Dzisiejsze starcie Hondurasu z Australią zapowiada się niezwykle emocjonująco. Spotkają się bowiem ze sobą dwa kompletnie odmienne zespoły, które łączy niemal jedynie ogromna ambicja i wola walki. Zarówno Honduras, jak i Australia na tym etapie rozgrywek znalazły się rzutem na taśmę, a teraz zrobią wszystko, aby postawić ostatni krok na drodze do Rosji.
Rzutem na taśmę
Zarówno Honduras, jak i Australia do barażu trafili rzutem na taśmę. Ten pierwszy dokonał sportowego cudu, zdobywając aż pięć punktów w ostatnich trzech meczach rozgrywanych przeciwko USA, Kostaryce i Meksykowi. Dodatkowo awans umożliwiła mu pamiętna, sensacyjna porażka Stanów Zjednoczonych z Trynidadem i Tobago. „Socceroos” również ostatnimi czasy mieli niespodziewane problemy. Musieli grać bowiem dogrywkę w dwumeczu z teoretycznie dużo słabszą ekipą Syrii.
Szczęśliwcy kontra pechowcy
Mimo iż zarówno jedni, jak i drudzy awans do barażu interkontynentalnego wywalczyli sobie dosłownie w ostatniej chwili, do ostatniego etapu walki o rosyjski mundial zespoły te przystępują w zupełnie odmiennych nastrojach. Honduranie nie mają najmniejszych powodów do narzekań. Doskonale wiedzą, że zawalili eliminacje i tylko wspomniany łut szczęścia sprawił, że mają jeszcze szanse na awans. Australijczycy mogą odczuwać natomiast, że stracili swoją szansę.
Gdyby udało im się bowiem choćby zremisować z Japonią, albo gdyby w ostatniej serii spotkań piłkarze z Kraju Kwitnącej Wiśni urwali punkty Arabii Saudyjskiej, to „Socceroos” zajęliby drugie miejsce w tabeli i to właśnie oni, a nie Saudyjczycy, mieliby już pewny awans na mistrzostwa świata.
Tymczasem reprezentanci Australii muszą przebijać się przez dodatkowe spotkania. I to mimo że w dziesięciu meczach ostatniej rundy eliminacji zdobyli aż 19 punktów, strzelając przy tym 16 bramek i tracąc tylko 11. Dla porównania, Honduras w podobnych okolicznościach zdołał zainkasować jedynie 13 oczek, notując przy tym ujemny bilans bramkowy (13:19).
Niemoc na wyjazdach
Takie statystyki powinny wskazywać jasno, iż to „Socceroos” będą w tym starciu jednoznacznym faworytem. Mimo wszystko tak jednak nie jest. Australijczycy już w meczu z Syrią pokazali, że nie trzeba mieć w składzie wielkich nazwisk, aby móc się im postawić. Poza tym wielkim mankamentem w grze zespołu z Antypodów są w ostatnim czasie mecze wyjazdowe.
W ostatnich siedmiu spotkaniach na cudzych boiskach, Australijczycy zremisowali aż sześć, a w jednym – tym najważniejszym, przeciwko Japonii – przegrali 0:2. Ostatnio na wyjeździe triumfowali w spotkaniu przeciwko Zjednoczonym Emiratom Arabskim przeszło rok temu (!) – we wrześniu 2016.
Stadion Hondurasu nie jest, co prawda, twierdzą nie do zdobycia. Co więcej – patrząc na wspomniany okres od września 2016 do teraz, Honduranie przegrywają u siebie dokładnie co czwarty mecz, a taki… wypada właśnie dziś wieczorem. Mimo wszystko kibice gospodarzy mają wierzyć, że tym razem zależność ta zostanie przerwana. Grająca niezbyt skutecznie poza własnym krajem kadra Australii będzie bowiem zmęczona wyjątkowo długą podróżą, która na pewno działać będzie dodatkowo negatywnie.
Silnik z ograniczonym napędem
Co by jednak nie pisać o skuteczności Australijczyków, należy przyznać, że tworzyć okazje umieli sobie akurat w każdym spotkaniu. Najlepszym strzelcem drużyny podczas trwających eliminacji okazuje się Tomi Jurić. Napastnik szwajcarskiej Lucerny potrzebuje jednak mieć wsparcie ze środka pola. Jak dotąd to znakomicie dostarczał mu Mathew Leckie.
Zarówno piłkarza Herthy, jak i innego ważnego reprezentanta „Socceroos” – Marka Milligana – tym razem jednak zabraknie, ze względu na kartki, jakie obaj otrzymali w ostatnim meczu przeciwko Syrii. Z powodu kontuzji kostki nie zagra dziś także ten, który z azjatyckim barażu zdobył dwie bramki na wagę awansu, a więc Tim Cahill.
Australijczycy będą dziś zatem dość mocno osłabieni. Pełnym składem – również ze względu na kartki – nie będzie mógł zagrać jednak także Honduras. Gospodarze do dzisiejszego starcia przystąpią bez strzelca niezwykle cennej bramki z meczu z Meksykiem (pamiętne 3:2) – Albertha Elisa. Na murawie zabraknie również jednego z najbardziej doświadczonych obrońców – Maynora Figueroi.
Zagrać jak 12 lat temu
Ostatni raz drużyna ze strefy CONCACAF zmierzyła się w barażu ze drużyną strefy azjatyckiej 12 lat temu. Przed mundialem w Niemczech Trynidad i Tobago zdołał minimalnie pokonać i wyeliminować Bahrajn. Honduranie zrobią dziś wszystko, aby i tym razem udowodnić wyższość ekip zza oceanu Atlantyckiego.
Powtórzyć to, co działo się 12 lat temu, z pewnością chcieliby również… Australijczycy. Oni bowiem wówczas jeszcze jako drużyna strefy Oceanii zdołali sprawić sensację, awansując na mistrzostwa świata kosztem faworyzowanego Urugwaju, by później na mundialu w Niemczech odpaść dopiero w 1/8 finału po emocjonującym starciu z późniejszymi mistrzami świata – Włochami.
Komu uda się tym razem? W tym przypadku bardzo trudno rokować. I jedni, i drudzy mają wiele mocnych stron, ale również i wiele takich, w których mogą zawieść. Tu można zdarzyć się niemal wszystko, a to tylko dodatkowa korzyść dla widowiska.