Tottenham Hotspur i Bayern Monachium. Dwa kluby, które w ostatnich latach zdecydowanie wpisują się do grona europejskiej czołówki. Patrząc na poprzednie lata w wykonaniu tych zespołów, ale także na sposób funkcjonowania klubów jako ogółu, jedną z pierwszych rzeczy, na którą wskazalibyśmy opisując je, byłaby stabilność. Spokój, długofalowe projekty, brak pochopnych decyzji, względnie zgrane szatnie, topowi zawodnicy unikający afer, plotek i innych zbędnych historii budujących nieprzyjemną atmosferę. Wszystko, co znaliśmy i do czego przywyknęliśmy, zaczęło się jednak zmieniać.
1 października – pamiętacie, co się wtedy działo? Dla ułatwienia podpowiemy, że był to wtorek. Wtorek z Ligą Mistrzów. To w kontekście wspomnianych ekip wyjaśnia chyba wszystko. Właśnie wtedy na Tottenham Hotspur Stadium, nowo powstałym obiekcie, który miał być dumą i chlubą „Kogutów”, goście z Niemiec rozbili podopiecznym Mauricio Pochettino aż 7:2. Stadion mający w domyśle nieść doping kibiców i rozbrzmiewać „na pół Londynu”, zamilkł. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Jedynie grupa fanów Bayernu miała swoją chwilę ekstazy, ale nie ukrywajmy – oni także nie wiedzieli co się dzieje.
Dzień konia
Tamto spotkanie było niewytłumaczalne z wielu względów. Nie tylko dlatego, że zaczęło się trafieniem Sona dla gospodarzy, ale także dlatego, że na Tottenham Hotspur Stadium przyjechał Bayern. Nie Barcelona z najlepszego okresu, nie Real Madryt zdobywający trzy Puchary Europy z rzędu, ani nawet nie Liverpool, który w ostatnim czasie stał się dzięki Kloppowi maszyną. Był to Bayern, co do którego wciąż pojawiało się jakieś „ale”, w którym ciągle dyskutowało się na temat przyszłości Niko Kovaca, gdzie kilka dni wcześniej trzeba było się trochę namęczyć, by ostatecznie pokonać 3:2… Paderborn.
Bawarczykom na angielskiej ziemi trafił się „dzień konia”, w którym wychodziło po prostu wszystko. Wyjątkowo dobre śniadanie musiał tego dnia zjeść Serge Gnabry, który schodząc z lewego skrzydła do środka paraliżował obrońców niemal tak, jak – oczywiście zachowując rozsądną skalę – Ronaldinho w pamiętnym „El Clasico” na Santiago Bernabeu. Biegł, mijał niczym treningową tyczkę, uderzał – gol. Mecz życia.
? FOUR goals for Serge Gnabry! ⚽️⚽️⚽️⚽️#UCL | @FCBayern | @SergeGnabry pic.twitter.com/YoxCAXKCc9
— UEFA Champions League (@ChampionsLeague) October 9, 2019
Na swój występ narzekać nie mógł także Robert Lewandowski, zdobywca dwóch bramek. Polak jest typowym goleadorem, więc jego bramki same w sobie na dobrą sprawę nie robią już tak ogromnego wrażenia (swoją drogą – co za piękne dla nas Polaków czasy), jednak napastnik Bayernu dołożył do tego także efekty specjalne. Zrobić coś takiego przy stanie 1:1, tuż przed przerwą, ustawiając w wyraźny sposób dalszą część spotkania… Jak by to powiedzieli Niemcy – „weltklasse”.
Lewandowski pic.twitter.com/42kiP4A1NX
— Lio (@LioMexxi) October 1, 2019
Punkt zwrotny tamtej akcji miał miejsce przy linii końcowej i nieprzypadkowo został wybrany przez UEFA „zagraniem dnia”. Mało wam tego świetnego „przełożenia” w wykonaniu Roberta, po którym Jan Vertonghen gdyby mógł skoczyłby do najbliższej piaskownicy, by schować w niej głowę? Spokojnie – nam też. Można się nim zachwycać bez przerwy.
? Robert Lewandowski flicks the ball over Jan Vertonghen to win Skill of the Day ?#UCL | @MastercardUK pic.twitter.com/MUtFojv0uN
— UEFA Champions League (@ChampionsLeague) October 1, 2019
Przyspieszenie wyroku
Raczej nie trzeba nikogo przekonywać i uświadamiać, który zespół był po tamtym wieczorze w lepszych nastrojach. Bayern był wtedy liderem Bundesligi, nie licząc pierwszego meczu sezonu – Superpucharu Niemiec – nie miał na koncie żadnej porażki, awansował do kolejnej rundy DFB-Pokal, w Lidze Mistrzów po dwóch kolejkach miał komplet punktów. A Tottenham? „Koguty” zawodziły na całej linii, po rzutach karnych odpadły z Carabao Cup z czwartoligowym (!) Colchester United, a po blamażu w Champions League nic nie wskazywało, że coś może się poprawić. Wręcz przeciwnie – przyszły tylko kolejne rozczarowujące mecze.
