasie, choć nie robią już takiego szumu jak wówczas, gdy byli jednymi z największych gwiazd ligi. Sławomir Peszko wciąż kopie bowiem w Lechii Gdańsk, Semir Stilić – w Wiśle Płock, natomiast Siergiej Kriwiec jest zawodnikiem Arki Gdynia. Kolejnych dwóch piłkarzy wspomaga obecnie kluby z niższych lig – Jakub Wilk został zawodnikiem Bytovii Bytów, a Marcin Kikut pomaga obecnie Tarnovii Tarnowo Podgórne. Sześciu pozostałych, a w tym wielkie gwiazdy pojedynku z City – Arboleda i Artjom Rudnev – zakończyło już piłkarskie kariery.
Po wczorajszym meczu z Górnikiem Zabrze można zastanawiać się, czy w Poznaniu możliwe jest jeszcze odbudowanie siły klubu sprzed siedmiu lat. Wydaje się, że – choć do legend sięgać trzeba – na pewno nie uda się, patrząc tylko w przeszłość, bo jak się okazuje, większym spadkobiercą siły tamtego zespołu jest obecnie nie „Kolejorz”, ale… Korona Kielce.
Dzięki odpowiedniemu docenieniu obecnych zawodników oraz trafnym ruchom transferowym (wówczas takim był przecież Rudnev) wydaje się jednak, że jest to możliwe. Mimo wszystko wiele wody jeszcze upłynie w Warcie, nim z klubu przegrywającego 1:3 w Zabrzu ponownie zrodzi się drużyna umiejąca sprawić sensację wśród najlepszych.