Kolejna kolejka LOTTO Ekstraklasy za nami. Wydawać by się mogło, że im bliżej finiszu, tym sprawa mistrzostwa powinna być bardziej klarowna. Oczywiście nie w Ekstraklasie. Rezultaty 34. kolejki powodują, iż nadal trzy drużyny walczą o końcowy triumf. Jest jednak jeden przełom. Poznaliśmy pierwszego spadkowicza sezonu 2018/2019!
Idzie jak burza ten Piast. Przed meczem z Legią, niektórzy sugerowali, iż gliwicki klub może w końcu się potknąć. Nic bardziej mylnego. Cenne zwycięstwo nad warszawską ekipą powoduje, iż Piast włączył się na dobre w walce o mistrzostwo. Chyba każdy neutralny widz LOTTO Ekstraklasy po cichu kibicuje podopiecznym Waldemara Fornalika. Tutaj bez żadnej beki. Szacun dla Piasta i oby tak dalej!
Wróćmy jednak do rzeczywistości i oceńmy tę kolejkę na chłodno. W Sosnowcu miało miejsce bardzo ważne starcie. Zagłębie podejmowało na własnym stadionie Śląsk Wrocław. Mówiąc w skrócie, rywalizowały ze sobą obecnie dwie najgorsze ekipy w Ekstraklasie. Jak to u nas bywa, zawodnicy Zagłębia wyciągnęli pomocną dłoń do Śląska, „gwarantując” rywalom pierwsze zwycięstwo od 30 marca. Po sześciu meczach bez wygranej, Wrocław w końcu poczuł smak trzech punktów.
Taki rezultat spowodował, iż Zagłębie żegna się po 34. kolejce z najwyższą klasą rozgrywkową w Polsce. Tęsknić specjalnie nie będziemy. Mowa o drużynie, która w całym sezonie straciła już 74 bramki. Ze świecą szukać gorszego rezultatu.
Sam mecz tych drużyn nie stał na wysokim poziomie. Pomimo aż sześciu goli w rywalizacji, statystyki są dramatyczne. Spójrzcie sami:
Jak poinformował Andrzej Gomołysek, średnia efektywnego czasu wynosi w meczu Ekstraklasy od 55 do 65 minut. Nie trzeba zatem mówić, iż starcie w Sosnowcu mocno odbiegało od normy…
Ale tak mecz, trzy dni po?!
Lechia po zwycięstwie w Pucharze Polski podchodziła do niedzielnej rywalizacji z Cracovią dodatkowo zmotywowana. Piłkarze z Gdańska mieli również świadomość, że po stracie punktów Legii, można nawet wrócić na fotel lidera. No cóż, Lechiści szansy nie wykorzystali.
Oczywiście pojawią się teraz głosy, że Lechia miała zaledwie trzy dni odpoczynku, a Ekstraklasa to nie jest Premier League, że piłkarze są przyzwyczajeni do takiej intensywności. Powiedzmy sobie jednak szczerze. Ten klub walczy o upragniony tytuł mistrzowski. Po wielkim naładowaniu pozytywnej energii w postaci Pucharu Polski i stracie punktów Legii, tutaj nie ma o czym dyskutować.
Tymczasem Lechiści przyjechali do Krakowa i zostali wypunktowani przez zawodników Probierza. Idealnie całą rywalizację obrazuje fakt, iż Lechia przez 90 minut nie oddała celnego strzału na bramkę. No z taką grą, trzech punktów wywieźć się nie da.
Może boleć wynik kibiców Lechii, w szczególności, że Cracovia podczas zmagań grupy mistrzowskiej nie prezentuje wybitnej formy. Przed spotkaniem z gdańską ekipą, klub z południa Polski przegrał trzy mecze z rzędu, strzelając przy tym zaledwie jedną bramkę (z rzutu karnego) w spotkaniu z Piastem. Lechia dała ciała i nie ma co tutaj bardziej się rozwodzić.
Na szczęście (lub nieszczęście) kluby z LOTTO Ekstraklasy postanowiły zagwarantować nam emocje do samego końca, rodem z Premier League. Problem w tym, że rywalizacja Legii i Lechii nie przypomina w żadnym stopniu walki Manchesteru City i Liverpoolu. Nie mówimy tutaj oczywiście o samym poziomie, tylko zwyczajnym wygrywaniu swoich spotkań.