Ile już razy przerabialiśmy ten sam scenariusz przed meczami przyjaźni w polskiej Ekstraklasie? „Sielankowo będzie tylko na trybunach, na boisku o żadnym odstawianiu nogi czy odpuszczaniu mowy nie będzie” – ta formułka towarzyszy praktycznie każdemu spotkaniu, w którym presja nałożona na zawodników przez kibiców obecnych na trybunach jest niewielka, bo i wynik dla najgłośniejszych z nich ma drugorzędne znaczenie. Ciągle powtarzana przeradza się ze śmiesznej na żałosną tym bardziej, że gdy to samo boisko, na którym o odpuszczaniu nikt słyszeć nie chciał wszystko weryfikuje, a obie drużyny schodzą z niego umiarkowanie zadowolone, bo do swojego dorobku mogą dopisać jeden punkt.
Dzisiaj czekają nas mecze przyjaźni – zaczynamy w Chorzowie, gdzie tamtejszy Ruch zmierzy się z Widzewem, a później przenosimy się na drugi koniec Polski, konkretnie do Gdańska. Zarówno w spotkaniu otwierającym 24. kolejkę Ekstraklasy, jak i w starciu Lechii z Wisłą możemy – przy odrobinie szczęścia i dobrych chęci piłkarzokopaczy – nudnego remisu zadowalającego wszystkie strony uniknąć. Tym zawodnicy Ruchu i Widzewa, a także Lechii i Wisły faktycznie mogą nogi nie odstawić. Jest bowiem kilka osób, które powinny o motywację wszystkich dookoła zadbać. O swoją nie muszą – starcie z piątkowym rywalem już dawno zaznaczyli w kalendarzu na czerwono.
Chociaż w przedmeczowych wywiadach pytania o chorzowską przygodę zbywa stwierdzeniem, że najważniejszy jest Widzew i koncentruje się tylko swojej drużynie i swojej grze, to pewnych rzeczy pod dywan zamieść się po prostu nie da. Marcin Kikut okresu w karierze, w którym przywdziewał trykot „Niebieskich”, nie będzie wspominał najlepiej. Były prawy obrońca poznańskiego Lecha w derbach z Górnikiem został ściągnięty już nieco ponad 30. minutach gry, a później trafił do chorzowskiego Klubu Kokosa. – To co prezentował było jedną wielką żenadą! Kompletnie się nie nadawał – mówi Mariusz Klimek, doradca zarządu ds. sportowych w Ruchu. Kikut twierdzi, że niczego nikomu udowadniać nie chce, ale po chwili dodaje: – Takie udowadnianie przynosi często odwrotny skutek.
Z tych słów można wywnioskować, że chęć zemsty i pokazania swojej wartości na Dolnym Śląsku siedzi w środku prawego obrońcy RTS-u. Żeby było ciekawiej, prawdopodobnie Kikuta ogrywać będzie chciał Jakub Kowalski. Ten natomiast został odpalony z… Widzewa. Do Ruchu trafił po bardzo słabej rundzie w czerwono-biało-czerwonych barwach. Sektor boiska, w którym będzie dochodziło do starć między tymi zawodnikami można spokojnie typować jako najgorętsze miejsce na placu gry. Czy gorąco będzie także w innych miejscach? Gwarancji na to nie ma, w końcu nikt nie będzie mógł być zdziwionym, jeśli podopieczni Jana Kociana zrobią z pojedynku z ostatnią drużyną w tabeli trening strzelecki. Passa bez zwycięstwa na wyjeździe ciągnie się Łodzianom w nieskończoność, zaś w tym sezonie z obcych boisk piłkarze Artura Skowronka nie zdołali przywieźć do Łodzi nawet jednego punktu. Na innym biegunie jest Ruch, który stoi przed szansą piątego zwycięstwa z rzędu i zachowanie miejsca na podium Ekstraklasy. Teoretycznie zwycięzca może być tylko jeden, ale w polskiej Ekstraklasie niczego nie można być pewnym. Ani dyspozycji rewelacji rozgrywek, ani drużyny grającej z nożem na gardle.