Po pamiętnym 2:7 zastanawiano się, czy to koniec Mauricio Pochettino w Tottenhamie. Czy po pięciu latach władze klubu w końcu uznają, że misja Argentyńczyka dobiegła końca i mimo świetnej roboty ten nie jest już w stanie dać drużynie niczego więcej. Do zwolnienia jednak nie doszło, choć po czasie możemy domyślać się, że już wtedy zaczęto na dobre rozglądać się po ciuchu za nowym kandydatem. Doprowadziło to do rozpoczęcia rozmów z Mourinho, które – jak już wiemy – miały miejsce nawet kilka tygodni przed oficjalną zamianą na trenerskim stołku Tottenhamu. Do tej pory trzeba było jednak „rzeźbić” z tego, co było pod ręką. Pochettino dalej próbował wyciągnąć ze swojej drużyny tyle, ile mógł, jednak wychodziło mu to nie najlepiej. W Premier League nie wygrał pięciu kolejnych meczów (Brighton, Watford, Liverpool, Everton, Sheffield), a humory chwilowo poprawiały jedynie mecze z Crveną Zvezdą, którą w „dwumeczu” Tottenham rozgromił aż 9:0.
„W tył – zwrot!”
Mecz z 1 października, który dla zwycięzcy, Bayernu, mógł się okazać przełomowym, także nie przyniósł niczego dobrego. Niko Kovac nie sprawił, że od tamtej pory „Bawarczycy” stali się zabójczą machiną. Wręcz przeciwnie – tuż po pamiętnym triumfie poległ z Hoffenheim, zremisował z Augsburgiem, a niedługo potem sam doznał kompromitacji, przegrywając 1:5 z Eintrachtem. Tego było za wiele – mistrz Niemiec podziękował Chorwatowi i nie miało żadnego znaczenia to, że na horyzoncie nie było jakiegokolwiek w miarę pewnego kandydata na jego następcę. Tym został – w zamyśle tymczasowo – Hans-Dieter Flick. 54-letni Niemiec początek miał imponujący, a Bayern wygrał cztery kolejne mecze z bilansem bramkowym wynoszącym… 16-0. „Nowa miotła” przestała jednak wymiatać dość szybko, a ostatnie mecze , z Bayerem Leverkusen i Borussią Moenchengladbach, zakończyły się porażkami 1:2.
Sytuacja w drużynie mistrza Niemiec z umiarkowanie dobrej, przez niepokojącą, następnie chwilowo bardzo dobrą, znów stała się dosyć niebezpieczna. „Hansi”, który być może będzie prowadził zespół do końca obecnego sezonu, staje przed trudnym wyzwaniem. A Tottenham? Tam, po zatrudnieniu Jose Mourinho, póki co zarówno piłkarze, kibice, jak i zarząd klubu, mają chwilę wytchnienia i mogą spać spokojnie. Na pięć dotychczasowych spotkań, podczas których „za sterem” stał Mourinho, „Spurs” wygrali cztery. To już prawie tyle, co przez poprzednią część sezonu łącznie (5)…
Kto jest faworytem przed wieczornym starciem? Cóż, dziś takiego pojęcia najzwyczajniej nie ma. Dlaczego? Obie ekipy nie tylko mają już zapewniony awans do fazy pucharowej, ale znają także swoje miejsca w grupie. Tottenham zagra w mocno rezerwowym składzie, podobnie jak np. Barcelona w starciu z Interem. Jose Mourinho odniósł się do tego, ale także do poprzedniej rywalizacji tych drużyn oraz… Roberta Lewandowskiego. – Zostawiłem Harry’ego Kane’a w domu, ale spodziewam się, że Lewandowski zagra. Pamiętajmy jednak, że zawsze można odnieść jakąś kontuzję, która później uniemożliwi mu występ w lidze. Dlatego lepiej, by Bayern to przemyślał i nie wystawiał Lewandowskiego. (…) Myślicie, że nasza drużyna będzie taka sama bez Kane’a? Otóż nie. Gra Bayernu też w pewnym stopniu jest zależna od Lewandowskiego, jednak ich trener podejmie decyzję. (…) Zakazałem piłkarzom oglądania jakichkolwiek powtórek z tamtego meczu. Sam kilkukrotnie oglądałem go ze sztabem analityków. Prześledziliśmy absolutnie wszystkie aspekty tamtej porażki. Chłopcy mają jednak „szlaban”. W środę będziemy koncentrować się bardziej na nas samych, niż na Bayernie. Spróbujemy wdrożyć nasz model gry, który będzie różnił się w zależności od fazy meczu i wykonawców. Myślimy wyłącznie o rozwijaniu podstaw naszej gry – powiedział Portugalczyk.
Kluby, które jak już wspominaliśmy były niemal synonimem słowa „stabilność”, w ostatnim okresie przeszły duże zmiany. O ile przed pierwszym meczem to właśnie niemiecka drużyna mogła być w lepszych nastrojach, wyniku 2:7 nie spodziewał się absolutnie nikt. Tym razem delikatna przewaga mentalna, morale i „nakręcenie” ostatnimi wynikami jest po stronie Anglików. Mimo słów Mourinho z pewnością wciąż mają oni w głowach mecz sprzed nieco ponad dwóch miesięcy, a wielka chęć rewanżu i zmycia plamy paradoksalnie może okazać się ich największym wrogiem. Dołóżmy do tego składy, które mogą być eksperymentalne. Mówiąc krótko, w dzisiejszym meczu może wydarzyć się dosłownie wszystko. Jedno jest pewne – powinniśmy być świadkami kolejnego ekscytującego starcia z wieloma smaczkami w tle.