RUCH CHORZÓW – WIDZEW ŁÓDŹ
Piątek, godz. 18:00, Stadion Ruchu
Sędzia: Paweł Gil (Lublin)
Franciszek Smuda przed spotkaniem z Lechią powiedział, że nie poczułby się przybity po podziale punktów. Tym samym były selekcjoner reprezentacji Polski z pewnością przypodobał się niektórym kibicom, dla których taki wynik jest dzisiaj wręcz rezultatem wymarzonym, ale tak naprawdę powinien ich osłabić. To oznacza, że raz – Wisła nie traktuje wyścigu po mistrzostwo poważnie, raczej w kategoriach „jak się uda to ok, jak nie to też dobrze”. Sześć punktów straty do warszawskiej Legii przy jednoczesnym regularnym ciułaniu trzech oczek przez lidera tabeli powinno dać Smudzie do zastanowienia. Bo po tej kolejce -6 może zamienić się na -8, a skoro w spotkaniu z dziewiątą drużyną ligi można sobie pozwolić na stratę dwóch punktów, to ta różnica będzie się powiększać i urosnąć do takich rozmiarów, że nawet reforma ligi nie pomoże.
Te słowa Smudy to miód na serca kibiców stołecznej drużyny. No bo kto ma ścigać Legię, jak nie Wisła właśnie? Z pewnym Miśkiewiczem w bramce, ostoją defensywy i kapitanem w postaci twardziela Głowackiego, fantastycznym jak na nasze warunki środkiem pola obsadzonym przez Łukasza Gargułę, Semira Stilicia i Michała Chrapka, którzy mają obsługiwać podaniami do niedawna najskuteczniejszego w lidze Pawła Brożka?
Jedno zdanie Franciszka Smudy, z pozoru niewinne, oznacza bardzo wiele. Daje także podejrzenie, że będziemy świadkami meczu na – a jakżeby inaczej! – remis. Z takim obrotem spraw z pewnością nie zgadza się pewna osoba w Gdańsku, doskonale zdająca sobie także sprawę, że jak się gra na remis, to zwykle się przegrywa. To on będzie najbardziej zmotywowanym człowiekiem na całym stadionie do tego, by zgarnąć w piątkowy wieczór komplet punktów.
Michał Probierz, bo to o nim mowa, jeszcze niedawno prowadził Wisłę Kraków. W „Białej Gwieździe” sobie jednak kompletnie nie poradził, przy okazji wlepiając sobie łatkę dobrego trenera, ale nie w dobrych klubach. Wiele osób twierdziło wtedy, że Wisła to za wysokie progi na probierzowe nogi. Można być wiec przekonanym o tym, że były szkoleniowiec m.in. Jagielonii, Widzewa, ŁKS-u i właśnie Wisły da z siebie wszystko na przedmeczowych odprawach, by jego zawodnicy to samo na zielonej murawie PGE Areny w Gdańsku. Kto może pomóc Probierzowi w osiągnięciu celu? Liczę na to, że na dobre odpali wypożyczony z Tereka Maciej Makuszewski. Przed wyjazdem do Rosji znajdował się na najwyższej ekstraklasowej półce, a to, że kosztował Rosjan milion euro nie jest przypadkiem. Nie sposób pominąć nazwiska Tuszyński, które w ostatnich dniach było odmieniane przez wszystkie przypadki we wszystkich sportowych mediach. Takich błysków w naszej lidze mieliśmy na pęczki, sztuką będzie taką formę utrzymać. Choć wystarczyłoby „do trzech razy”.
LECHIA GDAŃSK – WISŁA KRAKÓW
Piątek, godz 20:30, PGE Arena
Sędzia: Paweł Pskit (Łódź)
/Bartek Stańdo/